Sylwia i Kuba wyjechali do Silicon Valley pod koniec 2012 roku. W ciągu trzech lat rozkręcili tu studio filmowe, stworzyli aplikację mobilną Spray, która ma szansę zrewolucjonizować obstawiony przez największych graczy, jak mogłoby się zdawać, sektor komunikatorów, wzięli ślub w Las Vegas, a dziś pracują nad kolejnymi projektami. – Do Doliny wyjechaliśmy z potrzeby serca. Nikt nas tutaj nie zapraszał – wyjaśnia w rozmowie Sylwia, która od roku prowadzi bloga Jaion.pl, gdzie opisuje życie w Kalifornii.
Od razu wiedzieliście, że chcecie osiąść w San Francisco?
Sylwia Gorajek: Wiedzieliśmy, że Kalifornia, ale nie byliśmy pewni, czy San Francisco, czy Los Angeles. W Warszawie prowadzimy studio filmowe i chcieliśmy wykorzystać doświadczenie w podobnym biznesie w USA. Jeszcze w Polsce szukaliśmy biznesowych kontaktów poprzez Google, sprawdzaliśmy, gdzie szybciej coś się wydarzy. Finalnie, więcej spotkań mieliśmy w LA niż w SF.
Słyszało się, że w LA jest ogromna konkurencja, że nawet znani reżyserzy narzekają na rynek i spadające ceny usług. Szybko odnieśliśmy wrażenie, że w LA inni filmowcy tylko sprawdzali, kto przyleciał do “ich miasta”. Obiecali dużo zleceń i współpracę, a potem telefon milczał. Teraz już wiemy, że chcieli się spotykać “pro forma” – sprawdzić konkurencję.
W San Francisco było dużo mniej spotkań, ale bardziej konkretne. Czuliśmy, że tutaj łatwiej będzie nam na początku. Poznaliśmy pierwszego amerykańskiego wspólnika, który prowadził niewielką firmę video i wiedział, że z nami szybko rozwinie ten biznes. I tak się zaczęło. Otworzyliśmy drugie studio filmowe i zaczęliśmy rozwijać sieć kontaktów.
Film męża Sylwii, Kuby, nagrany za pomocą drona
Od tego zaczęliście. W jaki sposób wpadliście na pomysł aplikacji, która umożliwiałaby wysyłanie wiadomości do wszystkich osób w określonej odległości?
Na pomysł wpadliśmy podczas podróży przez Route 66, gdy przemierzaliśmy całe Stany od LA do Chicago. Po drodze wzięliśmy ślub w Las Vegas i na dalszej części trasy chcieliśmy do świętowania zaprosić lokalnych mieszkańców. Nie bardzo mieliśmy jak, gdyż Facebook i Twitter nie dają funkcji kontaktu z nieznajomymi opierając się tylko na kryterium odległości.
Pozostało nam zaczepiać innych na ulic,y na co jednak nie mieliśmy zbytnio odwagi, nie znając lokalnych ludzi i zwyczajów. Po 1,5 roku zrobiliśmy proste demo i zaczęliśmy rozmawiać z innymi ludźmi o naszym pomyśle.
Tak poznaliśmy późniejszego wspólnika, który dołączył do teamu i z którym w pierwszej połowie 2014 r. zaczęliśmy na poważnie szlifować koncepcję. Aplikację nazwaliśmy Spray. Ja realizowałam swoje marzenie, które jeszcze chwilę wcześniej wydawało się czymś abstrakcyjnym. Projekty video odłożyliśmy na drugi plan. Teraz Spray jest na rynku i traktuję to jako swoje duże osiągnięcie.
Dziś jednak rozwojem produktu zajmuje się ktoś inny.
Owszem, ale wciąż jesteśmy współudziałowcami. Projekt zdobywa dużo uwagi w Dolnie, a co będzie dalej - zobaczymy.
Opowiedz proszę o Waszych obecnych przedsięwzięciach.
Obecnie pracujemy nad oddzielnymi biznesami. Ja wraz z koleżanką – Eweliną Villa – otworzyłyśmy e-biznes z unikatowymi produktami od światowych projektantów - FASHIONLY.
W skrócie, sprzedajemy ubrania i akcesoria vintage – znalezione wśród zbiorów kolekcjonerów mody. Mając dostęp do amerykańskich outletów oraz rzadkich, vintage’owych skarbów, nie sposób tego nie wykorzystać. Swoją ofertę kierujemy w dużej mierze na Polskę i Europę.
Z kolei Kuba wraca do swojej pasji i rozkręca agencję wspierająca rozwój startupów poprzez video – Hero Team – oraz własny startup, będący platformą do sprzedaży mobilnego video.
Po roku pobytu tutaj rozpoczęłam regularnie blogować pod adresem Jaion.pl. Opisuję nasze przeżycia, przygody, wnioski na temat życia w Dolinie Krzemowej i w Stanach ogólnie.
Wspomniałaś na samym początku, że Kalifornia Was urzekła i to był powód Waszej przeprowadzki. Czy moglibyście mieszkać w innej części Stanów?
Kochałam Stany odkąd przyleciałam tu po raz pierwszy 15 lat temu. Mam dużo wspaniałej rodziny na wschodzie, w Nowym Jorku i w Connecticut. Zawsze z bólem serca stąd wylatywałam z powrotem do Polski. Dlatego “na w razie czego” w Polsce wybrałam studia w języku angielskim.
Kuba też wcześniej bywał kilkukrotnie w USA i uwielbiał ten kraj. Jego fascynuje przyroda (parki i kaniony w całych Stanach zapierają dech w piersiach) i tutejsze możliwości, mnie - rozwój gospodarki (choć teraz widzimy tu wiele paradoksów), otwartość ludzi, drogi i cały ten amerykański klimat, luz.
W Kalifornii oczywiście zachwycamy się tutejszymi terenami, są nie z tej ziemi!
Dlatego nawet jak mamy dużo stresu i łapie nas chwilowe przygnębienie, zaraz wyjeżdżamy w przepiękne tereny które przypominają nam, że mamy szczęście tu mieszkać.
Zastanawiam się, czy przebywając w Kalifornii, dostrzegacie jakieś ciemne strony? Czy wszyscy tutaj robią startupy, mnóstwo zarabiają i są cały czas szeroko uśmiechnięci?
Oczywiście, że nie. Nie wszyscy robią startupy i nie wszyscy super zarabiają. Rzecz w tym, że tylko o takich ludziach się mówi, a jest całe mnóstwo zwykłych ludzi, którzy po prostu próbują wiązać koniec z końcem.
Mieszkania i domy kosztują tutaj bardzo drogo i to niektórych wykańcza. Sprzedawcy w sklepach i kawiarniach zarabiają $12/h brutto, nie da się z tego opłacić dwupokojowego mieszkania za minimum $1800. Co zresztą widać, w San Francisco jest mnóstwo bezdomnych. Słyszy się też od czasu do czasu o strzelaninach, co mrozi mi krew w żyłach. Dzieją się to najczęściej w specyficznych okolicach, ale ostatnio zastrzelono kobietę w miejscu turystycznym, gdzie niedawno byliśmy. Nie jest fajnie o tym czytać.
No dobrze, wracając do startupów. Wszyscy, którzy mieli okazję być w Dolinie z powodu jakichś swoich projektów, podkreślają, że to, co rzuca się najbardziej w oczy, to siła networkingu i otwarta komunikacja. Również tego doświadczaliście?
Networking w USA to bardzo ciekawe zjawisko. Funkcjonuje tutaj kilka portali, na których szuka się lokalnych eventów, grup i spotkań, takie jak meetup.com i eventbrite.com. Wiele z tych wydarzeń odbywa się wieczorami, trwają po ok 3 godziny, z czego pierwsza i ostatnia godzina zaplanowane są na networking, a tylko jedna, środkowa godzina, to panel dyskusyjny lub czyjeś wystąpienie.
Całość jest tak naprawdę pretekstem do spotykania się i poznawania?
Dokładnie. Na początku trudno było mi się do tego przyzwyczaić, że wszyscy nagle podchodzą do innych i zwyczajnie przedstawiają się i zagadują. Przypomina to trochę randki w ciemno, taki speed dating, gdzie ludzie zagadują innych na parę minut, by dowiedzieć się, kto co robi, wymienić wizytówkami i poszukać wspólnych tematów. Jeśli są, to rozmawiają dłużej lub umawiają się na kawę na drugi dzień. Jeśli nie, to grzecznie dziękują za rozmowę i idą dalej by zaczepić kogoś następnego. Trzeba przełamania bariery na samym początku, a potem to działa z automatu. Czasem jest to naprawdę zabawne.
Myśmy na początku pobytu tutaj odczuli bardzo przyjemny gest również ze strony mieszkających tu dłużej Polaków, którzy poznając nas, od razu sugerowali, kogo musimy poznać i organizowali spotkania. To samo robią Amerykanie, szczególnie w branży startupowej. Niektórzy widzą w tym duży biznes i nie robią tego za darmo, to kolejna ciekawostka. Ale generalnie w takich prywatnych relacjach to sieć można poszerzyć bardzo szybko, trzeba tylko być na to otwartym.
Ja ostatnio poznałam dużo kobiet, które są aktywne biznesowo i robią ciekawe rzeczy, prowadzą własne startupy, piszą książki lub tworzą ciekawe projekty w social media. To jest wspaniała sprawa ,tylko jak zwykle – na wszystko trzeba mieć czas, na networking też.
To może jakieś najświeższe plotki prosto z Doliny?
Twitter wciąż cienko przędzie, Mark Zukerberg kupił nowy dom w Santa Cruz, a CEO Snapchata to kobieciarz i zarozumialec!