Podatek za wjazd do galerii handlowej to jakiś absurd. Na świecie to działa zupełnie inaczej

Konrad Bagiński
Jadwiga Emilewicz ma pomysł na nowy podatek od sklepów. Wedle jej słów jest prosty do wyliczenia i ładnie, zagranicznie się nazywa. Tzw. congestion tax miałby zapewnić napływ pieniędzy do budżetu i sprawiedliwie obciążyć sklepy, które... powodują największe korki. Ale to trudniejsze i mniej sprawiedliwe, niż się pani minister wydaje.
Minister Emilewicz chce nowego podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, płaconego od trudności, jakie taki sklep tworzy w tkance miejskiej. Fot.Dawid Chalimoniuk / Agencja
– To jest podatek wprowadzony od sklepów wielkopowierzchniowych, ale nie od obrotu, od poziomu uzyskiwanych dochodów, ale od trudności, jakie taki sklep wielkopowierzchniowy tworzy w tkance miejskiej. Zwiększone korki, większe inwestycje drogowe, które muszą powstać. Jest przelicznik, algorytm, który się wylicza i który można nałożyć na sklepy – wyjaśniła Emilewicz na antenie Radia Zet.

Dodała, że congestion tax funkcjonuje już w Hiszpanii i nie powinien budzić zastrzeżeń Komisji Europejskiej. To fakt, taki specyficzny podatek został wprowadzony na przykład w Madrycie. Działa też w Nowym Jorku, Singapurze i Sztokholmie.


Co to jest congestion tax?
Nie ma on absolutnie nic wspólnego z handlem, sklepami i tym podobnymi zagadnieniami. Na dodatek nie płacą go na przykład centra handlowe, ale kierowcy, którzy chcą dostać się na czterech kołach do centrum miasta i powodują korki. De facto jest to więc podatek ekologiczny, który ma zapobiegać korkom, hałasowi i nadmiernej emisji spalin.

Chodzi o to, że za wjazd do centrum miasta trzeba po prostu zapłacić. Promowany jest przy tym transport publiczny, jako o wiele bardziej ekologiczny i przyjazny dla miasta.

Jak Jadwiga Emilewicz chciałaby zastosować zasady congestion tax w Polsce?

– Będziemy chcieli ten podatek wprowadzić. On nie budzi żadnych wątpliwości. Jesteśmy na początku listopada. Myśmy przygotowywali założenia koncepcyjne, przegląd prawny. Jeśli rząd powstanie stosunkowo szybko, mam nadzieję, jak najszybciej zostanie zaprzysiężony, to być może będziemy w stanie dopracować go jeszcze do końca tego roku – mówiła.

Powiedziała też, że jej resort nad założeniami pracuje od wiosny tego roku. Niedługo, biorąc pod uwagę, że w Nowym Jorku pierwsze kroki w kierunku wprowadzenia opłat poczyniono w roku 2005, a dopiero teraz projekt jest wdrażany.

Minister Emilewicz uchyliła rąbka tajemnicy, mówiąc w Radiu Zet, że byłby to podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, płacony od "trudności, jakie taki sklep wielkopowierzchniowy tworzy w tkance miejskiej".

– Zwiększone korki, większe inwestycje drogowe, które muszą powstać. Jest przelicznik, algorytm, który się wylicza i który można nałożyć na sklepy – mówiła Emilewicz.

Kto zapłaci nowy podatek?
Ale jak miałoby to działać w praktyce? Czy w efekcie na przykład Biedronka położona w środku osiedla mieszkaniowego, do której nie dojeżdża się samochodem – a takich jest sporo – nie płaciłaby żadnego podatku? A centrum handlowe pod miastem, przy drodze szybkiego ruchu płaciłoby czy nie? Przecież najpierw była droga, potem centrum, a korki w takich przypadkach robią się najczęściej w soboty poprzedzające niedziele z zakazem handlu. Ludzie w końcu kiedyś muszą jeździć na zakupy. W takim przypadku kto płaciłby ten podatek? Może rząd, który zakazał handlu w niedziele? A może “Solidarność” na czele z Alfredem Bujarą, który poruszył niebo i ziemię, by zakaz wprowadzić?

Podatku nie płaciłyby więc sklepy położone na przykład w galeriach handlowych położonych przy węzłach przesiadkowych komunikacji miejskiej i tuż obok dworców kolejowych?

Minister Emilewicz nie wyjaśnia też, kto miałby ten podatek płacić. Centrum handlowe? Pojedyncze sklepy w zależności od tego, ile osób je odwiedza? To się trochę kłóci z ideą congestion tax. Przecież wedle założeń płacą go ci, którzy chcą gdzieś dojechać i tworzą korki. Mamy więc pewien pomysł – przed każdą Biedronką, Lidlem, Kauflandem i innymi dyskontami oraz przed każdą galerią i centrum handlowym trzeba postawić szlabany. Wjazd za symboliczną złotówkę. Płaci każdy kierowca i już.

A jeśli pani minister chciałaby zróżnicować opłaty w zależności od popularności sklepu, bramki można postawić przez każdym H&M, Reserved, CCC i Deichmannem w każdym centrum handlowym. Proste i skuteczne.

Oczywiście nie jest wykluczone, że w ministerstwie Jadwigi Emilewicz toczą się prace nad jakimś podatkiem, który ma niewiele wspólnego (poza nazwą) z congestion tax. Ostatnio pani minister zasłynęła też twierdzeniem, że choć ceny na sklepowych półkach rosną, to rekompensują je „rosnące wynagrodzenia i dochody dyspozycyjne gospodarstw domowych”.

Podatek jak gorący kartofel
Sam podatek handlowy jest dość kontrowersyjną daniną. Choć ustawa wprowadzająca nową płatność pojawiła się już w roku 2016, to pomysł utrąciła Komisja Europejska, która uznała, że podatek byłby nieuzasadnioną pomocą publiczną dla innych firm. Jednak ostatnio Trybunał Sprawiedliwości UE uznał polskie stanowisko. KE odwołała się od tej decyzji i teraz pozostaje czekać na rozwiązanie kwestii.

Rząd na razie nie spieszy się z wprowadzaniem nowych danin od działalności typowo handlowej, widać jednak, że nie zamierza odpuścić.