Konfiskata aut pijanych kierowców to bubel prawny. Prawnik nie zostawia suchej nitki
- Sejm uchwalił nową ustawę nakazującą zabieranie aut kierowcom złapanym z ponad 1,5 promila alkoholu we krwi
- Prawo jest niespójne, pełne absurdów i łamie Konstytucję – zwraca uwagę karnista
- Auta nie straci na przykład kierowca zawodowy będący w pracy – zapłaci jedynie karę
- Samochód (lub jego równowartość) straci za to kierowca pod wpływem narkotyków, nie ma tu limitu zawartości środka psychoaktywnego we krwi
- Jedni kierowcy za to samo będą więc karani dotkliwiej, niż inni i nie jest to uzależnione od ich statusu majątkowego czy wagi przewinienia
Zacznijmy od tego, że w żaden sposób nie chcemy kwestionować potrzeby surowego karania pianych kierowców. W Polsce jest to poważny problem, szacunkowe dane mówią o tym, że każdego dnia po naszych drogach porusza się nawet 100 tysięcy nietrzeźwych kierowców. Niestety nowe prawo mówiące o zabieraniu im samochodów jest po prostu źle zaprojektowane i uchwalone.
Dr Mikołaj Małecki, prawnik karnista Uniwersytetu Jagiellońskiego, wskazuje, że nowe przepisy są nielogiczne i niesprawiedliwe. Nie chodzi oczywiście o sam fakt karania pijaków za kierownicą, ale o jego niezgodność choćby z Konstytucją.
Sprawą podstawową jest obligatoryjność przepadku auta, uzależniona od dość losowych czynników. Kara powinna być adekwatna do czynu a tu bogacz może stracić dużo, biedak mało, albo odwrotnie. Młody człowiek w drogim aucie rodziców może stracić kilkaset tysięcy, człowiek bogaty w starym aucie jedynie kilka tysięcy.
Zwraca uwagę na kilka absurdów. Jednym z nich jest "uprzywilejowanie" alkoholu. Otóż wyobraźmy sobie sytuację: jedzie dwóch kierowców, jeden palił marihuanę (niedużo), drugi ma 1,49 promila alkoholu we krwi lub 0,75 mg/dm3 w wydychanym powietrzu. Pierwszy traci samochód, drugi nie. Obaj są winni, ale każe się ich inaczej. Warto zauważyć, że w przypadku osób pod wpływem narkotyków sąd do tej pory musi ocenić stopień zamroczenia użytkownika.
Jednak – jak wskazuje dr Małecki – tak naprawdę nie wiadomo, czy przepis obejmuje również prowadzenie pojazdu pod wpływem środków odurzających.
– Przepis napisany jest tak, że możliwe są dwie interpretacje. Pierwsza: przepadek dotyczy i sprawców pijanych, i odurzonych, a wyjątek do 1,5 promila odnosi się tylko do pijanych kierowców. Czyli w przypadku marihuany nie ma żadnej taryfy ulgowej, jakikolwiek wpływ środka odurzającego oznacza przepadek. Druga interpretacja: wyjątek do 1,5 promila obejmuje wszystkie sytuacje, czyli traci pojazd tylko ten, kto ma powyżej 1,5 promila. Osoba pod wpływem marihuany nie ma powyżej 1,5 promila, więc pojazdu nie traci – mówi prawnik w rozmowie z INNPoland.pl.
– Intencje projektodawców wskazują na pierwszą opcję – sprawca po marihuanie traci pojazd niezależnie od stężenia i intensywności działania narkotyki na sprawcę. To ewidentne naruszenie zasady proporcjonalności, bo przecież bardziej groźny jest pijany kierowca, który ma 1,4 promila. Dziwna jest ta pobłażliwość Zbigniewa Ziobry dla pijanych, groźnych kierowców, którzy mieszczą się w limicie 1,5 promila – tłumaczy dr Małecki.
Rozróżniane są różne stany – "po użyciu narkotyków" i "pod wpływem narkotyków". W orzecznictwie Sądu Najwyższego przyjmuje się, że w celu zakwalifikowania danego zachowania jako przestępstwo albo wykroczenie, konieczna jest każdorazowa ocena realnego wpływu środka odurzającego na sprawność psychosomatyczną kierowcy w stopniu podobnym jak w sytuacji znajdowania się pod wpływem alkoholu.
Zawodowy kierowca auta nie straci
Sytuacja druga: jedzie dwóch kierowców. Obaj mają po ponad 1,5 promila alkoholu we krwi. Pierwszy jedzie własnym autem, drugi służbową ciężarówką, na dodatek jest w pracy. Pierwszy traci auto, drugi nie – musi jedynie zapłacić przynajmniej "co najmniej 5000 złotych na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej". Zgodnie z logiką od kierowcy zawodowego powinniśmy wymagać nieco więcej niż od "zwykłego".
– Sprawca więc nie traci narzędzia zbrodni, ale musi ponieść dodatkową dolegliwość finansową. To oczywiście dowodzi, że nie mamy tu w ogóle do czynienia z żadnym przepadkiem, lecz w każdej sytuacji jest to po prostu ukryta kara finansowa, nazywana tylko fałszywie przepadkiem. Taka dodatkowa kara powinna jednak zależeć od okoliczności czynu, a nie od tego, czyją własnością był samochód – mówi prawnik.
Kara niewspółmierna do majątku sprawcy
Sytuacja trzecia: młody człowiek pożycza drogie auto, jedzie po pijaku, łapie go policja. Zakładamy, że nie jest bogaty, traci kilkaset tysięcy. W tym czasie pod swoją wiejską posiadłością po pijaku jeździ milioner, wyskoczył starym golfem po kolejną flaszkę. Utrata auta będzie go kosztowała kilka tysięcy.
Oczywiście możliwa jest też sytuacja odwrotna – osoba majętna może stracić auto warte milion i jakoś jej to nie zaboli. Człowiek w kiepskiej sytuacji materialnej zostanie pozbawiony wartego kilka tysięcy auta i ta strata spowoduje wyrwę w jego finansach.
Wedle nowych przepisów sytuacja materialna sprawcy nie ma wpływu na wysokość kary – bo tak trzeba rozpatrywać zapisany w ustawie "przepadek" pojazdu.
Są wyjątki? Są
Co ciekawe, ustawodawcy zostawili furtkę dla specjalnych przypadków. Kiedy zajdzie "wyjątkowy wypadek, uzasadniony szczególnymi okolicznościami", sąd może nie zabierać pijanemu kierowcy samochodu. O jakie sytuacje może chodzić? Trudno powiedzieć.
Być może pijana ofiara porwania uciekająca przed kidnaperami nie straci samochodu. A może wiezienie po pijaku do szpitala osoby, która wymaga natychmiastowej pomocy lekarskiej też zostanie uznana za mniej winną. Sytuacją wyjątkową nie będzie raczej konieczność wyskoczenia po kolejną flaszę na urodzinach szwagra. Ale pole do popisu jest spore.
– Nikt nie wie, o co chodziło. Sytuacje stanu wyższej konieczności są uregulowane w części ogólnej kodeksu karnego, więc "szczególne okoliczności" o których tu mowa nie mogą pokrywać się z tymi przepisami, musi chodzić o coś innego. To kolejny dowód, że przepis jest źle skonstruowany – mówi dr Małecki.
Ustawa łamie Konstytucję, ale nikt się tym nie przejmuje
Dr Małecki na swoim blogu "Dogmaty karnisty" wylicza kolejne zarzuty do nowej ustawy. Jego zdaniem przepisy o obligatoryjnym odbieraniu pojazdu łamią Konstytucję w wielu innych punktach. Chodzi m.in. o:
- naruszenie zasady proporcjonalności: przewidziana w ustawie kara powinna być adekwatna do czynu, a nie jest karą adekwatną do czynu sytuacja, gdy może ona za ten sam czyn wynieść zarówno 5000 zł, jak i 500.000 zł;
- naruszenie zasady równości wobec prawa: za podobny czyn dwóch sprawców spotkają nieporównywalnie odmienne konsekwencje prawne,
- brak indywidualizacji kary, która ma oddziaływać na konkretnego sprawcę; dolegliwość finansowa nie zawsze spełni swe cele,
- złamanie zasady wymierzania sprawiedliwości przez sąd: o tym, na jaką karę zasługuje konkretny sprawca, np. czy należy docisnąć go finansowo, czy może niekoniecznie, zawsze wie lepiej organ rozpoznający konkretną sprawę, a nie urzędnik czy polityk siedzący za biurkiem lub robiący groźne miny na konferencji.
Czy ustawa jest potrzebna?
Z pewnością potrzebne jest rozwiązanie problemu pijanych kierowców na polskich drogach. Tylko w listopadzie tego roku policja złapała prawie 7,3 tysiąca pijanych kierowców. W ciągu ostatnich trzech miesięcy ich liczba sięgnęła prawie 19 tysięcy. Są dni, kiedy policja łapie nieco ponad 100 pijanych kierowców, są i takie, gdy zatrzymuje ich grubo ponad 400. Średnio liczba złapanych oscyluje pomiędzy 250 a 300 dziennie.
Jakieś rozwiązanie jest więc potrzebne. Problem w tym, że do tej pory samo podwyższanie mandatów i kar niewiele daje. Statystyki dotyczące kierowców złapanych na jeździe po pijaku są niejednoznaczne. W 2016 roku złapano ich prawie 60,5 tysiąca, w 2017 ich liczba spadła do 55 tysięcy, w 2018 do 51,5 tysiąca. W 2019 zanotowano silny wzrost do 56 tysięcy, potem spadek do 53 tysięcy. W zeszłym roku złapano ich ponad 58 tysięcy. Skąd te różnice?
Wyjaśnienie przynosi Najwyższa Izba Kontroli, która porównała liczbę złapanych pijanych kierowców z liczbą kontroli. W opublikowanym pod koniec 2021 roku raporcie NIK czytamy, że w 2017 r. nietrzeźwa była jedna na 160 skontrolowanych osób prowadzących pojazdy, trzy lata później – już jedna na 70 (w sumie było to blisko 99 tys.).
"Od 2017 r. rośnie udział kierowców znajdujących się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem alkoholu podczas drogowych kontroli trzeźwości. Od 2011 r. ponad pięciokrotnie wzrosła liczba kierujących pod wpływem środków odurzających" – wylicza NIK.
– Karę ma wymierzyć sąd. To sąd zna najlepiej realia konkretnej sprawy – polityk wykrzykujący na konferencji chwytliwe, demagogiczne hasła nie ma pojęcia o tym, jaka kara będzie sprawiedliwa w danej sytuacji. Na tym polega wymiar sprawiedliwości, że sąd ma widełki, w których może się poruszać, by wymierzyć adekwatną karę. Można było podnieść grzywnę grożącą za przestępstwo drogowe, popełnione w stanie nietrzeźwości. Ale najważniejsze, by to sąd miał możliwość wymierzenia kary i określenia jej wysokości. Uzależnienie kary od przypadkowego czynnika, jakim jest wartość auta, jakim ktoś jechał, lub też od tego, kto był jego właścicielem, to absurd naruszający Konstytucję – konkluduje dr Małecki.
Czytaj także: https://innpoland.pl/186634,mandaty-za-parkowanie-pod-marketami-jak-nie-dac-sie-oskubac