Podwójna golonka, słonina na smalec i wieprzowina na gulasz razy 2, a może i więcej... Więcej mięsa! - wołają ludzie, a genetycy w służbie ludzkości szukają sposobów, by zaradzić popytowi. Dzięki manipulacjom genetycznym udaje im się tworzyć zwierzęce eksperymenty, o zwiększonej masie w najcenniejszych partiach ciała. Badacze twierdzą, że takie kierunek rozwoju to przyszłość rolnictwa i odpowiedź na zwiększającą się liczbę ludzi na Ziemi.
Świnia jak na sterydach Najświeższe informacje o sukcesach w dziedzinie genetycznych modyfikacji na zwierzętach, dotyczą osiągnięcia seulskiego naukowca prof. Jin-Soo Kima, któremu udało się stworzyć świnie z nienaturalnymi przerostami mięśni.
Wszystko za sprawą zabiegu usunięcia jednego genu - białka miostatyny, odpowiedzialnego za ograniczenie przerostu mięśni. Dzięki takiej mutacji, można uzyskać tzw. "podwójne umięśnienie", co jest pożądanym przez wielu hodowców efektem. Dzięki temu przy jednej sztuce trzody chlewnej i nakładach na jej chów, uzyskuje się znacząco więcej mięsa.
Wcześniej takie przerosty mięśni udawało się otrzymać u krów. W ten sposób wyhodowano przypominające Hulka krowy rasy Belgian Blue oraz Piemontese. U tych ostatnich przyrost mięśni wynosi około 14 proc. i powstał zasadniczo naturalnie na skutek mieszania się różnych ras.
Pierwsze sztuki jednak wyglądają niczym bydło na sterydach. Efekt taki belgijscy hodowcy uzyskali krzyżując różne rasy krów (buhaje rasy Shorthorn z krowami rasy fryzyjskiej). W efekcie powstała rasa, której samce osiągają wagę nawet do dwóch ton, a ich mięso zawiera znacznie mniej tłuszczu (mięso 80 proc., kości 14 proc., tłuszcz 6 proc.) niż mięso krów niezmutowanych.
Po co to wszystko?
Wszystko dlatego, że popyt na mięso stale wzrasta, a ludzi, których trzeba wyżywić, ciągle przybywa. Niestety, dla przedsiębiorców z branży mięsnej okazało się, że ani tuczenie na siłę, ani karmienie bydła i świń wysokobiałkowymi paszami nie jest na tyle wydajne, by w dobie ogromnej konkurencji spełnić równie ogromne potrzeby rynkowe. Czekanie na naturalne mutacje, jak u krów piemonckich, też nie jest dla nich rozwiązaniem.
Koreański naukowiec we współpracy z genetykami chińskimi, osiągnął zatem coś, na co wielu hodowców od lat czekało. Pozbawił DNA w komórkach zarodkowych świni, genu miosatyny, a Chińczycy poddali tak „zredagowane” komórki klonowaniu, w efekcie czego powstały „superświnie”.
Uzyskano je bez tzw. transgeniki, czyli łączenia komórek dwóch różnych organizmów, co zwykle budzi najwięcej obaw konsumentów, mających spożywać genetycznie modyfikowaną żywność. Wszystko wskazywałoby więc na to, że marzenia hodowców w końcu się spełniły. Niestety lub na szczęście, jak powiedzą niektórzy, poprawianie natury na sucho nikomu nie ujdzie, tak więc i tu pojawiają się problemy, których jak na razie naukowcy nie potrafią zaradzić.
Przykre skutki zabawy w Boga
– To chore – pisze Ania w komentarzu pod materiałem o „superświniach” stworzonych w Seulu. – Dla zysku ludzie zrobią wszystko. Będą się za to smażyć w piekle.
Negatywnym głosom podobnych eksperymentów naukowych na zwierzętach trudno się dziwić, bowiem okupione one są niezmiernym cierpieniem zwierząt. Wystarczy wyobrazić sobie problem porodu. W przypadku osobników genetycznie zmodyfikowanych nie może się on odbyć w sposób naturalny. Najlepiej to zobrazować, wyobrażając sobie, że kobieta musiałaby urodzić naraz (nie po kolei) bliźnięta lub nawet trojaczki. Dlatego poród zmutowanych osobników musi się odbywać poprzez cesarskie cięcie.
Dodatkowo nieregularny przerost mięśni, zwłaszcza tych w części pośladkowej, powoduje swego rodzaju niepełnosprawność zwierząt, sprawia im ból i doprowadza do szybkiej śmierci.
Zdarzają się też problemy z płodnością takich osobników i z przetrwaniem cechy zmutowanej w kolejnych pokoleniach (zwiększona autoaborcyjność). Zwierzęta takie są też bardziej narażone na rozmaite choroby i zakażenia bakteryjne. Ze względu na zaburzenia układu immunologicznego, nierzadko występuje u nich także zwiększona agresja i postępującą degeneracja kości.
Przeciwnicy GMO, którzy obawiają się wszelkiego rodzaju mutowanej żywności, ze względu na ich wpływ na ludzkie zdrowie, protestują przed dopuszczeniem takich okazów do sprzedaży, stanowiąc nie lada przeszkodę dla przemysłu mięsnego w tej materii. Choć jak mówią genetycy, protesty takie wynikają wyłącznie z ludzkiej niewiedzy, bowiem modyfikacje genetyczne zachodzą niemal od początku świata i to bez udziału człowieka, tak że nawet trudno już dziś mówić o gatunkach, które są ściśle „pierwotne”, gdyż na przestrzeni dziejów przeszły one liczne mutacje.
Genetycy bronią się też faktem, że w przeciwieństwie do natury, dokonują modyfikacji świadomych, celowych, nastawionych na uzyskanie konkretnego efektu. Do tego przebiega w warunkach kontrolowanych, laboratoryjnych, a więc minimalizuje się ryzyko błędu.
Polska też modyfikuje
W Polsce nad modyfikacjami trzody hodowlanej pracuje między innymi Bydgoska Stacja Hodowli i Unasieniania Zwierząt. Dokonywana jest tam selekcja genomowa w celu oceny wartości hodowlanej zwierząt. Na podstawie takiej selekcji można wpływać m.in. na takie cechy jak: wrażliwość zwierzęcia na stres, jakość otrzymanego mięsa, tempo wzrostu, mięsność, pobranie
paszy, zawartość glikogenu w mięśniach, proteoliza (rozpad, trawienie) białek po uboju, grubość słoniny, otłuszczenie, liczebność miotu czy pojemność macicy.
Agnieszka Korwin-Kossakowska z Zakładu Immunogenetyki Zwierząt, Instytutu Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu pisze o tego rodzaju badaniach w jednym w wydań magazynu "infoPolsus":
Dzięki genetycznym modyfikacjom nie tylko więc wpływa się na mięsność i jakość mięsa u zwierząt, ale także na wiele innych cech: ich odporność na choroby, na zapotrzebowanie na jedzenie, na to jak znoszą warunki hodowlane.
„Science” przytacza kilka przykładów użyteczności takich modyfikacji. Pisze m.in. o genetycznie zmodyfikowanych buhajach, które zawierają gen odpowiedzialny za produkcję białka lakoferytyny wykorzystywany przez osoby zagrożone niedoborami żelaza i o owcach wytwarzających ludzki enzym pomocny w leczeniu stwardnienia rozsianego (SM) oraz wełnę toksyczną dla moli i nie kurczącą się w praniu.
Znany magazyn wskazuje też na skutki wprowadzenia u zwierząt genów produkujących hormon wzrostu i o wprowadzeniu u krów genów kodujących proteiny: beta- i kappa- kazeinę (efekt: krowy dające więcej mleka oraz mleko specjalne do produkcji serów). Dzięki modyfikacjom udało się stworzyć rasę transgenicznych kotów bezpiecznych dla alergików i transgeniczne rybki akwariowe z genami z meduzy, dzięki czemu zachowują się w ciemności niczym neony.
Z kolei polska transgeniczna świnia ma wbudowany gen, który może znieść immunologiczną barierę międzygatunkową pomiędzy świnią i człowiekiem, co dla świata transplantacji okazuje się nie do przecenienia.
Jak zatem widać, genetyczne modyfikacje nie ograniczają się tylko do zwiększenia produkcji czerwonego mięsa, lecz mają bardzo szerokie zastosowanie i praktykowane są na wielką skalę na całym świecie. Mimo wszystko wciąż budzą mnóstwo kontrowersji.
Idźmy o krok dalej...
Skoro nauka poszła już tak daleko, to jest szansa, że w przyszłości pójdzie jeszcze dalej. Największą wadą współczesnej biotechnologii i genetycznych eksperymentów, jest to, że wszelkie wynalazki powstają w nich kosztem zdrowia i życia żywych stworzeń.
Z danych CIWF Polska wynika, że „każdego roku na świecie około 70 miliardów zwierząt hodowanych jest na potrzeby wyżywienia ludzi". To ogromna liczba, nawet mimo pominięcia w zestawieniu ryb. "W Europie ponad 80 proc. zwierząt pochodzi z hodowli, której celem jest takie genetyczne dobieranie osobników, aby jak najbardziej podnieść ich produktywność” - podkreśla CIWF.
Dlatego jak radzi organizacja, która walczy o przywrócenie dobrostanu zwierzętom hodowlanym,
warto zwracać uwagę na oznaczenia produktów, które pomogą nam wspierać hodowców traktujących zwierzęta z szacunkiem i dbających o ich potrzeby. Jest to pierwszy krok do odpowiedzialnej konsumpcji, a być może także do zachowania zdrowia. Trudno bowiem zakładać, że mięso ze zwierząt z upośledzonym układem immunologicznym będzie równie wartościowe, jak to „normalne”.
Na przyszłość rozwoju genetyki można jednak popatrzeć z nadzieją, jeśli zwróci się uwagę, że część badaczy zaczyna uzyskiwać zaskakująco dobre wyniki w wytwarzaniu komórek bez potrzeby eksploatowania całego organizmu dawcy. Takie osiągnięcie udało się np. biologom z Uniwersytetu w Maastricht, którzy wyhodowali mięso z komórek pobranych od krowy.
Być może zatem w przyszłości mając ochotę na schabowego nie trzeba będzie zabijać krowy, lecz podobnie jak dziś hodujemy domowym sposobem kiełki soi, będziemy sobie mogli sobie wyhodować steka. Na razie taki stek in-vitro kosztuje bagatela blisko 400 tys. dolarów, ale przy obecnym postępie technologicznym, a nuż uda się osiągnąć w tej kwestii przełom, który uczyni laboratoryjny stek dostępnym cenowo dla zwykłych ludzi.
Dr Mark Post, Holender, który stworzył laboratoryjne mięso, uważa że jego metoda pozwoliłaby zredukować produkcję mięsa, zużycie wody i ziemi o 90 proc. No i zniknąłby moralny problem zabijania zwierząt w rzeźniach.
Pozostaje więc życzyć Postowi i jemu podobnym badaczom sukcesów i wiatru w żagle.
Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl
Reklama.
Agnieszka Korwin-Kossakowska, Instytut Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN
Selekcja genomowa jest w tej chwili najpopularniejszym tematem w świecie hodowli, gdzie uważana jest za najważniejsze osiągnięcie od czasów wprowadzenia szacowania wartości hodowlanej. Niemal co dzień identyfikowane są nowe mutacje o potencjalnym znaczeniu genetycznych markerów cech produkcyjnych zwierząt. Część z nich jest nawet patentowana. Selekcja taka ma wiele zalet. Przede wszystkim możliwa jest do zastosowania wcześniej w okresie rozwoju, można ją przeprowadzić łatwo i w warunkach fermowych. Istotny jest tu też rachunek ekonomiczny.