Słyszymy, że Niemcy dybią na polskie złoto i naszą suwerenność. Gra toczy się o większą stawkę

Konrad Bagiński
02 grudnia 2023, 08:03 • 1 minuta czytania
Procedowane na forum Unii Europejskiej przepisy pogłębiające europejską integrację nie są ani sprawą nową, ani pilną. Ale są prawdopodobnie potrzebne. I wbrew pozorom wcale nie oznaczają problemów z suwerennością dla Polski. Ba, gra toczy się właśnie o to, czy będziemy częścią potęgi, czy zostaniemy poza nią. Którą stronę wybierzemy?
Czy Niemcy dybią na polskie złoto i naszą suwerenność? Christian Lue / Unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

– Europa jako kontynent (jak wiadomo z historii) jest sfragmentyzowana. Unia Europejska to jest właśnie próba znalezienia klucza do wysokiego stopnia konkurencyjności w świecie. To jest droga do przełamania pewnego impasu, w którym się Europa znalazła – mówi w rozmowie z INNPoland.pl prof. Artur Nowak-Far ze Szkoły Głównej Handlowej.


Przypomina, że szeroko pojmowane wskaźniki gospodarcze kontynentu europejskiego spadały mniej więcej od 1870 do 1950 roku. I dopiero integracja rozpoczęta ok. 1950 roku odwróciła ten trend. Oczywiście miał na to również wpływ rozpad imperiów kolonialnych. Dodaje, że integracja europejska jest prowadzona właśnie po to, by Europa była silna, a nie słaba.

Musimy pamiętać o tym, że początki UE to wspólnota gospodarcza. Jej zalążkiem była Europejska Wspólnota Węgla i Stali, założona w 1952 roku. Już 7 lat po wojnie zdawano sobie sprawę z tego, że pojedyncze kraje Europy w skali globalnej znaczą niewiele. Ale działając razem, mogą skuteczniej walczyć o swoje interesy i pozycję na świecie.

Przez ostatnie 70 lat sporo się na świecie zmieniło. Ale Europa dalej musi gonić świat. Aby to zrozumieć, musimy patrzeć szeroko. Naprawdę szeroko – nie tylko na to, co się dzieje między Bugiem a Wartą.

Obecnie największą gospodarką na świecie pod względem czystego PKB w przeliczeniu na dolary (dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego) są Stany Zjednoczone (niemal 27 bln dol), potem są Chiny (17,7 bln dol), Niemcy (4,43 bln), Japonia (4,23 bln), Indie (3,73 bln), Wielka Brytania (3,33 bln), Francja (3,05 bln). Pozostałe kraje mają już poniżej 3 bln dolarów rocznego PKB. Widać więc, że na świecie są dwie potęgi gospodarcze: USA i Chiny.

– Problemy rozwoju gospodarek Unii zaczęły się po kryzysie w 2008 roku. Do tego momentu gospodarka UE szła łeb w łeb z gospodarką Stanów Zjednoczonych. Niestety od 15 lat rozwój gospodarek europejskich znacząco osłabł, ale poziom zadłużania się nie zmienił swojego tempa. Sprawiło to, że stosunek zadłużenia względem PKB w takich kluczowych gospodarkach UE jak Włochy, Francja czy Hiszpania przekroczył poziomy, które wcześniej były nieakceptowalne w krajach wspólnoty gospodarczej – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Grzegorz Dróżdż, analityk Conotoxia Ltd.

– Stąd musimy brać pod uwagę scenariusz, że Unia Europejska może stać się drugą Japonią, której rozwój zatrzymał się w latach 90. Z tego też względu negatywnie możemy oceniać decyzje, które podejmujemy w sprawie zamknięcia się na chińskie inwestycje w ramach inicjatywy "Pasa i Drogi", która mogłaby otworzyć nas na rozwój współpracy handlowej z regionem Azji – zwraca uwagę.

Utrata suwerenności czy jej wzmocnienie?

Na świat można też patrzeć jeszcze szerzej, jako na Wschód i Zachód. Region Azji i Pacyfiku ma 37 bln dolarów PKB, półkula Zachodu (do którego MFW zalicza USA, Kanadę, Amerykę Łacińską i Karaiby) – 35,7 biliona.

Państwa europejskie to ciągle wysoka liga, ale w porównaniu do USA i Chin są drobnicą. A co się stanie, kiedy popatrzymy na Europę jako jedno mocarstwo gospodarcze? Europa jako kontynent ma 25,44 bln dolarów PKB. Unia Europejska 18,35 bln dolarów, a strefa Euro – 15,5 bln dolarów PKB. Wnioski? UE ma większe PKB niż Chiny. Strefa Euro – mniejsze, ale różnica nie jest nie do nadrobienia.

– Kiedy w ten sposób popatrzymy na świat, być może łatwiej będzie zrozumieć cele integracji europejskiej. Znaczna część Europy ma już własną walutę, jest zintegrowana gospodarczo. Ale to ciągle osobne państwa i nikt nie chce z nich czynić "eurokołchozu". Ani tym bardziej pozbawiać ich suwerenności. Integracja jest sposobem na przełamanie niekorzystnych trendów Europy – podkreśla prof. Nowak-Far.

– Suwerenność mierzy się przecież – nawet intuicyjnie – możliwością działania, kierowania swoimi sprawami. Poza UE Polska nie miałaby dużego pola manewru, znalazłaby się (w najgorszym układzie) gdzieś między UE a Rosją. W jakimś polu niczyim, bez żadnych wartościowych sojuszy. Polsce potrzebne są sojusze – podkreśla.

– Obecnie Polska wydaje się wyraźnie uzależniona od europejskich gospodarek, bo aż 89 proc. naszego eksportu trafia do krajów europejskich. Warto jednak zaznaczyć, że większość tego eksportu nie generuje kapitału polskiego, co widoczne jest w naszym bilansie płatniczym. Uwzględnia on przepływy finansowe między krajami, głównie wypłaty zysków i odsetek. Pomimo dodatniego bilansu handlowego, zanotowaliśmy ujemny bilans płatniczy, który w zeszłym roku wyniósł 2,4 proc. PKB. Oznacza to, że zagraniczne firmy wypłacają z Polski znacznie więcej zysków, niż krajowe firmy zarabiają za granicą. Wiele analiz wskazuje, że jest to efekt uboczny zastosowanego przez nas planu Balcerowicza – zwraca uwagę Grzegorz Dróżdż.

Najważniejsze sojusze? NATO i UE

– Polska prawica ma specyficzny obraz świata. Nie można powiedzieć, że oni nie chcą silnej Polski. Ale oni uważają, że Polska powinna być w sojuszu tylko ze Stanami Zjednoczonymi. I druga rzecz: od zawsze traktują UE jako rodzaj zagrożenia, najchętniej cofnęliby ją do lat 50. czy 60. – uważa prof. Artur Nowak-Far.

Przypomina, że Zjednoczona Prawica zabiegała o alternatywę dla UE w postaci Trójmorza.

– To miał być jakiś sojusz również gospodarczy, energetyczny. Ale się nie udało, bo inne państwa tego regionu wolą stawiać na integrację europejską. Zamysł polityczny miał uczynić Trójmorze przeciwwagą dla UE, jakimś wyłomem. Ale tej koncepcji nikt nie kupił – dodaje profesor.

Sama Polska rankingu PKB – jak już pisaliśmy w INNPoland.pl – plasuje się tuż za pierwszą dwudziestką, ale dzięki spadkowi Turcji być może wskoczymy w tym roku do TOP20.

– Wydaje się, że przystąpienie Polski do europejskiego rynku pozytywnie wpłynęło na rozwój naszej gospodarki. Stało się to głównie dzięki niskim kosztom funkcjonowania dla firm zagranicznych, co przyciągało wiele przedsiębiorstw ze Starego Kontynentu do lokowania swoich fabryk w Polsce. Odzwierciedlenie tego zjawiska możemy zaobserwować w wysokim współczynniku eksportu w stosunku do wielkości naszego PKB, który, według danych Banku Światowego, wyniósł imponujące 61,7 proc. PKB w 2022 roku – mówi Grzegorz Dróżdż.

Dodaje, że dla porównania eksport Niemiec, silnie nastawionych na handel światowy, stanowi 50,3 proc. PKB, Francji – 34 proc., Włoch – 37,1 proc., a Wielkiej Brytanii – 32,7 proc.

Euro zastąpi złotego? Nie tak szybko…

Czytamy też o tym, że jak przyjdzie euro, to nie będziemy mieli już złotego. No wiadomo, jak nie będzie złotego, to nie będzie Polski. W historii mieliśmy już wiele walut, łącznie z walutami zaborców. Obecny złoty to waluta, która ma nieco ponad 100 lat. A niewiele brakowało, żebyśmy płacili "lechem", bo na taką nazwę waluty stawiał Piłsudski. W grze była jeszcze nazwa "piast".

Z kolei euro jako waluta powstała zaledwie 24 lata temu a jest jedną z piątki najważniejszych na świecie. Niemcy pozbyli się marek, Francuzi franków, Hiszpanie pesety, Holendrzy guldenów… Z walut, które przeszły do historii najbardziej znane były mark i franki. Ale nie miały takiej siły, jaką ekspresowo zdobyło euro.

Przypomnijmy tylko, że polski nowy złoty nie jest jedną z najważniejszych światowych walut. A euro prędzej czy później i tak przyjmiemy. Na razie i tak nie ma o tym mowy, bo Polska po prostu nie spełnia kryteriów przyjęcia do strefy euro.

– Nie spełnia. To zasłona dymna – potwierdza prof. Nowak-Far.

– To dziwne, gdy ktoś jest odpowiedzialny za odpowiedzialne prowadzenie finansów, dobrej, bez inflacji, polityki pieniężnej, mówi, że będzie nas "bronił" przed euro. Tu nie chodzi o samego prezesa Glapińskiego, ale także te osoby, które odpowiadają za politykę fiskalną. Gdyby władze złożyły jakikolwiek wniosek o przyjęcie do strefy euro, to wyszłoby na jaw, że nie zrobiły nic, by gospodarka i finanse były dobrze zarządzane – zwraca uwagę.