Niepokojące jest, że aktywność w opracowywaniu projektów ułatwień dla innowacji przejawiają przede wszystkim Kancelaria Prezydenta i Ministerstwo Finansów. A gdzie jest głos dwóch ministerstw „merytorycznych” – Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Nauki?
Po co nam ulga na B+R?
Po wielu latach wyczekiwania, wygląda na to, że wreszcie zmienił się klimat wokół ulgi na działalność badawczo-rozwojową. Na moment zapomnijmy o kontekście politycznym (rok wyborczy) i zastanówmy się nad tym, jakiego rozwiązania w zakresie ulg fiskalnych potrzebuje Polska. I czy potrzebuje go w ogóle. Zbyt często bowiem przechodzi się nad tego typu „oczywistościami” do porządku dziennego, nie zadając nawet podstawowych pytań. Niestety praktyka opracowywania OSRów (Oceny Skutków Regulacji) w polskiej administracji jest taka, że pisze się je zwykle pod zadane tezy. Niewiele ma to wspólnego z rzeczową analizą nie tylko skutków regulacji, ale również, a może przede wszystkim uzasadnienia dla ich wprowadzenia.
Niepokojące jest, że aktywność w opracowywaniu projektów ułatwień dla innowacji przejawiają przede wszystkim Kancelaria Prezydenta i Ministerstwo Finansów. A gdzie jest głos dwóch ministerstw „merytorycznych” – Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Nauki? Gdzie stanowiska NCBR, PARP, ARP – agencji rządowych, na co dzień pracujących z przedsiębiorcami? Wspieranie innowacji nie jest zadaniem z pola rachunkowości finansów publicznych – pomysł na nową ulgę musi korespondować z realnymi wyzwaniami, przed którymi stoją polska gospodarka i polska nauka.
Ciekawie na ten temat pisała moja koleżanka – Beata Tylman, swoje zdanie przedstawił także Adam Kostrzewa. Nie chcę powielać już przedstawionej argumentacji, ale raczej dołożyć swoje dwa grosze do tematu, który jest kontrowersyjny, ale również bardzo istotny.
Postawię więc pierwsze pytanie: czy w ogóle potrzebne nam są nowe instrumenty wsparcia nakierowane na innowacje? W Polsce nie brakuje już przecież zarówno preferencyjnych reżimów podatkowych (specjalne strefy ekonomiczne, w których lokowane są również centra B+R), jak i dotacji na projekty B+R, finansowane ze środków krajowych i funduszy europejskich. Moja odpowiedź brzmi: TAK, nakierowane ulgi fiskalne związane z innowacjami są niezbędne. Widzę co najmniej trzy powody:
1. Dostępność. Wszelkiego rodzaju dotacje mają dwie cechy: po pierwsze stawiają przed wnioskodawcami cały szereg ograniczeń formalnych (czas istnienia podmiotu, wyniki finansowe) jak i merytorycznych (zakres tematyczny, czas trwania projektu, wielkość dotacji). Konkurencja o dotacje jest wysoka, w rezultacie zwykle tylko niewielki odsetek starających się o nie, otrzymuje je. Dla odmiany, w przypadku ulg nie przewiduje się w nich wyłączeń o charakterze podmiotowym. Oznacza to, że są one dużo bardziej uniwersalne i mogą być dostępne dla dużo szerszego grona podmiotów.
2. Koszt. Dotacje są drogie. Zarówno dla wnioskodawcy (koszty przygotowania wniosku, koszty administracyjne związane z rozliczaniem projektu często sięgają kilkunastu procent wartości dotacji) jak i dla podatnika. Niedawno opublikowano dane (link), z których wynika, że w administracji rządowej i samorządowej powstało ponad 12 tysięcy etatów wyłącznie dla monitorowania i administracji dotacji. Przy średnim wynagrodzeniu tych osób na poziomie ok 4,800 zł, oznacza to, że sam bezpośredni koszt osobowy obsługi tych programów to kwota blisko 700 mln zł rocznie. A to przecież tylko niewielka część wszystkich kosztów. W porównaniu, obsługa ulg jest dużo prostsza i tańsza, o ile oczywiście nie skomplikuje się przepisów wykonawczych.
3. Dotacje jako dystrakcja. Niestety dotacje stanowią często niepotrzebną dystrakcję dla firm. Nie chodzi mi to tylko o to, że trzeba śledzić informacje o harmonogramie konkursów, studiować obszerne podręczniki dla wnioskodawców. Gorsze jest to, że właściciel lub kadra menedżerska firmy poświęca uwagę na to, jak spełnić wymagania konkretnego programu czy działania, a nie na to, jak czego potrzebuje rynek. Już widać w Polsce przykłady firm, swego czasu konkurencyjnych. które zupełnie utraciły kontakt z rynkiem, a istnieją tylko dlatego, że udaje im się pozyskiwać kolejne dotacje. Ulgi nie mają takiego efektu, firmy skupiają się na prowadzeniu swojego biznesu, a ulgę dostają „przy okazji”, za to że podejmują ryzyko, którego bez dodatkowych zachęt by nie podjęły. Interwencja państwa w to, jak swoje zasoby alokują firmy jest w przypadku ulg dużo mniejsza niż przy dotacjach.
Wiadomo, że borykamy się z wciąż niewielką, choć rosnącą aktywnością innowacyjną firm. Osiągnięcie jakościowego skoku, jeżeli chodzi o prywatne inwestycje w działalność badawczo-rozwojową (mierzoną wskaźnikiem BERD=Business Expenditures on Research & Development) będzie niemożliwe, o ile nie pomoże Państwo. Przypominam, że w tej chwili rządowe prognozy zakładają wzrost wydatków na B+R ogółem (GERD=Gross Expenditures on Research & Development) z 0,9 dziś do 1,7% PKB w 2020r., ale zakłada się, że udział sektora prywatnego w tym samym czasie również wzrośnie. Oznacza to nie mniej, nie więcej że wydatki firm na B+R muszą wzrosnąć ponad dwukrotnie w relacji do PKB. Jest chyba jasne, że nawet przy rekordowo niskich kosztach kapitału, firmy potrzebują silnych bodźców, aby przeznaczyć o tyle więcej środków na ryzykowną działalność innowacyjną.
Ulga, ale jaka?
Każdy potencjalny uszczerbek dla przychodów fiskalnych powinien być właściwie uzasadniony (choć można też powiedzieć, że jest odwrotnie – każdy przypadek, kiedy państwo sięga do kieszeni podatnika wymaga dobrego powodu). Również w przypadku ulg na B+R trzeba podjąć wysiłek intelektualny i spróbować określić, jakie konkretnie cele chcemy dzięki uldze osiągnąć, schodząc na poziom wskaźników mikroekonomicznych, a nie operując wyłącznie agregatami typu BERD. Chodzi nie tylko o to, aby cele były bardziej konkretne, ale aby dało się je połączyć w ciąg przyczynowo skutkowy, który wyjaśni, jakie mechanizmy i sprzężenia w innowacyjnym ekosystemie działają, a jakie nie.
Jeżeli zgodzimy się, że ostatecznym celem jest podniesienie innowacyjności polskiej gospodarki, to trzeba umówić się, co do pewnych założeń, w jaki sposób będzie ten cel mierzony (np. przez udział eksportu wyrobów wysokiej techniki w eksporcie ogółem lub przez wartość dodaną eksportu brutto), ale również jakie procesy muszą zajść i jakie zasoby muszą być zaangażowane, aby ten ostateczny cel został osiągnięty (np. wzrost zgłoszeń patentowych w procedurze PCT, wzrost odsetka wynalazków opatentowanych przez firmy i firmy wspólnie z jednostkami naukowymi, wzrost zatrudnienia personelu B+R, wzrost udziału finansowania przez firmy w wydatkach sektora szkolnictwa wyższego na B+R). W ten sposób możemy stworzyć macierz celów i wskaźników, które pomogą nam ocenić nie tylko, czy innowacyjność gospodarki wzrosła, ale też w jaki sposób do tego doszło.
Charakterystyka nowej ulgi na B+R powinna korespondować z celami, które sobie stawiamy. Wydaje się, że dziś kluczowe jest zbudowanie przez firmy kompetencji w obszarze B+R, które są bardzo zaniedbane. Dlatego ulga, w postaci tzw. superodliczenia (ang. Superdeduction), pozwalająca na zaliczenie w koszt uzyskania przychodów nakładów na działalność B+R nie w wartości nominalnej, ale w jej wielokrotności (np. 150 czy 200%), powinna być nakierowana na te kategorie wydatków, które są wprost powiązane z budową organizacji B+R. Mam na myśli przede wszystkim koszty osobowe, związane z zatrudnieniem naukowców, koszty sprzętu laboratoryjnego, koszty ochrony własności intelektualnej, certyfikacji niezbędnych do wprowadzenia nowych produktów na rynki światowe itp.
Jeżeli zależy nam na tym, aby polskie firmy wprowadzały na rynek innowacyjne produkty, to warto równolegle do ulgi kosztowej rozważyć ulgę typu Patent Box, która umożliwia zastosowanie preferencyjnej stawki podatku CIT do produktów opartych na patentach. Ulga taka funkcjonuje m.in. w Holandii i Wielkiej Brytanii, a mówi się również o tym, że będzie wprowadzona w najbliższym czasie przez Niemcy i Danię. Zaletą Patent Boksu jest to, że obciąża ona budżet państwa dopiero w momencie, kiedy pojawiają się przychody z nowych usług lub produktów, a więc koszt netto ulgi jest pomniejszony przez wpływy z podatku VAT.
Na koniec dodam, że oczywiście ulga musi być „lekka” – nie może być obarczona zbyt złożonymi procedurami administracyjnymi (skomplikowane sprawozdania z działalności B+R, wygórowane oczekiwania co do sposobu certyfikacji prac B+R). Powinna również ograniczać niepewność co do interpretacji charakteru wydatków podlegających uldze przez poszczególne urzędy skarbowe. Dlatego dobrym pomysłem jest stworzenie przejrzystego katalogu kosztów kwalifikujących się do objęcia ulgą.