Uczenie dziś Polaków strzelania to jak kupowanie papieru toaletowego w pandemii [OKIEM BAGIŃSKIEGO]

Konrad Bagiński
06 kwietnia 2022, 13:15 • 1 minuta czytania
Społeczeństwu, którego prawie połowa obywateli nie zaszczepiła się przeciw COVID-19 nie jest potrzebna nauka strzelania, ale samodzielnego myślenia. Dziś wprowadzanie obowiązkowego przysposobienia obronnego i oswajania ludzi z bronią to kompletny absurd i wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Powszechna nauka strzelania i przysposobienia obronnego jest dziś absurdem - pisze Konrad Bagiński z INNPoland.pl Wojciech Olkusnik/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Czytam, że coraz więcej firm uczy pracowników strzelać, a w kręgach rządowych jest rozważane wprowadzanie nauki strzelania w szkołach. Moja redakcyjna koleżanka Ania Kaczmarek napisała nawet tekst pochwalający pomysł ministra Czarnka – chce przywrócić w szkołach przedmiot o nazwie przysposobienie obronne. Lubię Anię, ale nie podzielam jej pasji do tej idei. Dlaczego?


Wprowadzanie dziś na siłę kolejnego przedmiotu jest absurdem. To zupełnie jak budowa muru czy płotu na granicy z Białorusią. Dlaczego to chybiony pomysł? Bo będzie piekielnie kosztowny i kompletnie nieskuteczny. Naszej granicy nikt już nie szturmuje. A przypomnijmy, że kilka miesięcy podeszła do niej grupa uchodźców, a nie jakieś wojsko. Dziś - po pierwsze - nie ma już kogo zatrzymywać. A po drugie – w razie konfliktu zbrojnego taki płot nie jest żadną przeszkodą.

Przypomnijmy – przez najlepiej strzeżony mur na świecie, dzielący Berlin, przedostało się jakieś 5 tysięcy osób. Ile osób poniosło na nim śmierć? Tego dokładnie nie wiemy. Podobny mur postawiły sobie Stany Zjednoczone na granicy z Meksykiem. I co? Tę "nieprzekraczalną" barierę długości 458 mil, wartą 11 miliardów dolarów da się pokonać za pomocą kilku artykułów ze sklepu budowlanego kupionych za mniej niż 100 dolarów.

Podobnie będzie z nauką strzelania – wydatek spory, bo budowa strzelnic, kupowanie broni i amunicji a potem pilnowanie tego wszystkiego będzie po prostu drogie. A czy skuteczne? Polska to nie Ukraina, nikt na nas nie planuje napadać. Jesteśmy członkiem NATO, najpotężniejszego paktu militarnego na świecie. Naprawdę stać nas na to, by zostawić sprawy naszego bezpieczeństwa profesjonalistom a nie liczyć na pospolite ruszenie. Żeby nie było – nie neguję konieczności posiadania armii i wydawania na nią pieniędzy.

Czytaj też: Klapa rządowego programu strzelnic. Miało powstać kilkaset, zbudowano... dwie

Ale przysposobienie obronne i powszechna nauka strzelania ma taki sam sens, jak kupowanie papieru toaletowego na początku pandemii. Wtedy ludzie czuli, że muszą coś zrobić, jakoś się przygotować. No i kupowali makaron i papier toaletowy. Są tacy, którzy jeszcze nie skończyli jeść jednego i podcierać się drugim.

Identycznie jest z nauką strzelania i – ogólnie mówiąc – wojaczki. Uczenie tego wszystkich jak leci jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Jestem z tego pokolenia, które pamięta przysposobienie obronne w szkole. U nas nie można było postrzelać z wiatrówki, bo nie było wiatrówek i strzelnicy. Zresztą w miasteczku, którego połowa była jedną wielką bazą wojskową, strefa wojskowa i cywilna były dość szczelnie od siebie odseparowane. Oczywiście póki nie przyszła jesień i pora zbierania grzybów na poligonie.

Owszem, znam rzymską maksymę "si vis pacem, para bellum" - chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Tyle, że dziś nikt nam nie zagraża. Nikt nie będzie do nas strzelał, nie spadną na nas obce bomby. To, co spotkało Ukraińców, nie zdarzy się w Polsce. A jeśli już, to jest to zadanie dla profesjonalistów, a nie przechodniów z karabinami.

Wracając do profesjonalistów – wiecie, że na jednego żołnierza frontowego przypada czterech, którzy nie walczą? Ktoś musi naprawić sprzęt, ugotować i dostarczyć jedzenie, zająć się transportem, postawić most pontonowy, zatankować to całe żelastwo. Większość armii nawet w przypadku wojny nie wystrzeli ani jednego pocisku w stronę wroga.

Żyjemy w kraju, w którym większość policjantów nigdy nie sięgnie po broń. Rocznie używają jej nieco ponad 100 razy (poza strzelnicą rzecz jasna). Czyli jeden na tysiąc policjantów używa broni raz do roku – chociaż bardziej prawdopodobne jest to, że najczęściej używają jej oddziały kontrterrorystyczne.

W 2020 roku w Polsce dokonano lub usiłowano dokonać 23 zabójstw z użyciem broni palnej. Dużo to czy mało? Jaka jest szansa na stanie się ofiarą tragicznego napadu z bronią? Rzućmy okiem na Stany Zjednoczone – tam w 2019 roku przestępcy zabili prawie 14,5 tysiąca osób, w Polsce – 12. Gdyby Polska miała tyle samo obywateli, co Stany, to statystycznie rzecz ujmując zginęłoby u nas ok. 105 osób. W Polsce jest pod tym względem naprawdę bezpiecznie i nie musimy wprowadzać zajęć na strzelnicach i ułatwiać dostępu do broni. Tym bardziej, że ten naprawdę nie jest trudny – posiadanie tzw. broni sportowej jest u nas stosunkowo proste.

Czytaj też: Dadzą uczniom karabiny, ale nie pozwolą na edukację seksualną. Tak PiS widzi polską szkołę

W argumentach za nauką wojaczki często przywołuje się przykład Szwajcarii, w której każdy przechodzi szkolenie wojskowe i może potem trzymać swoją wojskową broń w domu. I to działa, bo Szwajcarii nikt nie atakuje, a poza tym to bezpieczny kraj. Racja. Tylko nie zapominajmy o tym, że Szwajcaria jest niewielkim, neutralnym od 1815 roku państwem otoczonym górami i przyjaznymi jej krajami. I w zasadzie cała jest jednym wielkim garnizonem – to po prostu europejski, jeśli nie światowy ewenement. Kultura obchodzenia się z bronią jest tam obecna od kilku wieków.

Innym przykładem jest Izrael. Tam też uczy się ludzi strzelać a służba wojskowa jest obowiązkiem wobec państwa. Tyle, że Izrael to państwo młode i ze wszystkich stron otoczone wrogami. Tam podobne umiejętności faktycznie mogą stanowić o życiu lub śmierci. Polska nie jest ani Szwajcarią, ani Izraelem.

Co powinniśmy zrobić?

Szykować się do tego, co naprawdę nam grozi. To między innymi przez rosyjską propagandę nie zaszczepiła się połowa Polaków. Jesteśmy kompletnie nieodporni na wojnę informacyjną. Nasi rodacy naprawdę są w stanie uwierzyć, że Ukraińcy odbierają nam PESEL-e, że szczepionki powodują raka a w zasięgu sieci 5G krowy przestają dawać mleko. Nauczmy obywateli samodzielnego, logicznego myślenia, odróżniania prawdy od kłamstwa.

Powinniśmy też obligatoryjnie uczyć się pierwszej pomocy. Szansa, że trafimy na jakiś wypadek albo osobę potrzebującą pomocy jest o kilka rzędów wielkości większa niż to, że napadnie na nas ktoś z bronią. W ten sposób możemy realnie pomóc sami sobie – bo zarówno my możemy komuś pomóc, ale zwiększamy też szansę na to, że w razie potrzeby zajmie się nami ktoś, kto nie ograniczy się do podciągnięcia nam nóg do góry.

Uczmy się też reagowania w sytuacjach zagrożenia. Jakich? Coraz mocniej dotykają nas żywioły. Rozregulowane środowisko naturalne odwdzięcza się nam nawałnicami, burzami, powodziami i śnieżycami. Nauczymy się sami sobie mądrze w takich sytuacjach pomagać. Ratujmy siebie i sąsiadów, to przyniesie więcej pożytku niż maszerowanie z karabinem na strzelnicę.

Rozumiem ludzi, którzy chcą i lubią strzelać. Świetna rozrywka, bardzo oczyszcza umysł, odstresowuje, uspokaja. Tyle że wiele osób ma opór przed bronią, nie chce jej dotykać, nie chce strzelać. Uczenie ich tego jest bez sensu, pożytek z tego żaden. Sam jestem z pokolenia, w którym pacyfistyczne idee były żywe. Różniły się od tych amerykańskich, ale i u nas unikanie poboru do wojska było powszechne i społecznie akceptowane. Nie ma sensu uczenie strzelania wszystkich, ograniczmy się do tych, którzy sami chcą się tego nauczyć.