Restauracja z Chełma chce "zatrudnić" klientów jako pracowników. "Działamy i nie poddajemy się"

Krzysztof Sobiepan
Kawiarnia i restauracja La Cafe z Chełma wpadła na nietypowy pomysł ominięcia nakazu zamknięcia lokali gastronomicznych - zapowiedziała, że swoich klientów będzie... zatrudniać na umowy o dzieło. Wszystko po to, by mogli zjeść posiłki na miejscu - przepisy pozwalają bowiem na przebywanie w lokalach ich pracowników. O oryginalnym planie udało nam się porozmawiać z właścicielem knajpki.
Klienci muszą jeszcze poczekać, by znów zająć miejsca w La Cafe. Fot. YouTube.com/La Cafe
W weekend niepozorna kawiarnia i restauracja z Chełma znalazła się w centrum uwagi całego internetu. 24 października, w dniu zamknięcia gastronomii dla klientów zamawiających dania w lokalu, kawiarnia La Cafe zamieściła na swoim profilu społecznościowym zaskakującą zapowiedź.

Działająca od 2014 r. firma chciała wykorzystać fakt, że obostrzeniami jedzenia posiłku na miejscu nie są objęci pracownicy danego lokalu. Przedstawiła więc następujący plan – przy zamówieniu wszyscy klienci podpisywać będą z nią umowę o dzieło.

"Współpraca" miałaby wyglądać następująco: zadaniem "pracowników" będzie ocena produktu-dania, który sobie odpłatnie zamówią. Kawiarnia zapłaci im za ekspercką "usługę" 1 zł netto, odliczając symboliczną złotówkę od rachunku.


Zachwyt pomysłem nie trwał jednak długo. Post dość szybko zniknął z mediów społecznościowych restauracji, zaś w niedzielę wieczorem La Cafe wydało kolejne oświadczenie. Pomysł miał być wprowadzony od poniedziałku, jednak kawiarnia na Krzywej 40 postanowiła nieco dłużej nad nim popracować, by nie narazić się na problemy prawne. O całą sprawę zapytaliśmy u źródła – czyli właściciela całego przybytku, Michała Bartoszuka.

Czytaj także: "To powolne zabijanie". Właścicielka kawiarni szczerze o najnowszych obostrzeniach

Z odgłosów wnioskuję, że jest Pan w tym momencie za ladą La Cafe?

Złapał mnie Pan – w tym momencie jestem w pracy. Kawiarnia jest normalnie czynna – działamy w dowozie i na wynos. Niestety, musieliśmy na razie zrezygnować z opcji na miejscu, mimo naszego planu "zatrudniania klientów".

Dlaczego? Internet był zachwycony waszym pomysłem.

Po całej burzy medialnej wokół naszej restauracji odezwało się do nas bardzo wiele osób. Dostaliśmy informacje, że nasz pomysł jest możliwy do zrealizowania, ale niekoniecznie w naszym pierwotnym wydaniu.

Co ciekawe, najprzydatniejsze rady dali nam politycy, których nie wymienię jednak z nazwiska. Odzywali się też urzędnicy i prawnicy. Inni restauratorzy gratulowali nam inwencji, chcieli ustalić wspólny plan działania.

Stąd opóźnienie?

Tak. Szczególnie klasa polityczna ostrzegła nas, że jeśli wprowadzimy nasz plan w życie "jak jest", zaraz do drzwi mogą nam zacząć pukać różnego rodzaju kontrole. W Polsce działa taka zasada, że jeżeli kontrolerzy bardzo chcą, to na każdego znajdą jakiś paragraf. Chcę więc uniknąć sytuacji, w której nasz nowy pomysł poskutkuje całkowitym zakazem działalności kawiarni. I tak wszyscy walczymy o przeżycie.

Mówiąc wprost – za prztyczek w nos władzy obawia się Pan odwetu ze strony sanepidu?

Dokładnie tego słowa bym użył. Może tu nawet chodzić o odwet ze strony państwa, mimo że nie mam sobie nic do zarzucenia w kwestii prowadzenia restauracji. W ostatnich dniach nie mieliśmy żadnej niezapowiedzianej kontroli. Jednak wolę dmuchać na zimne – na razie działamy tylko na wynos i w dostawie.

Nie poddajemy się jednak. Pomysł konsultowaliśmy już z wieloma prawnikami, oferują nam oni cenne uwagi. Wierzę, że metodę zatrudniania naszych klientów jeszcze wprowadzimy – dobitnie zwróci to uwagę na absurdy prawne obostrzeń, które obecnie mamy.

Czy to Pan wpadł na pomysł zatrudniania klientów?

Przyznam się – plan był mojego autorstwa, natomiast skonsultowałem go czym prędzej z naszym radcą prawnym. Pomysł był jednak robiony na gorąco, więc nie zabezpieczyliśmy się jeszcze na wszystkie ewentualności. Podkreślam - to jest próba ratowania siebie, swojego biznesu i swojego rynku.

Nie ukrywam jednak, że możemy się jeszcze wycofać z tego pomysłu. Zainteresowanie mediów wykorzystamy jednak w stu procentach do walki o dobro polskiej gastronomii i innych branż dotkniętych przez pandemię koronawirusa.

Próbował się Pan przeciwstawić najnowszym zakazom rządu i rzucić przysłowiową rękawicę, jednak pierwsze starcie skończyło się pana przegraną. Ma pan jeszcze w sobie wolę walki?

Na dziś dzień – owszem, przegrałem pierwszą rundę w walce z rządem. Ale to nie koniec. Dalej działamy i nie poddajemy się. Pomysł po poprawkach i przemyśleniach nadal chcemy wprowadzić – im szybciej tym lepiej, ale też oczywiście z zachowaniem bezpieczeństwa pracowników i klientów.

Czytaj także: Takich skutków swojej decyzji rząd się nie spodziewał. Tony jedzenia trafiły do kosza

Jak wyglądał ruch w La Cafe jeszcze przed wprowadzeniem ostatnich zakazów?

Ruch był dobry, mimo że działamy w małym mieście. Ludzie mieli dość po lockdownie z marca, chcieli się u nas spotykać, przychodzili regularnie. Przestrzegaliśmy oczywiście reżimu sanitarnego, ale moim zdaniem gości było dużo. Nawet teraz klienci przychodzą i pytają, czy można do nas wpaść, usiąść – widać że do nas tęsknią. Niestety muszę im odmawiać.

Co Pan myśli o ograniczeniach w poszczególnych miejscach? Niedawno padło na siłownie, potem gastronomia. Tymczasem sklepy i kościoły pozostają otwarte.

Pójście do kawiarni to taka sama dobrowolna decyzja, jak pójście do świątyni czy supermarketu. Tymczasem w mojej opinii w kościołach i sklepach obostrzenia często są przestrzegane z przymrużeniem oka i nikt nawet nie myśli o zamykaniu tych przybytków na cztery spusty.

Jest to dla nas bardzo niekomfortowe. Nikt się nie spodziewał takich zakazów bez żadnego ostrzeżenia. Jeszcze niedawno zaopatrzyliśmy się w świeże produkty. Ich zdatność do spożycia to zaledwie parę dni – najpewniej pójdą do śmieci. Faktycznie ruch mocno nam spadł. Ja i inni restauratorzy poniosą ogromne straty już na samych psujących się produktach.

To chyba niełatwy kawałek chleba prowadzić gastrobiznes w kraju, gdzie zamknięcie całej gastronomii odbywa się praktycznie z dnia na dzień.

Obawiamy się o przyszłość. Zamknięcie zapowiedziano na dwa tygodnie, ale wszyscy przeczuwamy, że będzie to nawet parę miesięcy, jak w przypadku pierwszego lockdownu. Najgorszy jest brak pewnych informacji co do tego, kiedy będziemy mogli powrócić do normalnego działania. Myślę, że każda restauracja, kawiarnia czy bar w Polsce to odczują.

Rząd zmarnował szansę w okresie letnim, gdzie można było wypracować kompleksowe rozwiązania. Na jesieni nagle zaczęło się wielkie poruszenie władzy i kolejne branże wyłączane są na chybił trafił. Obostrzenia wprowadzane są naprędce i pisane bez przemyślenia.

Czytaj także: Rząd zamyka wszystkie bary i restauracje! Fatalne wiadomości dla przedsiębiorców