Dług publiczny rośnie, ale spada? Tak Morawiecki zadłuża Polskę

Konrad Bagiński
14 września 2022, 10:09 • 1 minuta czytania
Tylko w drugim kwartale tego roku zadłużenie Polski (dług publiczny) wzrosło o kolejne 3,4 proc. Niby niewiele, ale przekłada się to na 38,3 miliarda złotych. Na koniec czerwca dług publiczny sięgnął 1,175 biliona złotych. Jednocześnie zmalał w odniesieniu do PKB — z 41,8 na koniec pierwszego kwartału, do 41,7 proc. na koniec czerwca. Co to dla nas oznacza?
Mateusz Morawiecki coraz bardziej zadłuża Polskę Tomasz Jastrzebowski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Więcej artykułów znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl >>


Jak podaje Ministerstwo Finansów zmiana długu publicznego (PDP) w drugim kwartale 2022 r. była wynikiem wzrostu zadłużenia podsektora rządowego o 39,3 mld zł. Równocześnie spadło zadłużenie podsektora samorządowego o 1,08 mld zł (-1,2 proc.) i podsektora ubezpieczeń społecznych o 2,9 mln zł. Słowem — to rząd odpowiada za wzrost zadłużenia.

Resort dodaje, że zadłużenie krajowe zwiększyło się o 27,3 mld zł, a zagraniczne o 10,9 mld zł. Czyli rząd jest winny Polakom ponad 27 nowych miliardów złotych, u inwestorów zagranicznych zadłużył się na kolejne prawie 11 miliardów. Co więcej — rosną koszty obsługi tego długu.

- Sytuacja na polskim rynku długu jest napięta, ponieważ inwestorzy oczekują premii za ryzyko ze względu zarówno na obawy o inflację, niepewność do skali wydatków publicznych, jak i sytuację w Ukrainie. Matematyka jest brutalna, w chwili obecnej na każdego Polaka przypada około 31 200 złotych krajowego długu jawnego — mówi w rozmowie z INNPoland.pl Mateusz Czyżkowski, analityk XTB.

Warto zauważyć, że PDP to polski wskaźnik. Inny raportujemy do Brukseli — jest to EDP, oznaczający dług sektora instytucji rządowych i samorządowych. Tak liczone zadłużenie Polski przekracza już 1,453 bln złotych - czyli 453 mld 456,9 mln zł.

W tej chwili dług publiczny dzielony na każdego Polaka wynosi ok. 30- 40 tys. zł w zależności od sposobu liczenia. Jeśli pod uwagę weźmiemy tylko osoby pracujące — a więc wypracowujące PKB — sięga on ok. 90 tysięcy złotych na osobę.

- Koszt obsługi zadłużenia rośnie, a ponieważ większość obligacji emitowana jest na stały procent, problem ten rozkłada się na kilka lat. Oznacza to, że jeśli nie nastąpi poprawa w zakresie postrzegania polskiego długu, za kilka lat koszty obsługi będą jeszcze znacząco wyższe i zacznie być to istotnym problemem — dodaje Mateusz Czyżykowski.

Martwić się czy nie?

Z jednej strony rosnąca wartość naszego długu jest wiadomością alarmującą. Oznacza, że rząd w naszym imieniu zadłużył Polskę na kolejne prawie 40 miliardów złotych. Z drugiej strony, wartość zadłużenia nie jest wielkim problemem. Dlaczego? Nieco ponad 40 proc. długu w relacji do PKB to wartość naprawdę niezła. Do ostrożnościowego progu 60 proc. jest jeszcze daleko. Jest to też jeden z niższych wyników na tle Unii Europejskiej.

Jak to możliwe, że dług jednocześnie rośnie i spada? Nasz dług rośnie, bo pożyczamy coraz więcej. Ale jednocześnie ciągle rośnie PKB, więc relacja wysokości długu do Produktu Krajowego Brutto spadła. W tym równaniu jest jednak kilka elementów, które powinny zaburzyć dobry humor premiera.

- Nasz dług publiczny wynosi nieco ponad 50 procent do PKB. Przypomnę, że włoski czy belgijski to grubo ponad 100 procent do PKB. A więc to nasze 50 procent to niemal dwa razy mniej niż średnia unijna. To wynik, który lokuje nas w sąsiedztwie Holandii, o której się mówi, że należy do grupy państw oszczędnych. Może czas najwyższy, żebyśmy zaczęli reklamować w Unii Europejskiej hasło "oszczędny jak Polak" — mówił kilkanaście dni temu.

Nie mówił o tym, że Polska ma najszybszy przyrost długu publicznego w UE, jeśli weźmiemy pod uwagę lata 2021-23. Mamy też inflację, która tylko na chwilę złapała zadyszkę, ale pędzi coraz wyżej, wzrost PKB jest coraz niższy, a jednocześnie mamy zatrważająco niski poziom inwestycji. Premier Morawiecki od lat zresztą zapowiada wzrost inwestycji, ale wskaźnik nie chce nawet drgnąć. Jesteśmy tu w ogonie Europy.

Spokój premiera powinno burzyć też wypychanie wielu wydatków poza budżet, a więc ich ukrywanie. Jak alarmuje Forum Obywatelskiego Rozwoju, rząd chce wydać aż 422 mld zł poza kontrolą parlamentu, za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego. Co ciekawe, rząd właśnie przyznał, że sam nie wie, na co pójdą pieniądze z BGK.

- Pamiętajmy również o zbliżającym się maratonie wyborczym, który często wiąże się z ryzykiem ekspansji fiskalnej. Struktura polskiego długu cały czas zdominowana jest przez zadłużanie wewnętrzne, a udział procentowy długu zagranicznego w II kwartale tego roku wyniósł 24,4 proc. i utrzymuje kilkuletni trend spadkowy - mówi Mateusz Czyżykowski.

Rząd ukrywa rzeczywiste wydatki

Zdaniem ekspertów Forum Obywatelskiego Rozwoju zadłużenie funduszy, które nie są częścią budżetu państwa, osiągnie na koniec przyszłego roku właśnie 422 miliardy złotych. To dziewięć razy więcej niż w 2015 roku. Kwota ta odpowiada 13 proc. PKB. Oznacza to, że już co czwarta złotówka długu jest poza kontrolą parlamentu i społeczeństwa. "To 6000 'sasinów', 2000 rocznych budżetów gminy Końskie, ok. 3000 stadionów narodowych, ok. 5000 pociągów pendolino" - wylicza FOR.

Resort finansów milczy na temat kwot, które rząd chce wydać poza budżetem. W wydatkach przoduje Bank Gospodarstwa Krajowego zarządzający choćby gigantycznym Funduszem Przeciwdziałania COVID-19. Pieniądze z tego funduszu wyciekają z każdej strony — trafiają m.in. do Regionalnego Centrum Patriotyzmu, Funduszu Polski Ład, do armii. Wypłacono z nich też 14. emerytury.

Państwowy Dług Publiczny (wg metodologii krajowej niewliczającej do długu funduszy utworzonych przez PiS) w 2023 r. ma wynieść według rządu ok. 40,4 proc. PKB. Z kolei dług sektora finansów publicznych (liczony z funduszami wypchniętymi poza budżet kraju) w 2022 r. zdaniem władz ma wynieść 52,2 proc., a w 2023 r. nieco powyżej 53 proc.

Większy dług to także wyższe koszty jego obsługi — czyli odsetek. Ekonomiści wypatrzyli, że w projekcie ustawy budżetowej na przyszły rok rząd założył bardzo wysoki wzrost kosztów obsługi długu. Mają one podskoczyć z 26 mld zł w 2022 r. do 66 mld zł w 2023 r. To oznacza zwiększenie kosztów większe o 154 proc., czyli 40 mld zł. To prawie tyle, ile wynosi roczny koszt programu 500+.

- Sytuacji w Polsce z pewnością pomogłoby uwolnienie środków z funduszu odbudowy, który zmniejszyłby potrzebę zaciągania długu na rynku. Ponadto inwestorzy pozytywnie zareagowaliby na zakończenie wojny w Ukrainie oraz na perspektywę obniżenia inflacji do celu inflacyjnego. Na ten pierwszy czynnik nie mamy wielkiego wpływu, ale na ten drugi owszem — konkluduje analityk XTB.

Czytaj także: https://innpoland.pl/183946,rzad-nie-wie-na-co-chce-wydac-422-miliardy-zlotych