Problem „jajko / kura”. Lub odwrotnie
Adam Kostrzewa
03 kwietnia 2015, 08:26·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 kwietnia 2015, 08:26Dziś krótka refleksja, akurat na chwilę między zakładaniem nowego biznesu i malowaniem jajek.
Stare pytanie brzmi „jajko czy kura”. Dziś już wiemy, tak, dzięki nauce, że jajko nie może powstać poza kurą i to ta ostatnia była pierwotnym bytem.
Pytając się czy pierwszy był startup czy firma, broniłbym analogicznego rozumowania, dowodzącego że trudno stworzyć „coś” z niebytu. Albo, tylko nieliczni to potrafią.
Oczywiście, choć wiele nowych przedsięwzięć jest wniesieniem (wyniesieniem …) do nowej spółki rozwiązań wypracowanych w / poprzez starą firmę, trudno zaprzeczyć, że zdarzają się startup’y, które wydają się stanowić absolutne novum, tak w formie jak i w treści biznesowej. Ale czy na pewno? Czy nie jest korzystaniem ze „starego” rozpoznanie potrzeb i przygotowanie brakującego na rynku rozwiązania lub tworzenie nowych potrzeb, ale w oparciu o istniejące technologie? Można długo dyskutować i mnożyć przykłady – polecam rozwadze, choć jednak przyznając pierwszeństwo kurze.
Można też spojrzeć na nowy byt biznesowy - nazwijmy go startup'em – z innej perspektywy. Powiedzenie przypisywane radykalnemu rewolucjoniście mówi „bądźmy realistami, żądajmy tego, co niemożliwe”. Często działania podejmowane przez startup wydają się być mało realne, jeśli wręcz nie szalone. Lecz równie często to właśnie te najmniej prawdopodobne dochodzą do sukcesu wymiernego lokalnie (częściej) i globalnie (rzadziej). Być może konieczna do sukcesu jest niezgoda na stan rzeczy, zastany lub wywodzący się ze „starego” biznesu, dająca powód do poszukiwania Blue Ocean.
Wreszcie ostatni wymiar, jaki chcę dziś poruszyć to kwestie wiążące się z „ucieczką” od „starego” biznesu i z coraz częstszym lokalnym charakterem niektórych nowych projektów.
Naturalnie, znam i akceptuję tezę o potrzebie globalnej ekspozycji startup’u. Tylko czym w takim razie tłumaczyć coraz częstsze przedsięwzięcia lokalne, odnoszące sukces w oparciu o lokalne społeczności? Przyglądając się lokalnym ruchom, przykładowo Transition Towns (ruch na rzecz dostosowania się do zmniejszającej się ilości paliw kopalnych, zmian klimatu i wahań ekonomicznych) lub innym podobnym, obserwujemy powstające biznesy, rozwijające się w lokalnych warunkach do – zapewne – danej skali. Być może skala wzrostu nie jest z rzędu tych, które mogą przyciągać zainteresowanie finansistów, niemniej to skala dająca godziwy zwrot dla założycieli i miejsca pracy dla społeczności. Dwa ważne powody.
Kwestia „ucieczki” może nie musi wiązać się bezpośrednio z odchodzeniem od „starego”, ale raczej dotyczyć poszukiwania „ludzkiego” wymiaru biznesu, projektu zrozumiałego od A do Z, choćby bazował na problematyce z kategorii noblowskich. Przedsięwzięcia możliwego do rozumienia, prowadzenia i zarządzania w ludzkich kategoriach, w odróżnieniu od – powiedzmy – wyścigu algorytmów finansowych bazujących na korzyściach osiąganych w ułamkach sekund, poza percepcją dowolnego menedżera (transakcje wysokiej częstotliwości). Być może startup to „ucieczka” nie „od” a „do”, do esencji przedsiębiorczości zrozumiałej dla ludzi i możliwej do sterowania przez ludzi.
Aż do chwili, gdy nowy biznes urośnie do skali globalnej. Ale przecież wtedy zawsze można wyjść i założyć nowy biznes. Kura i jajko.