Sektor moto nie ma klientów i walczy o życie. Myślicie, że ceny aut przez to spadną? Niedoczekanie

Natalia Gorzelnik
Koronawirus wykańcza przemysł motoryzacyjny. Jak pokazały dane z raportu KMPG i Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), liczba rejestracji nowych samochodów zmalała w pierwszych trzech kwartałach tego roku o 28 proc.. A to oznacza, że co trzeci Kowalski, który zakup nowego auta planował, po prostu sobie odpuścił. To mocno odbije się na branży, a potem... uderzy nas po kieszeniach.
Wielu klientów, którzy planowali kupić nowy samochód, po prostu sobie odpuszcza. FOT. PRZEMYSLAW SKRZYDLO / AGENCJA GAZETA

Branża moto w tarapatach

Pierwsze trzy kwartały tego roku obejmują okres wiosennego lockdownu i największego zamknięcia polskiej gospodarki. Mocno odbiło się to na branży motoryzacyjnej. O prawie 30 proc. spadła sprzedaż aut osobowych, nieco mniejszy, chociaż wciąż znaczny spadek odnotowano w samochodach dostawczych. W najgorszej sytuacji - tu sprzedaż spadła o ponad 40 proc. - są producenci samochodów ciężarowych.

Czytaj też: Na te samochody stać przeciętną polska rodzinę. Wybór jest niczego sobie

– Zarówno klienci indywidualni jak i firmy kupowali znacznie mniej samochodów, bo byli skoncentrowani na zupełnie innych problemach. Nikt nie znał przyszłości. Nawet jak ktoś miał pieniądze i chciał kupić auto w maju, to się wstrzymywał – zauważa Jakub Faryś, prezes PZPM.


Branża mocno liczyła, że odbije się w czwartym kwartale. Ale druga fala koronawirusa - i widmo kolejnego lockdownu - mogą być kolejnym gwoździem do trumny. – Już teraz, od jakichś dwóch tygodni, obserwujemy mniejszy ruch w salonach samochodowych – mówi Jakub Faryś.

Na decyzje zakupowe klientów ma też wpływ coraz bardziej problematyczny proces rejestracji aut. – To wymaga fizycznego kontaktu. A ludzie boją się do urzędów przychodzić i narażać na zakażenie. Albo ktoś bliski choruje i po prostu są zamknięci w domach - mówi ekspert.

Do tego słyszy się, ile taka rejestracja może teraz trwać. – W niektórych wydziałach komunikacji to nawet kilka tygodni. Nie ma się co dziwić, że ludzie nie chcą stać w kolejkach – dodaje.

Branża motoryzacyjna walczy o życie

– Jeśli ktoś planował kupić samochód w listopadzie czy grudniu, ale nie musi tego zrobić, to prawdopodobnie wstrzyma się z tą decyzją jeszcze kilka miesięcy – mówi Jakub Faryś. I podkreśla, że samochód, zwłaszcza nowy, to nie jest towar, który szybko traci na ważności.

– Nowe samochody kupują ludzie raczej zamożni. Przesiadają się oni z aut, które zwykle nie są starsze niż 3-4 lata. Taki samochód jest w pełni sprawny, ma na liczniku na przykład 96 tysięcy kilometrów. Jeszcze te 5 czy 10 tysięcy można nim spokojnie przejeździć, można poczekać - zauważa Faryś. Jego zdaniem takie myślenie jest w pełni uzasadnione, chociaż mocno odbije się na sektorze moto.

– Nie wyobrażamy sobie kolejnego, pełnego lockdownu – mówi ze smutkiem. I zaznacza, że branża walczy o życie. Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego wystosował list do rządu. Apeluje w nim o to, żeby nie zamykać warsztatów naprawczych i wulkanizacyjnych. I żeby nie zamykać salonów samochodowych.

– To obiekty o bardzo dużej powierzchni, gdzie przychodzi bardzo mało klientów na raz. Jesteśmy w stanie zachować wszystkie reguły i reżimy bezpieczeństwa – zaznacza Faryś.

Ceny samochodów będą rosły

W obliczu kryzysu producentom powinno zależeć na tym, żeby zatrzymać odpływ klientów i jak najbardziej zwiększyć sprzedaż. Rozczarują się jednak bardzo ci, którzy liczą, że dzięki temu będzie taniej.

– Co do zasady, w najbliższych latach, ceny samochodów będą rosły. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości – gasi nadzieje Jakub Faryś. Główną przyczyną nie jest jednak lockdown, a konieczność obniżania emisji CO2, jaką narzuciła na producentów Unia Europejska.

– W ciągu 5 lat samochody mają emitować o 15 proc. mniej dwutlenku węgla. Do 2030 - dla samochodów osobowych - aż o 37,5 proc. mniej. Dla branży oznacza to tyle, że musi wprowadzić samochody napędzane w inny sposób niż silniki czysto spalinowe. A to pociąga za sobą ogromne środki, które trzeba będzie przeznaczyć na badania i rozwój.

Jak zaznacza prezes PZPM, europejska branża motoryzacyjna już teraz wydaje co roku na ten cel 60 miliardow euro rocznie. – Pod kątem inwestycji jesteśmy największym prywatnym sektorem. Branża farmaceutyczna jest dopiero na drugim miejscu, ze znacznie niższą kwotą. A teraz trzeba będzie wydawać jeszcze więcej. I skądś te pieniądze na rozwój nowych napędów trzeba będzie brać.

Producentom samochodów sen z powiek spędzają również drakońskie kary, jakie im grożą, jeśli wyśrubowanych norm emisyjnych nie uda się spełnić. Na początku roku szacowano, że kwoty będą szły w dziesiątki miliardów.

Czytaj też: Zapomnisz o tym, zapłacisz majątek. Od nowego roku kary dla właścicieli samochodów ostro w górę

Do tego są też rosnące oczekiwania klientów. Samochody są coraz bardziej nowoczesne, wyposażane w coraz więcej różnych układów. A to swoje kosztuje.

Zdaniem Farysia, już w przyszłym roku ceny będą nawet znacząco wyższe. Chociaż trudno mówić o konkretnych liczbach - zaznacza.

Nowa era mobilności


– Stoimy wobec wielkiego wyzwania, zupełnie innej mobilnosci – mówi Jakub Faryś – zmieniają się napędy, zmieniają się przyzwyczajenia klientów. Wielu z nich, zamiast kupować auto, zaczyna korzystać z carsharingu. Klienci są też często zmuszani przez samorządy do przesiadania się do komunikacji publicznej. W wielu europejskich miastach pojawiają się restrykcje względem poruszania się prywatnych pojazdów.

– Przed nami bardzo duża zmiana. Mamy dwa wyjścia. Albo usiąść i płakać, albo wziąć się mocno do roboty i wejść w te nowe trendy. Wybieramy oczywiście drugie rozwiązanie – uśmiecha się Jakub Faryś.