O co naprawdę chodzi w aferze z ukraińskim zbożem w Polsce? Jak zwykle o pieniądze

Konrad Bagiński
17 kwietnia 2023, 19:19 • 1 minuta czytania
Polska miała być krajem tranzytowym dla ukraińskiego zboża. Tymczasem stała się wąskim gardłem, przez co problemy mają polscy, ukraińscy i niemieccy rolnicy oraz niezamożne kraje czekające na transporty żywności. Problem ma też Polska, bo weszła w kolejny konflikt z UE. Na całej sprawie zyskuje tylko jeden gracz, czyli putinowska Rosja.
Problem ukraińskiego zboża w Polsce rośnie. Na całej aferze zyskuje tylko Putin. Piotr Hukalo/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Skąd wziął się problem z ukraińskim zbożem?

Początek kłopotów to oczywiście wojna. Od lutego 2022 r. rosyjska inwazja na Ukrainę poważnie destabilizuje eksport ukraińskiego zboża. Rosyjskie okręty wojenne przez ponad 4 miesiące blokowały ukraińskie porty na Morzu Czarnym. W lipcu udało się wynegocjować tzw. czarnomorską inicjatywę zbożową.

Dzięki pośrednictwu ONZ i Turcji z trzech ukraińskich portów – Czarnomorska, Odessy i Piwdennego – mogą wypływać statki ze zbożem i żywnością. Z danych UE wynika, że do marca 2023 z tych trzech portów wypłynęło około 800 statków, które wywiozły ponad 23 mln ton zboża i produktów spożywczych.

Prawie połowę eksportu stanowiła kukurydza. Musiała szybko opuścić silosy, by zrobić miejsce dla pszenicy z letnich żniw. Ukraina eksportowała zboże m.in. do ubogich krajów Azji i Afryki. Blokada ukraińskiego eksportu była więc problemem złożonym.

Z jednej strony tracili na niej Ukraińcy, bo mieli pełne silosy i musieli je szybko opróżnić. Z drugiej strony wspomniane rejony były dosłownie zagrożone głodem, rozruchami, falami migracji. Dlatego zboże trzeba było jak najszybciej dostarczyć do odbiorców.

Czemu to zboże znalazło się w Polsce?

Polska miała w tym spełniać rolę jednego z krajów tranzytowych. Ale szybko stało się jasne, że fizycznie nie damy rady podołać temu zadaniu. Bo zboże z jednej strony napływa, ale z drugiej nie jesteśmy go w stanie szybko i sprawnie wyeksportować dalej. Nie mamy tylu ciężarówek, wagonów i mocy w portach. I nie ma w tym niczyjej winy: po prostu do tej pory nie mieliśmy potrzeby posiadania tak sprawnego systemu eksportowego. Ukraińskie zboże zaczęło więc zostawać w Polsce.

Na czym polega polski problem z ukraińskim zbożem?

Po pierwsze nie mamy miejsca na jego magazynowanie, a nie jesteśmy w stanie go szybko i efektywnie wywieźć. Na dodatek część zboża zostaje w Polsce i destabilizuje nasz rynek.

Polska to spory eksporter zboża. Nasi rolnicy są w stanie zaspokoić zapotrzebowanie Polski na zboża, szacowane na 20 mln ton i wyeksportować kolejne 7 mln ton. To oficjalne rządowe dane z lipca 2022 roku. Ale zbiory okazały się udane i na eksport czeka o wiele więcej zboża. Według danych Izby Zbożowo–Paszowej jest to nawet 10 milionów ton.

IZP wystosowała kilka dni temu oświadczenie, które jednoznacznie wskazuje na to, że problem z ukraińskim zbożem jest znany prawie od roku. W maju 2022 alarmowała, że "po stronie ukraińskiej w wagonach i silosach czekają ogromne ilości zboża gotowego do wywozu. Na odprawę czekało aż 16,7 tys. wagonów. Co piąty wagon to był wagon ze zbożem. Czekały też wagony z olejem roślinnym (ok. 450) i ze śrutami (ok. 700). Gdyby je ustawić jeden po drugim to oznaczałoby kolejkę aż na 240 km."

Izba przypomina, że z Polski trzeba wyeksportować 10 mln ton rodzimej produkcji oraz prawdopodobnie kilkanaście milionów ton ukraińskiego zboża. I bezlitośnie punktuje rząd, który miał w tym eksporcie pomóc. IZP apelowała o zwiększenie przepustowości polskich portów, która jest szacowana na 700/750 tys. ton miesięcznie i ułatwienie dalszego wywozu.

"Od lutego 2022 r., oprócz deklaracji, w tej materii nie wydarzyło się nic" – pisze w oświadczeniu Izba Zbożowo–Paszowa. Przypomnijmy tylko, że od października 2021 do kwietnia 2023 roku ministrem rolnictwa był Henryk Kowalczyk.

Z jej oświadczenia wynika, że rząd zawalił też sprawy dyplomatyczne. Chodzi m.in. o niezrealizowany pomysł budowy silosów przy granicy z Ukrainą, wykorzystanie pomocy innych państw w transporcie itp. Nic takiego się nie zdarzyło, Polska została z ukraińskim zbożem sama.

Wspomniane silosy na granicy zapowiadał sam amerykański prezydent Joe Biden w czerwcu 2022 roku. Amerykanie finalnie tego pomysłu nie zrealizowali, Polska nie naciskała. Dopiero na początku marca Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) ogłosiła, że wybuduje 3 terminale zbożowe: dwa w Ukrainie, jeden na Słowacji.

Minister Kowalczyk w sierpniu owego roku publicznie przyznał, że Polska powinna wysyłać dalej za granicę nawet 5–6 mln ton zbóż miesięcznie (chodziło o szczyt żniw), ale jesteśmy w stanie obsłużyć 1,5 miliona ton. I od sierpnia 2022 roku wiele się nie zmieniło.

Ile importujemy?

Jak pisze "Rzeczpospolita" według wstępnych danych Ministerstwa Rolnictwa import pszenicy do Polski wyniósł w zeszłym roku blisko 952 tys. ton. To o 56 proc. więcej niż w 2021 r. Ponad połowa tego importu pochodziła z Ukrainy. Jeszcze więcej przyjechało kukurydzy. Import zwiększył się aż o 900 proc., z czego 91 proc. to ziarno ukraińskie. Przyjechało też do nas dwa razy więcej rzepaku. Przypomnijmy: ukraińskie zboże miało tylko przejeżdżać przez Polskę.

Problem z nadwyżką zboża narastał od roku, teraz osiągnął punkt kulminacyjny. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy mają stosunkowo niewiele czasu na opróżnienie silosów przed kolejnymi żniwami. A różnych ziaren mamy teraz zatrzęsienie, przez co spada ich cena.

Jest takie powodzenie, że Ukraina mogłaby być spichlerzem Europy. W tym kraju jest mnóstwo niezwykle płodnej ziemi. Produkcja jest więc wydajna i stosunkowo tania. W efekcie ukraińskie zboża są tańsze od polskich. Nic więc dziwnego, że polskie plony tanieją i trudniej je sprzedać.

Ukraińskie zboże jest nawiasem mówiąc tylko jedną z przyczyn ministra Kowalczyka. A że naszego zboża mamy pod dostatkiem, dodatkowy zastrzyk bardzo tanich ziaren powoduje spadek cen. W zeszłym roku namawiał rolników do kupowania nawozów wtedy, gdy były najdroższe. Wielu tak zrobiło i wyszli na tym, jak Zabłocki na mydle. Bo nawozy zdaniem Kowalczyka miały drożeć, ale staniały. Na dodatek podczas zeszłorocznych żniw namawiał rolników, by nie sprzedawali zboża od razu, bo później na pewno podrożeje. Stało się odwrotnie: staniało.

Co to jest zboże techniczne i czy jest go dużo?

Okazuje się, że część zboża z Ukrainy jest określana mianem "technicznego". Ten termin nie był wcześniej znany, definicji nie ma do dziś. W praktyce chodzi o zboże, które nie jest przeznaczone do konsumpcji. Może być za to wykorzystane do produkcji komponentów do biopaliw, spirytusu albo na opał.

Problem nie byłby duży, gdyby nie okazało się, że zboże techniczne trafia do celów spożywczych. A może być ono zanieczyszczone, do jego produkcji mogły być wykorzystane pestycydy, prawdopodobnie mogło być też transportowane w niewłaściwych warunkach. Organizacje rolników twierdzą, że przyjeżdżało nawet w wagonach na węgiel. Może być po prostu skażone.

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że rzeczywista skala importu i wykorzystania "zboża technicznego" nie jest znana. Rząd najpierw twierdził, że minimalny. Oficjalnie wiadomo o kilkudziesięciu tonach, czy ziarnach o wartości 1,5 mln zł. Takie dane podaje prokuratura, przynajmniej na razie.

Co więcej, zdaniem urzędników, obecnie "zboże techniczne" do Polski już nie wjeżdża. Ale organizacje rolnicze twierdzą, że zmieniło tylko nazwę, jest teraz "czyściwem młynarskim". Czyli nie wiadomo czym.

Polskie wąskie gardło to problem też dla innych krajów

Ukraińskie zboże w Polsce oznacza kłopoty nie tylko dla nas. Wąskie gardło powoduje, że zboża nie docierają tam, gdzie powinny – czyli do krajów Azji i Afryki. Problemy zaczynają dostrzegać też np. Niemcy. Dlaczego? Obecnie spora część ukraińskiego zboża zostaje u nas, więc dociera później do Niemiec.

A Niemcy boją się taniego zboża z Ukrainy i Polski, bo może wyprzeć ich zboże. Portal WRP.pl pisze, że ceny pszenicy paszowej w Polsce wynoszą obecnie 190 do 200 euro za tonę, za kukurydzę paszową trzeba zapłacić 200–210 euro. W Bawarii jest to odpowiednio 220 i 230–240 euro za tonę.

Zboże utknęło w Polsce. Czy to nie jest problem dla krajów ubogich?

Jak już pisaliśmy, z trzech ukraińskich portów wypłynęły (stan na 6 marca 2023) 23 miliony ton zbóż. Ponad 65 proc. pszenicy wyeksportowanej dzięki czarnomorskiej inicjatywie zbożowej trafiło do krajów rozwijających się. Kukurydza jest prawie w równym stopniu wywożona do krajów rozwiniętych i rozwijających się.

Ale rozwijającym się to nie wystarcza. Według ONZ w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki (które są w dużym stopniu uzależnione od ukraińskiego zboża) ceny podstawowych artykułów spożywczych wzrosły średnio o 30 procent. Sekretarz generalny ONZ António Guterres powiedział, że 44 miliony ludzi w 38 krajach stoją w obliczu "wyjątkowego poziomu głodu". Urzędnicy ONZ martwią się szczególnie Rogiem Afryki (Półwyspem Somalijskim).

Sytuację próbuje wykorzystać Rosja. Ten kraj to największy eksporter pszenicy na świecie, opanował 19 proc. rynku. Eksport ukraińskiego zboża nie jest Putinowi na rękę. Przez problemy Ukrainy próbuje wymóc na innych krajach kupowanie większej ilości rosyjskiej żywności i nawozów.

Musi się jednak godzić na ustępstwa. Putin mówi sporo o "zachodnich sankcjach na rosyjską żywność". Takich de facto nie ma, ale eksport rosyjskich produktów jest utrudniony. Międzynarodowe banki, ubezpieczyciele i spedytorzy niechętnie robią interesy z eksporterami żywności z kraju Putina.

Rosyjski prezydent rozgrywa całą sytuację również propagandowo. Według ministerstwa rolnictwa Ukraina eksportuje o 30 proc. mniej żywności niż przed rosyjską inwazją. Jednocześnie (według danych ONZ) tylko około jedna czwarta ukraińskiego eksportu żywności trafia do najbiedniejszych krajów świata.

ONZ podaje, że 47 proc. idzie do "krajów o wysokich dochodach" (np. Hiszpanii, Włoch i Holandii), 26 proc. do "krajów o średnio–wysokim dochodzie" (jak Turcja czy Chiny), a jedynie 27 do "krajów o niskim i średnim dochodzie", takich jak Egipt, Kenia i Sudan.

Władimir Putin skrytykował już Ukrainę za to, że nie eksportuje więcej swojej żywności do krajów rozwijających się. To by się pewnie udawało, gdyby ukraińskie zboża nie utknęły w takich krajach, jak Polska.

Ukraińskie zboże podpaliło polską scenę polityczną

Nie ma w tym nic dziwnego, bo już toczy się walka o głosy rolników w nadchodzących wyborach. W sobotę we wsi Łyse koło Ostrołęki podczas konwencji PiS dotyczącej rolnictwa zaprezentowano pakiet rozwiązań dla rolników. Nazywa się to "Konkret Jarosława Kaczyńskiego Dla Polskiej Wsi". Program zakłada m.in. skup zboża z dopłatą z minimalną ceną 1400 zł za tonę pszenicy, utrzymanie dopłat do nawozów sztucznych itp.

Dość szybko zareagował na to szef PSL Władysław Kosiniak–Kamysz. Zwrócił się z pytaniami do rządu. Pytał m.in. o to gdzie można zwozić zboże po 1400 zł oraz jak rząd zamierza wywieźć z polskiego rynku nadwyżkę 7 mln ton zboża. Odpowiedzi się nie doczekał.

Nad rządem postanowił się też poznęcać Donald Tusk. Ocenił, ze cała sprawa to "łańcuch nieudolności i łańcuch pazerności", pokazujący "jak w soczewce całą metodę rządzenia, a właściwie nierządu, z jakim mamy do czynienia w Polsce od blisko 8 lat".

– Mieli pomóc Ukrainie, mieli pomóc głodującym państwom Afryki, mieli wykorzystać europejskie pieniądze i europejską pomoc na zorganizowanie tej logistyki, a jedyny efekt, jaki uzyskali to bardzo poważny cios w interesy polskich rolników, skonfliktowanie z UE – zaznaczył szef PO.

– Od wczoraj głośno się mówi o konflikcie z Ukrainą, a Egipt i inne państwa mówią tak: jesteśmy gotowi przyjąć każdą ilość zboża, ale ciągle nikt nie pomyślał o tym, w jaki sposób zorganizować tego typu przedsięwzięcie – podkreślił Tusk.

– Im łatwo jest powiedzieć, co dadzą, ale o wiele trudniej im to zorganizować, bo są skoncentrowani przede wszystkim na tym, co sobie mogą dać – dodał.

Co dalej z ukraińskim zbożem?

W tej chwili sytuacja jest – delikatnie mówiąc – dynamiczna. Polska postanowiła zablokować jego transport. Całkowicie i natychmiast. O ile minister Henryk Kowalczyk wzbraniał się przed podejmowaniem jakichkolwiek decyzji, o tyle jego następca Robert Telus, stara się załatwić wszystko jednym pociągnięciem. Chociaż w kwestii ukraińskiego zboża wyręczył minister rozwoju i technologii Waldemar Buda. W sobotę podpisał rozporządzenie ws. zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych.

Do 30 czerwca ma obowiązywać zakaz przywozu z Ukrainy m.in. zboża, cukru, jaj. W ślady Polski natychmiast poszły Węgry i Słowacja. W praktyce oznacza to pójście w kolejny konflikt z Unią Europejską.

W niedzielę rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. gospodarczych Arianna Podesta w rozmowie z PAP zaznaczała, że "polityka handlowa należy do wyłącznych kompetencji UE, a zatem działania jednostronne są niedopuszczalne. W tak trudnych czasach kluczowe znaczenie ma koordynacja i uzgodnienie wszystkich decyzji w UE". Słowem: Polska została skrytykowana.

W poniedziałek rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. rolnictwa Miriam Garcia Ferrer przyznała jednak, iż ma świadomość, że otwarcie Unii na zboże z Ukrainy dotyka rolników w Europie. Podkreśliła też, że decyzja o zakazie importu, który wprowadziła m.in. Polska, musi być podjęta na poziomie całej UE.

Jednocześnie polscy urzędnicy podkreślają, że zakaz importu ukraińskiego zboża nie jest kwestią handlową, ale ma związek z bezpieczeństwem żywności, porządkiem publicznym i zdrowiem. Wiceszef MSZ Paweł Jabłoński przytaczał dziś w RMF FM zapisy traktatów, które umożliwiają wprowadzenie takich ograniczeń w imporcie ze względu na pilną sytuację dotyczącą któregoś z tych trzech obszarów.

Kto w tym sporze ma rację?

Na razie nie wiadomo. Pozycja negocjacyjna Polski w UE nie jest najsilniejsza, ale faktem jest, że problem z ukraińskim zbożem narasta. Jednocześnie wiadomo, że Polska nie ma sił i środków na kontrolowanie wszystkich transportów.

Paweł Jabłoński powiedział dziś w RMF FM, że ministrowie rolnictwa Polski i Ukrainy już pracują nad rozwiązaniem problemu.

– Myślę, że szczere rozmowy doprowadzą do tego, że sytuacja związana z ukraińskim zbożem zostanie unormowana, bo celem nie jest to, żeby zakaz importu obowiązywał w nieskończoność, tylko żeby zboże z Ukrainy, które ma trafić na eksport, tam trafiało – powiedział Jabłoński.

Z jego słów wynika, że celem Polski jest to, by to strona ukraińska zajęła się pilnowaniem eksportu i "plombowaniem transportów".

Na razie cała sytuacja stała się wodą na młyn Rosji. Ukraińskie władze poinformowały właśnie, że Rosja zablokowała transporty zboża i innych produktów przez Morze Czarne.

Czytaj także: https://innpoland.pl/192749,kolodziejczak-z-agrounii-rolnictwo-albo-smierc-pis-wszystko-rozwalil