Gdy po raz pierwszy spotkaliśmy Annę Maksymenko nie mogliśmy wyjść z podziwu. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć, gdy zagadała do nas w pomieszczeniu pełnym zrezygnowanych, polskich przedsiębiorców. Nie mogła nadziwić się, że tyle narzekamy, chociaż mamy tyle możliwości. Od razu wiedzieliśmy, że musimy dowiedzieć się czegoś więcej o tej 20-letniej Ukraince z Połtawy, która, jakkolwiek banalnie to zabrzmi, zamiast problemów widzi głównie rozwiązania.
Badania potwierdzają, że pewność siebie jest ważnym czynnikiem przesądzającym o rozpoczęciu własnej działalności przez młodych przedsiębiorców. Maksymenko zdaje się to potwierdzać. Przyjechała do Polski w wieku 17 lat, po skończeniu szkoły średniej na Ukrainie. Zrobiła licencjat z handlu zagranicznego w Krakowie, a obecnie uczy się e-biznesu na SGH. Pewnego dnia miała stwierdzić, że chce studiować właśnie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Dzięki wrodzonemu uporowi udało jej się tu trafić.
Jeszcze zanim postanowiła się ze mną spotkać, dwa razy dopytywała, czy będzie mogła autoryzować wypowiedzi. Wracała do tematu już podczas rozmowy, a także po sesji zdjęciowej. Wszystko ma iść po jej myśli. – Już teraz wiem, że chcę pracować we własnej firmie, a nie dla kogoś – mówi w rozmowie, ale dodaje, że tego przeświadczenia nie wyciągnęła z domu, bo rodzice nie prowadzą własnej działalności. Poczyniła już nawet pierwsze kroki – zgłosiła się do konkursu Hi-Tech Startup.
Szukanie zespołu
– Miałam pomysł na gadżet sportowy, ale nie potrafię programować ani tworzyć – mówi. I z tym potrafiła sobie poradzić. Wystarczyło przygotować wpisy na kilku forach i liczyć na odzew. Długo nie musiała czekać, bo zespół znalazł się już po tygodniu. I to nie byle jaki. Do współpracy z Maksymenko zgłosiło się trzech utytułowanych konstruktorów: Mikołaj Marcinkiewicz, Przemysław Marcinkiewicz i Marcin Piorun z Politechniki Warszawskiej.
Zebranie zespołu to jednak nie wszystko. Maksymenko bardzo dba o to, by go wypromować. – No dalej, powiedz czym wcześniej się zajmowaliście – mówi Anna Maksymenko do Mikołaja Marcinkiewicza podczas naszego wspólnego spotkania. – My mamy wiedzę na temat tego jak coś zbudować, ale nie do końca potrafimy to sprzedać innym – śmieje się Marcinkiewicz w odpowiedzi na zachowanie koleżanki. Po chwili opowiada, że wraz z bratem i znajomym ze studiów w zeszłym roku pracowali nad inteligentną opaską i aplikacją, które przypominają użytkownikowi o konieczności wzięcia leków. Dzięki SmartCare wygrali w konkursie Startup Sprint Silver Tsunami w Krakowie, a także dostali się do ścisłego finału Imagine Cup organizowanego przez Microsoft. Projekt musieli jednak porzucić, bo nie było w nim potencjału komercyjnego.
– Ale nie jesteś też zwykłym studentem. Czym się jeszcze zajmujesz na Politechnice? – Anna Maksymenko dopytuje Mikołaja Marcinkiewicza wyciągając z niego informacje. A ja siedzę obok w osłupieniu, bo czuję się jakby ktoś wykonywał za mnie moją robotę. – Ach, tak. Jestem też wiceprezesem Koła Naukowego Robotyków na Politechnice Warszawskiej. Mój brat, Przemek, był z kolei prezesem w Kole Naukowym Grupa .NET PW – mówi Marcinkiewicz lekko zawstydzony. – Musisz mówić takie rzeczy! – mówi do niego Maksymenko, a ja mogę tylko przytaknąć.
Młoda przedsiębiorczyni w Stanach
W wieku 20 lat Jessica Mah otrzymała pierwszy milion inwestycji na rozwój swojego startupu, który założyła zaledwie rok wcześniej. inDinero oferuje różnego rodzaju usługi dla właścicieli małego biznesu. Użytkownicy korzystali jednak głównie z darmowych narzędzi w inDinero i nie zamierzali wykupywać abonamentu.
Mah nie skoncentrowała się jednak na generowaniu przychodów i wydawała co tydzień 80 tysięcy dolarów z inwestycji. Była na skraju bankructwa. Musiała zwolnić sześciu z ośmiu jej pracowników i przenieść biuro do swojego mieszkania. Postanowiła rozbudować usługę i zająć się nią na poważnie: narzędzia w inDinero podrożały, ale wprowadzono obsługę księgowości. Klienci pojawili się po chwili. Przychody firmy wzrosły ponad 25-krotnie, a firma zatrudnia obecnie 130 osób.
– Naprawdę nie ma na co narzekać. Jeśli włoży się w to trochę pracy, to znaleźć można nawet świetny zespół – mówi mi później Anna Maksymenko. W jej przypadku ważna jest również wiara w ten zespół i mocne wspieranie go, chociaż zdarzają się lekkie nieporozumienia, jak na przykład wybór nazwy ich produktu. Padło na Mercurius, chociaż Maksymenko skłaniała się ku nazwie SmartWalk. – Chłopakom łatwiej mnie przegłosować – mówi Anna. – Znamy się już trochę we trzech i myślimy bardzo podobnie – tłumaczy Mikołaj Marcinkiewicz.
Próby zdobycia rynku
Obecnie pracują wspólnie nad inteligentną wkładką do butów, projektem, który został zgłoszony we wspomnianym konkursie Hi-Tech Startup. – Wkładka miałaby sprawdzać na przykład czy dobrze biegamy i nie przeciążamy stawów – mówi Marcinkiewicz. Pomagać ma też w ocenie naszego chodu, a do wszystkiego służyć będą wbudowane czujniki wilgotności czy temperatury. – Mamy plan zamontowania tam również silniczków wibracyjnych. Jeśli wkładka wyczuje, że za długo siedzimy w jednym miejscu to zafunduje nam automatycznie masaż. Jeśli komuś na tym zależy, to może też otrzymywać powiadomienia o wiadomościach, bo sprzęt sparowany będzie z telefonem – tłumaczy Marcinkiewicz.
Sam sprzęt to jedno, ale konieczne jest jeszcze odpowiednie oprogramowanie. – W opracowywanym prototypie będą na razie wyłącznie odczyty z zamontowanych we wkładce czujników – mówi Marcinkiewicz. W przyszłości wkładki mają oferować analizę odczytów i porównywanie naszych wyników w codziennym raporcie.
Rynek gadżetów do noszenia – nazywanych też gadżeterią – w 2015 roku wart był 20 miliardów dolarów. Według prognoz ekspertów do 2025 jego wartość wzrosnąć ma nawet do 70 miliardów. To pole do popisu właśnie dla nowych rozwiązań tego typu. Najpopularniejszą elektroniką do noszenia wciąż są opaski fitness i inteligentne zegarki. Pojawiły się już koszulki czy buty, ale o samych wkładkach do butów na świecie mówi się stosunkowo od niedawna. Pierwszy patent pochodzi z 2010 roku, dotyczy jednak inteligentnej wkładki stosowanej wyłącznie w celach ortopedycznych.
Grupa warszawskich studentów liczy, że z czasem uda im się wejść w partnerstwa z dużymi markami sportowymi. Do tego potrzeba jednak w zespole poważnego „hustlera”, a tego jak widać już chyba znaleźli.