Gram w gry i wcale nie przesiaduję w piwnicach. Wkurza mnie ten stereotyp
Miałam nadzieję, że przez ostatnie lata podejście do elektronicznej rozrywki zmieniło się na plus. Że do gamingu przekonało się więcej osób i zaczęto dostrzegać też inne odcienie tej kwestii, a nie tylko skrajności na zasadzie: "nie grasz? To dobrze; grasz? To na pewno jesteś też przegrywem i mieszkasz w jaskini lub piwnicy".
To brzmi tak głupio, że aż nie wierzę, że to napisałam. Niemniej nadal widzę coś takiego w społeczeństwie: tę prostą i logiczną "zero-jedynkowość", w oparciu o którą ktoś buduje tezę, że jak gaming, to i zło, bo przecież jakże by inaczej. No a później tylko obserwuję efekty. Na przykład w postaci różnych dziwnych reakcji na informację, że interesuję się grami.
Medytacje toaletowe
I tak chociażby niektórzy spoglądają na mnie ze zdziwieniem, rzucając krótko: "nie wiem, co ty w tym widzisz ciekawego, przecież to ogłupia". Inni mówią, że kiedyś grali, ale już z tego wyrośli. Jeszcze inni, że robią to tylko na kibelku (a to był akurat argument osoby pracującej na uczelni).
Jednym słowem – gaming to zajęcie dla dzieciaków lub tępaków bez żadnych ambicji życiowych. Coś, na co w najlepszym wypadku traci się czas, a w najgorszym niebagatelnie ryje Ci umysł i sprawia, że nie można Cię odkleić od ekranu komputera przez długie tygodnie, miesiące, lata i dekady.
A są i ciekawsze reakcje. Na przykład: "o, jejku, grasz w gry? A zdarzyło ci się się już coś wygrać?" (i tu koniecznie głupkowaty uśmieszek).
No i ten sloganowy przebój, powtarzany jak mantra przez wszechwiedzące starsze panie: "grasz, grasz – i w końcu przegrasz życie". Masakra...
Czytaj także: https://innpoland.pl/189367,najciekawsze-premiery-gier-w-2023-na-co-czekaja-fani-wirtualnej-rozrywkiNiektórym osobom próbuję jeszcze coś tłumaczyć; zazwyczaj jednak moje argumenty koncertowo omijają uszy rozmówcy, toteż nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się wycofać.
Skąd to się bierze?
I tak mnie zastanawia, skąd biorą się takie opinie. Na jakiej podstawie ktoś twierdzi, że gry ogłupiają?
Generalnie znam bardzo wielu pasjonatów gamingu. Naprawdę bardzo wielu. Młodszych, starszych – do wyboru, do koloru. Z niektórymi koleguję od wielu lat. I tak rozglądam się bacznie na wszystkie strony i jakoś nie widzę, by którykolwiek z moich znajomych graczy był – wcześniej lub teraz – ogłupiony albo zaliczył "odklejkę".
Nie stwierdzam też przypadków panoszenia się po piwnicy – a przynajmniej nie dłużej, niż wymagają tego sytuacje powszechnie uznane za nieodbiegające od normy (po marchewki każdemu się zdarza zejść) – lub, co gorsza, latania z siekierą po mieście.
W ogóle najlepiej będzie, jeśli oddam głos moim znajomym. Postanowiłam popytać ich, co gry wideo wniosły do ich życia. A okazuje się, że wniosły całkiem sporo.
Druga strona medalu
I tak na przykład moja koleżanka Karolina Kowasz kontynuuje gamingową pasję od wielu lat. Jeszcze będąc szkrabem, grała w platformówki i strzelanki. Dzisiaj to fajna i otwarta dziewczyna.
Zapytałam Karolinę, jak odniosłaby się do stwierdzenia, że gry to zło i strata czasu.
– Zdecydowanie się z tym nie zgadzam – widzę po sobie chociażby, że bardzo poprawiają mi refleks, często zmuszają mnie do myślenia, służą też jako czynnik odstresowujący. Na pewno lepiej, mając dosyć życia po godzinach pracy, spędzić trochę czasu w wirtualnym świecie i wykazać się, rozwiązując zagadki, niż snuć się po domu i marudzić – mówi.
Poza tym Karolina zwraca uwagę na jeszcze jedną, rzadko wspominaną zaletę gier: możliwość poprawienia formy fizycznej. – Dużo ciekawiej ćwiczyło mi się na przykład z Kinectem przed TV, dostając medale i oklaski niż wysłuchując uwag na siłowni – podkreśla.
Osobiście także miałam do czynienia z produkcjami ruchowymi i potwierdzam te słowa: w tych, jak mówią niektórzy ludzie, "sztucznych i nierealnych grach" ćwiczy się naprawdę. A co bardziej wytrwałym udało się nawet schudnąć. Może to kogoś zdziwić, bo w internecie i telewizji nadal kreuje się nieco odmienny obraz gracza. To znaczy taki bardziej XXL, mówiąc krótko.
Można? Można
W celach stworzenia niniejszego tekstu wgryzłam się jeszcze trochę w losy paru innych znajomych. Okazuje się, że kilku osobom po latach udało się przekuć swoją pasję w zawód.
Nie chodzi mi bynajmniej o e-sport – możliwości jest o wiele więcej. Jedną z takowych jest informatyka – czy, będąc bardziej precyzyjnym, game design. Jakub Stremler, który zawodowo zajmuje się projektowaniem gier, opowiedział, co go do tego przywiodło.
– Grałem w gry komputerowe od małego i właściwie od początku wiedziałem, że chcę przy nich kiedyś pracować. Zarywałem noce przy ulubionych tytułach, potem zacząłem pracować jako dziennikarz gamingowy oraz studiować game design, aż w końcu wylądowałem w jednym z większych polskich studiów jako designer – mówi.
Tak naprawdę mało kto ma okazję pracować w zawodzie, który jest jednocześnie jego pasją. Poza tym Kuba jest sportowcem, więc z domu wychodzi często i nie obrasta w pajęczyny.
Jeśli chodzi o inne zawody związane z grami, to być może kogoś zaskoczę, ale istnieje taka dyscyplina akademicka jak game studies. Generalnie chodzi o badanie gier z różnych perspektyw naukowych – tak jak robi się to z literaturą czy filmami.
Ludzie piszą z tego magisterki i robią doktoraty. I poza tym wykłada się to na uczelniach. Ale tylko na tych najniższych piętrach... i gdzieś po ciemku, żeby nikt nie widział, bo to przecież tak prymitywna dziedzina, że nie pozostaje nic, tylko się wstydzić.
Niczym, ale do pełna
A co dotyczy wspomnianego wcześniej growego dziennikarstwa, egzemplarzem trudniącym się tą profesją jest Grzesiek Rosa, który zjadł swoje zęby na niejednej grze i zajeździł setki klawiatur, pisząc od lat artykuły o gamingu.
Zapytany, czy wygodnie siedzi mu się w piwnicy, Grzegorz w charakterystycznym dla niego stylu śmieszkuje ze stereotypu.
– Jeśli miałbym pomyśleć, że wyjdę wieczorem na imprezę i wydam majątek, tankując Opla niczym i bawiąc się na całego, by na koniec o poranku łapać się za głowę, to jednak wolę na spokojnie zasiąść wieczorem do komputera – nawet w piwnicy – i przez te kilka godzin pić w "Cyberpunku 2077" drinka Johhny'ego Silverhanda bez poczucia winy. A tak poważnie, gry to fajne hobby, nie tylko na starość – podkreśla.
W sumie można by rzec, że walka ze stereotypami jest właśnie trochę jak wspomniane "tankowanie Opla niczym": jakkolwiek byśmy się nie starali, zawsze pozostaniemy przy "0".
Gracz spróbuje zabrać głos, przedstawiając argumenty? Gada głupoty. Wycofa się z dyskusji? Przegryw, nie umie już gadać z ludźmi. Cóż, dobrze przynajmniej, że można jeszcze sobie z tego pożartować.
PlayStation używa od pewnego czasu prostego hasła: "why be one thing when you can be anything". I jak zazwyczaj nie lubię reklam i innych podobnych rzeczy, tak to hasło mi się spodobało. Bo zdaje się chwytać całą esencję gamingu.
To jest niezwykły rodzaj hobby: daje nam możliwość poznawania wielu światów i różnych rzeczywistości; jak żadne inne medium pozwala "wejść w buty" innej osoby, spróbować myśleć jak ona i tak też odczuwać. I tego właśnie mnie nauczyła mnie ta moja nieszczęsna i ogłupiająca pasja: żeby nie patrzeć na wszystko tylko z tej jednej, ograniczonej perspektywy.