Od 15 tys. zł możesz kupić domowy respirator. I przypadkiem się zabić

Natalia Gorzelnik
O tym, że nie ma już wolnego sprzętu w Warszawie, informował wczoraj prezydent Rafał Trzaskowski. Respiratory skończyły się również w szpitalach we Wrocławiu, a na całym Dolnym Śląsku zostało ich tylko 10. W obliczu rosnącej liczby zachorowań wiele osób decyduje się na to, by kupić własny, domowy sprzęt. Eksperci ostrzegają, że stosowanie respiratorów na własną rękę może równie niebezpieczne jak sam COVID.
W szpitalach w całej Polsce zaczyna brakować respiratorów. Polacy boją się, że nie będzie jak leczyć ich bliskich. FOT. MARCIN STEPIEN / AGENCJA GAZETA
Pierwsza fala zainteresowania “domowymi” respiratorami pojawiła się już na wiosnę. Wtedy zaczęły docierać zatrważające informacje z Włoch. Gdy w szpitalach zaczęło brakować wolnego sprzętu, stawano tam przed dramatycznym wyborem - komu pomóc? Kto ma większe szanse na przeżycie?

Wiele osób zaczęło się wtedy zastanawiać czy nie lepiej, zamiast czekać na najgorsze, w odpowiedni sprzęt zaopatrzyć się samemu. Internet huczał od zapytań i dyskusji. O tym, że kupowanie domowego respiratora mija się z celem, pisała wtedy w NaTemat Anna Kaczmarek.

Czytaj także: Ludzie pytają, czy warto kupić respirator domowy. Wyjaśniamy, dlaczego to bez sensu


Dziś, kiedy codziennie padają rekordy zachorowań, wiele osób przestało się zastanawiać. I po prostu chce własny respirator mieć. Postanowiłam sprawdzić, czy łatwo da się to zrobić, ile to kosztuje i czy domowy respirator jest dostępny “od ręki”.

Jak kupić domowy respirator?


Wpisuję hasło w wyszukiwarkę. Od razu wyskakuje kilkanaście firm. Dzwonię do jednej z nich. Opowiadam wymyśloną naprędce historię. Kryzys w domu, zakażona koronawirusem osoba pod jednym dachem z chorowitą babcią. Nie chcę ryzykować, poproszę o respirator.

– Proszę pani, jeśli chodzi o respirator, nawet domowy, to zawsze, tylko i wyłącznie, musi podłączyć go lekarz. I muszą być przesłanki medyczne. Nie można tak sobie podłączyć osoby pod respirator, bo może być efekt odwrotny. Takiej osobie można po prostu zaszkodzić!

– Czyli nie mogę go sobie kupić?

– Kupić pani może. Ale to jest specjalistyczne urządzenie medyczne, które podłącza lekarz.

Pierwszy telefon i skucha. Dzwonię dalej. W kolejnym sklepie pan, który ze mną rozmawia, jest nastawiony do handlu bardziej entuzjastycznie.

Od razu proponuje mi dwa modele. Jeden za ok.12 tysięcy złotych, z maską, spokojnie założę ją babci sama. Drugi za prawie 30 tysięcy, ale ten wymaga już intubacji. Poleca ten pierwszy. Można na raty.

O tym, że to sprzęt wymagający profesjonalnej obsługi nie wspomina. Ale poleci mi kontakt do lekarza, który w razie czego obsłuży go zdalnie. Chociaż nie wiadomo, ile taka usługa kosztuje, to już do własnych ustaleń.

Koncentratory tlenu kupowane na potęgę

Dzwonię do kolejnego sklepu medycznego. Tym razem nie ukrywam, że jestem dziennikarką. Mój rozmówca przyznaje, że zapytań o domowe respiratory jest w ostatnich dniach mnóstwo.

– Telefony się urywają. Ludzie dzwonią i dopytują. My za każdym razem tłumaczymy, że nie możemy zabronić zakupu, ale to sprzęt profesjonalny – słyszę w słuchawce.

– To respiratory przeznaczone do terapii domowej dla pacjentów, którzy często leżą pod nimi po kilkanaście lat. Na przykład osoby po wypadkach, z uszkodzonymi kręgosłupami. Ludzie, którzy nie mogą oddychać i ta maszyna oddycha za nich. To nie jest koronawirusowa profilaktyka, a już na pewno to nie sprzęt dla niewykwalifikowanych osób – tłumaczy sprzedawca.

W innym sklepie dowiaduję się o alternatywie. Ci, dla których zakup respiratora jest poza zasięgiem marzeń, masowo wykupują koncentratory tlenu. To dużo tańsze i, teoretycznie, bezpieczniejsze rozwiązanie. Oczywiście tu również dobrze byłoby mieć zalecenie lekarza. I dokładną informację o dawkowaniu.

Pani, z którą rozmawiam, mówi mi, że przez ostatnie półtora tygodnia sprzedali takich koncentratorów 200. To ogromna liczba jak na niewielki, regionalny sklep. Poszłoby więcej, ale zablokowali na razie sprzedaż. Czekają na dostawę.

Koncentratory tlenu są też hitem na Allegro. One i pulsoksymetry są wykupowane na potęgę. Serwis nie podaje konkretnych liczb, ale przekazał redakcji, że ze znikomego, prawie zerowego zainteresowania, skoczyły na jedne z bardziej pożądanych towarów.

Intensywna terapia to nie tylko łóżko

Na koniec kontaktuję się z anestezjologiem. Pan doktor nie chce być przedstawiony w artykule. Mówi, że czasy są wystarczająco ciężkie, a na lekarzach i tak wiesza się psy. Nie chce podpadać i niepotrzebnie się narażać. Ale o respiratorach - i tych domowych, i tych rządowych, swoją opinię ma.

Potwierdza, że respirator domowy to nie zabawka dla laików. Jak mówi, by wytłumaczyć to obrazowo i kolokwialnie - nieodpowiednie ustawienie urządzenia może doprowadzić do pęknięcia pęcherzyków płucnych. – Sama wentylacja mechaniczna to nie wszystko, trzeba się jeszcze znać na fizjologii układu oddechowego, trzeba mieć wykształcenie medyczne. Sam respirator w domu nic nie pomoże – kwituje.

Nie pomoże też sam respirator w szpitalu. Bo jak zaznacza mój rozmówca, to nie brak sprzętu jest problemem, a brak ludzi do jego obsługi. – Intensywna terapia to nie tylko łóżko, to nie tylko respirator. To przede wszystkim personel: lekarz, diagnosta, pielęgniarka, rehabilitant. Ludzie, którzy mają wiedzę - i powołanie - do tego, by ratować życie i zdrowie – zauważa.

– My chcemy pracować i chcemy pomagać, ale jest nas zwyczajnie za mało. I można otworzyć cały Stadion Narodowy i dać tam 14 tysięcy respiratorów, ale jak nie będzie lekarzy i pielęgniarek, to nie będzie jak chorym pomóc.

Czytaj także: Sasin posądza medyków o tchórzostwo. Lekarz: Ekspert od wyciągania rozwiązań z koperty