Pierwsza duża sieć sklepów w Polsce skraca godziny otwarcia. Musi oszczędzać prąd
- Od czasów pandemii godziny otwarcia marketów są wyjątkowo długie
- Wiele placówek otwiera się o 6 rano, zamyka dopiero przed północą
- Teraz krótsze godziny otwarcia wymuszają rosnące ceny prądu
- Duże sklepy nie skorzystają z obniżonych ustawą cen energii
Od listopada kilkadziesiąt sklepów Netto Polska pracować będzie krócej o godzinę – dowiedział się portal wiadomoscihandlowe.pl.
- Wiąże się to z wcześniejszym zamknięciem, bądź z późniejszym otwarciem, w zależności od sklepu i dotyczy tych placówek, w których ruch w godzinach porannych bądź wieczornych jest mniejszy – poinformowała portal wiadomoscihandlowe.pl Patrycja Kamińska, PR manager w polskim oddziale Netto.
Netto niedawno przejęło sporo lokalizacji po Tesco, szybko się rozwija i dziś ma ok. 650 sklepów w Polsce. Skala zmian nie będzie więc duża – obejmie najwyżej kilkanaście procent dyskontów. Może jednak oznaczać, że większa liczba sieci handlowych zacznie wcześniej zamykać swoje placówki.
Warto jednak zauważyć, że od pandemii sieci na ogół wydłużały godziny otwarcia. Tłumaczono to potrzebą rozproszenia ruchu. Im sklepy są dłużej otwarte, tym mniej osób przebywa w nich w tym samym czasie. Markety czy dyskonty są więc otwarte nawet w godzinach 6:00-23:00 a zdarzają się i sklepy otwarte do 23:30.
Okazuje się, że teraz trzeba płacić za to słoną cenę. Dłuższe otwarcie sklepu to więcej energii potrzebnej do jego pracy. Jak piszą wiadomoscihandlowe.pl, za połowę zużycia energii w sklepie odpowiada chłodnictwo. W nocy działa ono wydajniej, bo nikt nie otwiera lodówek i zamrażarek. Nie jest też potrzebne oświetlenie, prąd do kas etc.
Czy sklepy będą miały tańszy prąd?
Duże na pewno nie. Sejm co prawda uchwalił ustawę zamrażającą ceny energii w 2023 roku na poziomie nie wyższym niż 785 zł za 1 MWh, ale z tych cen skorzystają małe i średnie firmy. Duże sklepy i sieci będą płacić o wiele wyższe stawki.
Ceny prądu niszczą polski biznes, zarówno mały, jak i duży. Przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy w INNPoland.pl nie planują drastycznych kroków. Ale ostrzegają, że kilkakrotne podwyżki cen prądu nie pozostaną bez wpływu na ich cenniki. Będzie drożej i zapłacimy za to my – klienci.
– U nas już kilka miesięcy temu stawka wzrosła dwukrotnie. Pamiętam, że ze zdziwieniem patrzyliśmy na rachunek – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Błażej Witulski. Wraz ze wspólnikiem prowadzi między innymi hotel robotniczy przy ul. Księżycowej w Warszawie.
Kto zapłaci za zamrożenie cen prądu?
Zamrożenie cen energii elektrycznej sprawi, że w Polaków nie uderzą znienacka gigantyczne podwyżki rachunków – i taki właśnie jest podstawowy cel. Sama decyzja polskiego rządu nie zatrzyma jednak wzrostu cen energii na światowych rynkach, co oznacza, że sprzedawcom trzeba będzie zrekompensować różnicę pomiędzy tym, co otrzymają od klientów, a kwotą, za którą kupią prąd.
Duża część tych wyrównań będzie pochodzić z budżetu państwa. – Część rekompensat pokryje budżet państwa, a część będzie pochodziła z tego, że państwo "dociąży" wytwórców, czyli spółki odpowiedzialne za produkcję energii. W momencie, gdy sprzedadzą one energię za więcej, niż przewidziano w podanych dla nich cenach maksymalnych, będą odprowadzać nadwyżki do budżetu w formie dodatkowego podatku – tłumaczy analityk mBanku Kamil Kliszcz w rozmowie z serwisem Business Insider.
Jeśli rekompensaty nadwerężą budżet, ostatecznie koszt ich wprowadzenia będą musieli ponieść obywatele. Jedyną pociechą będzie to, że proces ten będzie opóźniony i rozłożony w czasie – choć w momencie "zapłaty" wielu z nas zapewne nie będzie już pamiętać, za co płaci.