Glapiński mówi, że pławię się w luksusie. A w domu herbata z Lidla na kanapie z Ikei
– Ludzie w Warszawie nie interesują się tak bardzo ceną chleba, masła, ziemniaków, podstawowych towarów żywnościowych. Wydają większość swoich dochodów na dobra bardziej luksusowe – te, które są ponad podstawowymi, na które większość Polaków nie ma pieniędzy – mówił w piątek prezes NBP, Adam Glapiński.
Cóż, Glapiński to warszawiak, chyba można mu wierzyć? Przecież sam zarabia średnio ponad 80 tysięcy miesięcznie, jest wożony mercedesem o gabarytach jachtu, robi sobie wypady na kawkę i cygaro na sopockie molo.
Mieszka w dworku pod Warszawą, na hektarowej działce i kasy na zbytki mu raczej nie brakuje. Jego najlepszy przyjaciel (emeryt) ma spory dom na Żoliborzu, zarabia prawie 30 tysięcy miesięcznie, sporo podróżuje po Polsce i ma prywatną ochronę.
Sam żyję w Warszawie. Piszę ten tekst, siedząc na kanapie z Ikei, pijąc herbatę z Lidla i zajadam domowe ciastka. Żaden luksus. Ale mam tu nieco znajomych i przyjaciół, postanowiłem ich zapytać o słowa Glapińskiego. Po wycięciu z ich wypowiedzi słów powszechnie uznanych za obelżywe zostało niewiele.
– Szlag mnie trafił. Dawno takich głupot nie słyszałem. Tak, zarabiamy pewnie lepiej niż w innych miejscowościach, ale jakie luksusy? Ja nie żyję w luksusie, mnie na coraz więcej rzeczy po prostu nie stać. Muszę oszczędzać jak każdy – mówi mi stary znajomy.
– Machnąłbym na to ręką. Facet jest kompletnie oderwany od rzeczywistości. Gada głupoty, ale ma w tym cel. Chce dalej dzielić Polaków, że niby w Warszawie to tylko żremy ośmiorniczki i popijamy prosecco. W głowach nam się przewraca od tego dobrobytu i głosujemy na lewicę albo nie daj Boże jakieś PO czy KO. Większość ludzi, których znam, żyje tak samo, jak w innych dużych miastach – dodaje drugi.
– Zapewniam prezesa Glapińskiego, że interesuję się cenami chleba i ziemniaków. Dobrze wiem, że jak rok temu wychodziłam w sobotę rano po pieczywo na weekend, to płaciłam około 10 złotych. A teraz powyżej 15 złotych. I pamiętam ziemniaki po złotówce za kilo, a nie 3–4 złote jak dzisiaj. Więc niech on nie opowiada głupot. Z tygodnia na tydzień widzę, jak rosną paragony w sklepach – dorzuca znajoma.
Cóż, mam świadomość, że żyję w swojej bańce. Ale mam znajomych zarabiających lepiej lub gorzej, są to jednak ludzie dość rozumni. I nawet jeśli zarabiają powyżej średniej, to zdają sobie z tego sprawę i zachowują pewną pokorę i zdrowy rozsądek.
Warszawiak zarabia więcej, niż statystyczny Polak
Ale może to ja jestem jak Glapiński czy Brudziński i plotę głupoty? Może jednak obracam się w środowisku ludzi niezamożnych, dla których luksusem jest zatankowanie auta pod korek benzyną premium albo kupienie sobie butelki whisky na święta. Sprawdźmy to na danych.
Rzućmy okiem na zarobki w Warszawie. W listopadzie 2022 roku – to najświeższe z możliwych danych – średnia płaca w stolicy wynosiła 8128,08 zł. Średnia ogólnopolska to w tym samym okresie 6857,89 zł. Są to oczywiście dane brutto, na rękę wychodzi odpowiednio 5870 zł i 4854 zł. Nie mam pewności, czy zarabianie tysiąca złotych więcej to znamię luksusu.
Dane oczywiście nie pokazują całej prawdy, jedynie jej wycinek. Po pierwsze – co podkreślam na każdym kroku – dane GUS nie dotyczą wszystkich zatrudnionych. Średnia podawana przez Urząd jest prawdziwa, ale tylko dla pewnej grupy zatrudnionych.
To zarobki w tzw. sektorze przedsiębiorstw, czyli firmach zatrudniających przynajmniej 10 osób. Ze statystyk wypadają więc wszystkie małe firmy, na ogół płacące gorzej niż duże. Od lat eksperci przypominają, że realne zarobki Polaków są o wiele niższe niż podawane przez GUS.
W zestawieniu GUS nie uwzględnia się też wynagrodzeń m.in. w administracji publicznej, edukacji, opieki zdrowotnej, pomocy społecznej. W efekcie średnie wynagrodzenie w praktyce wyliczane jest na podstawie zarobków 6,5 mln pracowników, podczas gdy w sumie pracuje w Polsce prawie 17 mln osób.
Oczywiście nie ma sensu na siłę udowadniać, że w Warszawie zarabia się kiepsko. Zarabia się dobrze, średnio lepiej niż w innych częściach kraju. Ceny w sklepach są takie same jak gdzie indziej. Tyle samo kosztuje kajzerka w Biedronce, jogurt w Lidlu i lodówka w MediaMarkcie. Transport jest tani i dobrze zorganizowany.
Jeśli płacisz podatki w Warszawie, to za mniej niż stówę miesięcznie możesz jeździć każdym publicznym transportem w granicach miasta. Droższe są za to usługi, gastronomia i nieruchomości – zarówno jeśli chodzi o kupno, jak i wysokość rat.
Jeśli więc mieszkasz w Warszawie i masz własne, spłacone mieszkanie – jesteś na wygranej pozycji, bo faktycznie zarabiasz lepiej, niż przeciętny Polak. Tysiąc miesięcznie robi różnicę, ale... do luksusu ciągle daleko. Tym bardziej że masz na co wydać te pieniądze.
A w Krakowie zarabia się jeszcze lepiej
Aha, jeszcze jedno. W Warszawie według danych na koniec 2021 roku mieszka prawie 1,9 miliona ludzi. Prawie 470 tysięcy ma powyżej 60 lat, ćwierć miliona ma powyżej 70–tki. Zupełnie jak prezes Glapiński, który niedługo skończy 73 lata. Gdyby stosować jego logikę, można byłoby uznać, że polscy seniorzy mają się świetnie, doskonale zarabiają i mogą sobie w spokoju palić cygara, spacerować po Sopocie i wdawać w pogaduszki z przechodniami.
Okej, teraz już serio ostatnia sprawa. Mam dla prezesa Glapińskiego podpowiedź. Średnie zarobki w Warszawie wcale nie są najwyższe w Polsce. W Krakowie w listopadzie 2022 roku zarabiało się o 312,27 zł więcej niż w stolicy (8440,35 zł brutto). Ale prezesowi NBP głupio jakoś tak szczuć Polaków krakowianami.
Czytaj także: https://innpoland.pl/188218,glapinski-obronca-pieniadza