Właściciel "Rzeczpospolitej" łatwo jej nie odda. "Pogłoski o mojej śmierci są daleko przedwczesne"

Katarzyna Florencka
Historia jest jakby żywcem wyjęta z filmowego scenariusza: po środowisku zaczynają krążyć plotki o tym, że jedna z największych gazet w kraju już za chwilę może zmienić właściciela, po czym znienacka – tuż przed Bożym Narodzeniem – komornik zajmuje praktycznie cały majątek wydawcy. Historia ta wydarzyła się jednak naprawdę, i to zaledwie kilka tygodni temu. Opowiada nam o niej Grzegorz Hajdarowicz, właściciel "Rzeczpospolitej".
Grzegorz Hajdarowicz opowiada nam o konflikcie, w wyniku którego mógł stracić "Rzeczpospolitą". Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta


Czy "Rzeczpospolita" rzeczywiście mogła niespodziewanie zmienić właściciela na przełomie roku? O co chodzi w konflikcie, który spowodował małe trzęsienie ziemi w świecie medialnym? O te i inne rzeczy mieliśmy okazję zapytać właściciela jednego z najbardziej znanych polskich dzienników w wywiadzie przeprowadzonym 5 lutego.


12 grudnia na Onecie ukazuje się artykuł twierdzący, że Orlen planuje przejąć m.in. "Rzeczpospolitą" i "Parkiet". 21 grudnia komornik zajmuje praktycznie cały majątek spółki KCI, do której należy Gremi Media, wydawca obu gazet. Wierzy pan w takie zbiegi okoliczności?

Grzegorz Hajdarowicz: Różne rzeczy już widziałem: jestem już doświadczonym przedsiębiorcą, walczę na tym polu od 30 lat. Gdyby chodziło tylko i wyłącznie o te dwie rzeczy, przeszedłbym obok tego obojętnie i powiedziałbym, że tak się akurat złożyło.

Tutaj natomiast mamy całą serię różnych wypadków – zarówno takich drobniejszych, jak i poważniejszych – które miały miejsce w tym samym czasie (nie mówię tu o Orlenie). Przykładowo: w postępowaniu komorniczym z jakiegoś powodu pomylono dwa druki, przez co do Citibanku, w którym znajdują się akcje Gremi Media, informacja o zajęciu wszystkich akcji trafiła na druku egzekucyjnym – a nie zabezpieczeniowym.

A takie przeoczenie mogło spowodować, że w ciągu kilku dni mógłby pan utracić całą spółkę.

Po tym, jak zaczęła się cała sprawa z zajęciem akcji, zadzwonił do mnie mój amerykański wspólnik, doświadczony szef funduszu inwestycyjnego, i powiedział: "Słuchaj, Grzegorz, lepiej uważaj".
Przypomniało mu to sprawę działającego w Rosji funduszu Hermitage: w 2007 roku właśnie pomiędzy świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem przejęty od niego został duży majątek. W Waszyngtonie wciąż to zdarzenie dobrze pamiętają i są mocno wyczuleni na jego potencjalną powtórkę.

Dziwny jest również powód, dla którego majątek spółki został zajęty.

No właśnie, chodzi tutaj o blisko 5,4 mln zł, których domaga się od związanej z panem spółki KCI spółka Centrum Nowych Technologii. Ale samo CNT przyznaje w swoim sprawozdaniu finansowym, że kwota ta została już zapłacona w 2019 roku…

Powiem tak: mamy tutaj same cuda i dziwy – z przewagą cudów. Z tego, co mi wiadomo, polskie prawo – ani w ogóle żadne cywilizowane prawo – nie pozwala zmuszać kogoś do zapłaty drugi raz tej samej kwoty. Co innego na przykład odsetki czy odszkodowania. Okoliczności sprawy uzasadniały podejrzenie, że zaistniały wręcz znamiona przestępstwa. Dlatego w tej sprawie KCI powiadomiło prokuraturę.

Dość niespodziewana musiała być zresztą informacja o decyzji CNT o wystąpieniu z nowym pozwem – biorąc pod uwagę, że nie zgadzają się państwo z roszczeniami CNT i wciąż toczy się związana z tym sprawa przed sądem w Katowicach.

Prawdę mówiąc prędzej spodziewałbym się, że w Yellowstone wybuchnie wulkan, który zniszczy życie na Ziemi, albo że Sejm uchwali nacjonalizację mojej grupy medialnej – niż tego, że CNT wystąpi drugi raz o te same pieniądze. A do tego jeszcze prawnik Imiołek tej firmy nie poinformuje w pozwie sądu, że te pieniądze już wpłynęły, a sąd wyda nakaz zabezpieczenia w skomplikowanej sprawie! Mam dużą wyobraźnię, ale takiego scenariusza w najczarniejszych snach bym sobie nie wymyślił. Natomiast z racji tego, że jestem doświadczonym przedsiębiorcą i przeżyłem już atak na swoją spółkę w 2000 roku, jestem na tego typu sprawy uwrażliwiony. Przed 20 laty mocno sobie wszystko przemyślałem i rozwinąłem moją działalność gospodarczą w taki sposób, żeby drugi raz nie było już tak łatwo.

Liczyłem na to, że przygotowanie będzie czysto teoretyczne – coś jak gaśnica w samochodzie, którą wozimy nie dlatego, że szczególnie chce nam się gasić nasz płonący samochód, ale po to, żeby się przed taką sytuacją zabezpieczyć. Tego typu gaśnic trochę sobie zamontowałem. Nie czuję się oczywiście w 100 proc. zabezpieczony przed atakami, ale żyje mi się spokojniej.

Na samym początku grudnia Zbigniew Jakubas miał stwierdzić, że Gremi Media będzie do kupienia za parę milionów złotych” – to kolejny zbieg okoliczności?

Wedle mojej wiedzy powiedział to 1 grudnia na spotkaniu Rady Gospodarczej przy Marszałku Senatu. Zadziwił tym zresztą wszystkie obecne tam osoby, bo one wiedzą, ile Gremi Media jest warte. Wycena całej spółki idzie w 300 mln zł – więc za parę milionów nie bardzo jest co przejąć. No, można kupić trochę akcji, ale to wszystko.

Ale faktem jest, że Gremi Media poszukuje nowych inwestorów. Jak cała sprawa wpłynęła na te plany?

Owszem, cały czas prowadzimy rozmowy. Nie było to tajemnicą: wchodząc na giełdę w 2017 r. określiłem swój pułap zainteresowania na poziomie 40-60 proc. – tyle akcji chciałbym docelowo posiadać dla bezpieczeństwa tej spółki.

Niestety w wyniku całej tej sprawy jeden z funduszy inwestycyjnych zamroził rozmowy. Rozmawiamy zresztą z panią na początku lutego, czyli już ponad 1,5 miesiąca od całej operacji – a moje konto w Citibanku dalej jest zamrożone.

Jak to?

Po serii moich wypowiedzi CNT chyba uznało, że poszło za daleko i dostaliśmy informację, że chce ograniczyć zabezpieczenie z całości majątku do ok. 5,4 mln zł. Ale okazało się, że teraz... bank nie ma kontaktu z komornikiem! Nie komunikuje się on z bankiem, więc bank nie jest w stanie dograć szczegółów tego ograniczenia i dalej trzyma zabezpieczenie na całym majątku.

Zbigniew Jakubas twierdzi, że nie jest zainteresowany przejęciem "Rzeczpospolitej", a po pańskich wypowiedziach on oraz prezes CNT skierowali przeciwko panu prywatne akty oskarżenia. Co pan na to?

Jeszcze ich nie widziałem. Kiedy do mnie dotrą, będę mógł się ustosunkować do tego, co się w nich znajduje. Natomiast chciałem zauważyć, że kiedy wchodziłem na giełdę, przed 2017 r., sam namawiałem Zbigniewa Jakubasa na to, żeby zainwestował w Gremi Media. Rozmawialiśmy o tym chyba jeszcze w 2018 r. – nie widziałem ku temu żadnych przeszkód. Teraz, jak wspominałem, w ramach obrony swoich interesów złożyłem zawiadomienie do prokuratury na działania prezesa Tażbirka i pełnomocnika spółki CNT Imiołka. I swoją drogą, bardzo jestem ciekaw tego, jak oni będą tłumaczyli swoje działania. Wiem natomiast, że w moich publicznych wypowiedziach w tej sprawie nie ma nieprawdy.

Dlaczego zdecydował się pan mówić tak otwarcie?

Chcę wierzyć w to, że Polska jest wciąż krajem prawa, krajem Unii Europejskiej, a nie republiką bananową. Zdaję sobie sprawę, że występują różne nieprawidłowości, ale tak jest na całym świecie – to nie jest tylko i wyłącznie domena Polski. Ale po to są media, po to są przedsiębiorcy mówiący pewne rzeczy otwartym głosem, żeby walczyć z patologiami. Wydaje mi się, że dlatego warto posłuchać mojego głosu – choć nie ukrywam tutaj, że robię to również w obronie swoich praw!

W latach 80. marzyła mi się Polska, która będzie krajem praworządnym – i dalej uważam, że możemy się ze sobą nie zgadzać, ale powinniśmy się nawzajem szanować i spierać w ramach istniejącego systemu prawa.

Moja spółka KCI ma z CNT spór w sądzie w Katowicach – ktoś go wygra. Mam nadzieję, że to będę ja, bo uważam, że racja jest po mojej stronie. Ale dojdziemy do tego, stosując normalne procedury prawne.

Dlaczego nagle, przed Świętami, pojawiła się taka historia? Dalibóg, nie wiem – mogę się tylko domyślać.

A jak cała sytuacje wpływa na pańskie gazety?

Myślę, że może się pani postawić w butach mojej ekipy, osób pracujących lub współpracujących z Gremi Media, którzy nagle słyszą, że akcje ich spółki zostały zablokowane. Nie muszą być akcjonariuszami, żeby taka sytuacja ich zaniepokoiła. Jestem pewien, że cała ekipa zaczęła zadawać sobie pytanie o to, kto w sumie rządzi spółką, w czyich rękach teraz jesteśmy, czy ten Hajdarowicz to jest jeszcze akcjonariuszem?

Tymczasem kwestie własnościowe są ważne, załoga powinna mieć przewidywalność. A tutaj powstał stan nieprzewidywalny – i teoretycznie trwa do tej pory, konto w Citibanku wciąż mam zablokowane. Ale wszystko idzie do przodu: dosłownie kilka dni temu mieliśmy sygnał, że sąd w Krakowie w końcu zajął się sprawą.

Czyli czeka pan w tym momencie na rozwiązanie sytuacji – ale to nie jest tak, że zaraz "Rzeczpospolita" będzie miała nowego właściciela?

Dokładnie tak. Wbrew temu zamieszaniu, trzymamy się mocno – a pogłoski o mojej śmierci są daleko przedwczesne.