Polacy kupują tlen w puszkach "na koronawirusa". Lekarz: To wyrzucanie pieniędzy w błoto
Od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Tyle kosztuje tlen “inhalacyjny” w puszce. Producenci zapewniają, że to idealne rozwiązanie dla osób z problemami oddechowymi i problemami krążenia. W dobie pandemii marketingowe ziarno padło na podatny grunt. Ludzie kupują puszki z życiodajnym gazem licząc, że pomoże on w walce z koronawirusem. Lekarz plumonolog Jacek Nasiłowski nie pozostawia złudzeń - to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
By to zrozumieć, należy sięgnąć do absolutnych podstaw. - Celem oddychania jest dostarczenie tlenu do wszystkich komórek organizmu. To dzieje się przez krew, która transportuje go po całym ciele. Do wymiany, swoistego “załadunku” krwi tlenem dochodzi w płucach. Ale jeśli płuca są chore, to pobierają go z powietrza za mało - wyjaśnia.
Tak dzieje się w przypadku wirusowego zapalenia płuc, które jest jednym z najgroźniejszych powikłań koronawirusa.
– To sytuacja bardzo niebezpieczna. W obszarach płuc zajętych przez proces zapalny
nie dochodzi do skutecznego utlenowania krwi, a to grozi niedotlenieniem organizmu -
tłumaczy ekspert. To właśnie moment, w którym trzeba pacjentowi dostarczyć większą
dawkę tlenu niż jest ona zawarta w powietrzu. Jest to też sytuacja, którą wykorzystują producenci tlenowych puszek.
Puszki z tlenem na koronawirusa
Czy puszki z tlenem pomogą na niedotlenienie? – Absolutnie nie – nie pozostawia złudzeń lekarz. – W takich puszkach jest tlenu tyle, co kot napłakał. Wystarczy na kilkadziesiąt oddechów, 3-4 minuty i koniec. To nie ma żadnego medycznego uzasadnienia – ostrzega.
Lekarz podkreśla, że stan osób z niską saturacją (stopień wypełnienia hemoglobiny tlenem), które wymagają podania tlenu, jest zwykle dość poważny i kilkuminutowe dotlenianie nic nie pomoże. – Nie mamy w organizmie zbiorników na tlen, w których możemy go przechowywać. My potrzebujemy go i spalamy na bieżąco. Tlen działa tylko wtedy, gdy nim oddychamy, nie można natlenić się na zapas – podkreśla ekspert.
Koncentrator tlenu i pulsoksymetr
Skuteczniejszym rozwiązaniem jest koncentrator tlenu. To kolejny, koronawirusowy hit wykupywany przez ludzi na potęgę. Hit zdecydowanie droższy - ceny wahają się od kilkuset do kilku tysięcy złotych.
– Koncentrator, jak sama nazwa wskazuje, służy do koncentrowania tlenu z powietrza, w którym jest go 21 proc. Urządzenie działa jak sito molekularne i z całej mieszanki oddziela azot i zostawia sam tlen – tłumaczy lekarz. Główną zaletą koncentratora jest stałe działanie. Wystarczy mieć prąd i cały czas możemy “suplementować” chore płuca prawie czystym tlenem.
Koncentrator to jedno z podstawowych narzędzi w medycynie. Najczęściej towarzyszy pacjentom z POChP, czyli przewlekłą obturacyjną chorobą płuc. – Tacy pacjenci powinni oddychać tlenem praktycznie stałe, chociaż zależy to od stopnia nasilenia choroby. Są tacy, którzy muszą być podłączeni pod "wąsiki tlenowe" 24 godziny na dobę. Przyjmuje się jednak, że minimum do skutecznego natlenienia organizmu to 15 godzin – zaznacza Jacek Nasiłkowski.
Jak dawkować tlen?
Przed użyciem koncentratora, należy zmierzyć poziom natlenowania krwi. Do tego służy pulsoksymetr.
Czytaj również: Kupujesz sobie pulsoksymetr do domu? Uwaga, te czynniki mogą zakłamać pomiar
– Norma to jest 97-98 proc. – tłumaczy lekarz – jeżeli poziom schodzi do ok. 90 proc., to jest sytuacja niebezpieczna. To znaczy, że stan zapalny w płucach jest dość znaczny, że spora część krwi nie otrzymuje tlenu. I wtedy należy zacząć go podawać – mówi ekspert.
A co gdyby po tlen sięgnęła osoba zdrowa? – Przy sprawnie działającym organizmie płuca same doskonale sobie radzą z natlenianiem komórek – mówi ekspert – takie działanie nie ma więc większego sensu, chociaż krzywdy zrobić też nie powinno.
Terapia tlenowa powinna być jednak każdorazowo konsultowana z lekarzem. Są ludzie, którym może zaszkodzić, którzy mają przeciwwskazania. Na przykład osoby cierpiące na otyłość, zmniejszenie pojemności płuc czy choroby mięśni – Za duża ilość tlenu może spłycić oddychanie i zwiększyć ilość dwutlenku węgla w organizmie – zaznacza lekarz.
Niebezpieczna tlenoterapia?
Ekspert uważa, że w dobie zagrożenia epidemicznego to zupełnie zrozumiałe, że ludzie kupują sprzęt i chcą się sami zabezpieczać. Widzi jednak groźne strony takich działań. Jak podkreśla, posiadanie koncentratora może uśpić naszą czujność.– Problem nie polega na tym, żeby z koncentratorów nie korzystać w domu, tylko żeby ktoś, kto posiada profesjonalne umiejętności i wiedzę ten koncentrator monitorował – tłumaczy Jacek Nasiłowski.
– Musimy pamiętać, że tlen z koncentratora jest podawany w niewielkiej dawce, ok. 5 litrów na minutę. To może pomóc w przypadku łagodnego przebiegu koronawirusa, z lekkim zapaleniem płuc. Ale nie mamy żadnej gwarancji, że choroba zatrzyma się na tym etapie, że nie będzie postępować i że następnego dnia nie będzie trzeba tego tlenu zdecydowanie więcej.
Lekarz podkreśla, że pogorszenia stanu pacjentów chorujących na koronawirusa bywają zwykle dość gwałtowne.
– Niebezpieczeństwo jest zatem takie, że jak ktoś sobie kupi koncentrator, to myśli, że jest zabezpieczony. A nie jest. Każda osoba chora musi być poddawana lekarskiej kontroli. I w odpowiednim momencie trafić do szpitala. Warto więc posiadać pulsoksymetr i być w stałym kontakcie z lekarzem.