Jesteśmy zadłużeni po uszy i się tego nie wstydzimy. "Kto by się przejmował głupotami"

Patrycja Wszeborowska
Oficjalnie, gdy ktoś pyta, niemal wszyscy deklarujemy, że długi należy spłacać. A gdy nikt nie pyta, dopiero wtedy moralność dostaje w kość. Dług przestaje być powodem do wstydu. Dominują postawy "jakoś to będzie" albo "kto by się przejmował głupotami".
Choć większość Polaków z przeterminowanymi długami wstydzi się swojej sytuacji, spora część nie martwi się zobowiązaniami i nie zamierza ich spłacać. fot. Dominik Sadowski / Agencja Gazeta
„Wszyscy ludzie są moralni. Tylko ich bliźni nie są” - pisał John Steinbeck w swoim dziele „Zima naszej goryczy”. Choć cytat liczy ponad pół wieku, pełne odzwierciedlenie znajduje w dzisiejszej Polsce, o czym świadczą dane instytucji badających zadłużenie.

Najpierw wersja oficjalna
Oficjalnie 94 proc. Polaków uważa, że spłacanie finansowych zobowiązań jest naszą moralną powinnością. Jednak ta moralność ma dwie strony. Bowiem paradoksalnie w tym samym czasie większość z nas nie widzi nic nieetycznego w pracy na czarno w celu uniknięcia ściągania z pensji nieopłaconych należności (57,5 proc.), w przepisywaniu majątku na rodzinę, by umknąć wierzycielom (52,8 proc.) czy zatajaniu informacji, które mogłyby uniemożliwić wzięcie kredytu (48 proc.).


To wyniki sondażu przeprowadzonego przez Związek Przedsiębiorstw Finansowych, który od czterech lat bada moralność finansową Polaków. Nie lepszy obraz stereotypowego, zadłużonego Kowalskiego malują dane Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor.

Okazuje się, że w pierwszym kwartale 2019 roku zaległości Polaków w spłacaniu zobowiązań wynosiły już ponad 76 mld złotych. To oznacza, że wystarczyły zaledwie cztery lata, by wzrosły one aż o 66 proc.

Jednocześnie aż 38 proc. z zadłużonych, którzy spóźniają się z opłacaniem rat, nie odczuwa z tego powodu zażenowania i nie przejmuje się skumulowanymi zadłużeniami. Tę grupę można podzielić na dwa typy - ludzi, którzy wierzą, że „jakoś to będzie” i środki na spłacenie długów w końcu się znajdą oraz tych, którzy zwyczajnie nie zamierzają płacić.

Niepoprawni optymiści
Pierwszą grupę reprezentuje Rafał*, 30-letni mieszkaniec Warszawy pracujący w branży rozrywkowej. Rok temu potrzebował pieniędzy na wykończenie swojego mieszkania. Poszedł drogą najłatwiejszą i najszybszą - do firm oferujących chwilówki.

– Choć kredyty wziąłem na siebie, to planowałem je spłacać razem ze swoją partnerką. Nie przewidziałem jednak, że po jakimś czasie się rozstaniemy. Dziś wszystkie długi zostały na mojej głowie i zwyczajnie mnie nie stać, aby płacić raty w terminie – wspomina w rozmowie z INNPoland.pl.

Rafał ma obecnie 75 tys. złotych zadłużenia w chwilówkach. Mimo to twierdzi, że się nimi nie przejmuje. Wierzy, że „da sobie radę”. Choć zdaje sobie sprawę, że nie panuje nad wszystkim i jego sytuacja jest poważna, to jest optymistą i „nie przejmuje się głupotami”.

– To, jakby nie patrzeć, są pierdoły. Najważniejsze jest to, że codziennie rano wstaję z łóżka zdrowy. Poza tym realizuję właśnie plan na spłacenie tych zaległych rat. Żyję na absolutnym minimum i zastanawiam się nad sprzedażą mieszkania. Dodatkowo mam teraz lepszą koniunkturę i spływają do mnie zlecenia, które pozwalają mi przeżyć to wszystko – tłumaczy.

Jak wynika z badania „Polacy o długach” autorstwa Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu i Grupy KRUK, zadłużeni są częściej bardziej optymistycznie nastawieni do życia niż osoby bez długów. 54 proc. ludzi posiadających niespłacone zobowiązania finansowe jest przekonana, że sytuacja finansowa ich gospodarstwa domowego poprawi się w ciągu najbliższych lat.

– Wpadamy w pułapkę pozytywnego myślenia - bierzemy kredyt, bo zakładamy, że jakoś go spłacimy. Kiedy nie mamy pieniędzy na ratę, czekamy aż wpadnie nam dodatkowa fucha, wtedy myślimy, że zapłacimy za 2-3 zaległe raty – zauważa prof. Dariusz Doliński z Komitetu Psychologii PAN. Jednak pozytywne założenia zwykle się nie sprawdzają i to często jest powodem spirali zadłużenia.

– Zamiast przezornie, od samego początku, zacisnąć pasa i płacić raty zgodnie z harmonogramem, dochodzimy do wniosku, że tak czy owak wyjdziemy z tej sytuacji obronną ręką. Zadłużenie rośnie, przestajemy je spłacać, a później nie widzimy sensu podejmowania już jakichkolwiek działań – dodaje.

Nie płacę, bo inni też tego nie robią
Jednocześnie coraz większy odsetek stanowi grupa osób z zaległymi zobowiązaniami finansowymi, która ani myśli, by je spłacić. Według Andrzeja Rotera, prezesa zarządu Związku Przedsiębiorstw Finansowych, jedną z przyczyn takiej niefrasobliwości jest podwójna moralność i mechanizm samousprawiedliwiania się.

– Wydaje mi się, że werbalnie jesteśmy bardzo moralni - w końcu większość Polaków twierdzi, że spłacanie długów jest wynikającym z moralności obowiązkiem - jednak w praktyce stajemy się mistrzami wykorzystywania okazji i usprawiedliwiania naszych działań – wyjaśnia w rozmowie z INNPoland.pl.

Jak zauważa, dłużnikowi łatwo jest przyjąć postawę roszczeniową szukając usprawiedliwienia w obiegowych opiniach. Co rusz słyszy się przecież, że każdy polski przedsiębiorca swoje pieniądze zarabia nieuczciwie, wierzycielowi nie opłaca się dochodzić spłaty małych długów ze względu na koszty, windykatorzy to natręci i przestępcy, a komornicy są nieudolni. Powielanie krzywdzących opinii, że „cały świat jest zły”, potęguje wewnętrzne przyzwolenie na to, by również postępować niemoralnie.

– Wymówki dwoją się i troją, a wartością staje się nie rzetelność i dobre imię, a spełnienie aspiracji zakupowych i konsumpcja. Potwierdzają to przeprowadzone przez nas badania o pretekstach do niespłacania zobowiązań. Aż 18 proc. Polaków nie zamierza spłacać zaciągniętych długów, bo inni ludzie też swoich nie spłacają – wskazuje Roter.

Bankructwo rozwiąże wszystkie twoje problemy
Z roku na rok coraz bardziej rośnie liczba upadłości konsumenckich. Od czasów liberalizacji przepisów w 2015 roku prywatni ludzie łącznie ogłosili 26,6 tys. bankructw. Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, tylko w ciągu minionego roku wzrost liczby upadłości wzrósł o 20,9 proc. rok do roku.

– Liczba upadłości konsumenckich rośnie lawinowo, ponieważ ludzie dowiadują się, że to nie boli – twierdzi Andrzej Roter. – W moim przekonaniu dłużnicy, poszukując informacji na temat tego, jak się pozbyć swoich długów, znajdują informacje o „bezbolesnej” upadłości konsumenckiej. Dowiadują się, że „wszyscy tak robią”, a upadłość nie jest powodem do wstydu – tłumaczy.

Potwierdza to raport prof. Todda Zywickiego z George Mason University, który badał kwestię geometrycznego przyrostu liczby upadłości konsumenckich w środowisku amerykańskim. Choć naukowiec początkowo podejrzewał, że wzrost upadłości wynika z pogarszającej się sytuacji finansowej Amerykanów lub coraz większych problemów zdrowotnych, przyczyna okazała się dużo bardziej prozaiczna – brak wstydu wobec swoich długów.

– Dla większości Polaków, którzy regularnie spłacają swoje zobowiązania, niespłacanie zobowiązań przez mniej rzetelną część rodaków oznacza wyższe ceny za produkty i usługi. Kredyty konsumenckie są finansowane depozytami, więc jeżeli na tych pierwszych się traci, to mniej można zapłacić w oprocentowaniu depozytów. W 2017 roku banki tyle samo zapłaciły klientom w odsetkach, ile straciły na kredytach. Wniosek z tego taki, że gdybyśmy rzetelniej spłacali swoje zobowiązania, moglibyśmy zyskać na wyższych oprocentowaniach – zauważa specjalista z ZPF.

*imię bohatera historii zostało zmienione na jego prośbę