
“Ta książka to efekt kilkunastu rozmów z pracownikami albo byłymi pracownikami banków, firm doradztwa finansowego, towarzystw ubezpieczeniowych. W znacznej części tych największych, renomowanych. Podkreślam to, bo ktoś mógłby dojść do wniosku, że “takie rzeczy” mogą się dziać tylko w firmach krzakach. Nie, dzieją się we wszystkich firmach działających na rynku – w dużych, średnich i małych. Sprzedać, sprzedać jak najwięcej i jak najdrożej, przegonić konkurencję. Mówiąc wprost, należy naciągać i oszukiwać klientów. Żeby sprzedawać dużo i drogo, trzeba jechać po bandzie – pokazywać tylko jasną stronę produktu, nie wspominać o ryzyku, nie martwić się, że kogoś nie stać na jakąś inwestycję. To nie są jednostkowe przypadki naciągania klientów – to system”.
Wie pan, kto to zgred? To określony typ klienta. Staruchy, które szu- kają promocji i wędrują z lokatami od banku do banku. I to jest prawdziwa zmora. Przede wszystkim błędne jest założenie, że zgred nie ma pieniędzy! Zgred czasem ma bardzo spore środki. Widziałem zgredów, którzy przynosili 100 tysięcy złotych! A nawet więcej. Czyli oszczędności życia, okrągłe sumki. Po drugie, błędne jest założenie, że zgredowi można coś wcisnąć. Zgred wie, po co przyszedł, i tylko to go interesuje. Zgred jest bowiem cwany i doświadczony. wie, że jesteś oszustem, i wysyła cię na drzewo natychmiast, gdy proponujesz mu coś innego niż „lokatkę”, po którą on przyszedł. Zauważyłem, że oni lubią mówić „lokatka”.
Zgred egzekwuje promocję, i tyle. Na zgreda tracisz dużo czasu – bo musisz mu zaproponować wszystko po kolei, jak leci, i usłyszeć za każdym razem zdecydowaną odmowę. I zgred źle wygląda w papierach – bo skoro klient ma 100 tysięcy, to jak mogłeś go wypuścić z samą lokatą? Jak? Bo to był zgred! Młodzi i gniewni mają nadzieję, że zgreda przerobią. Doświadczeni zauważają zgreda już przy wejściu do oddziału. Jeśli nie mają akurat klientów, to natychmiast upuszczają długopisy, żeby schować się pod biurkiem. Zgred to jest bardzo trudny klient. My nienawidzimy zgredów.
Nie owijajmy w bawełnę, nawet jeśli mieli zdolność w złotych, to sami prosili się o franki. I powiem ci, że franki brali głównie najbiedniejsi. Takie jest moje doświadczenie. Jak ktoś miał większe pieniądze, to był skłonny do zastanowienia, a biedni nie mieli wyjścia.
Wszyscy klienci wybierali tego franka, bo ich zdolność kredytowa we frankach była lepsza. I ze względu na to, że rata była niższa. Klienci to wykorzystywali. Banki też to wykorzystywały, i to było bardzo złe. obie strony się nakręcały. wiem to: „Panie, a co pan taki mały ten kredyt bierze? Weź pan jeszcze 100 tysięcy, to kupisz pan sobie dodatkowy pokój. Może się dziecko panu jeszcze urodzi. weź pan we frankach, to pana będzie stać!”.
A na rynku była gorączka – ceny nieruchomości rosły i rosły. Dlaczego? Bo kredyt coraz tańszy, bo ciągle pojawiają się plotki, że nieruchomości będą tak drogie jak w innych krajach UE – przecież dołączyliśmy do Zachodu! A to plotki, że zaraz skończy się budowanie nowych mieszkań, bo podwyższą VAT na materiały budowlane i usługi. Każdy się więc spieszy, a wszystko to na granicy wypłacalności, wszystko spinane na agrafki. Ale nie bądźmy naiwni. Obie strony brały w tym udział. Klient chciał dodatkowego pokoju. Bank chciał mieć sprzedaż lepszą niż konkurencja, pracownik chciał mieć prowizję, nagrodę, awans. wszyscy byli chciwi. A sprawa była banalnie prosta. Godziłeś się na franka, czyli niższą ratę, godziłeś się na ryzyko, że frank podrożeje. I nie udawajmy, że ktoś jest tym zdziwiony. Fachowcy wiedzieli, że to jest niebezpieczne, i zwracali na to uwagę. W marcu 2006 roku Komisja Nadzoru Bankowego [dziś jej obowiązki pełni Komisja Nadzoru Finansowego] wydała słynną Rekomendację S, która miała na celu ograniczenie kredytów we frankach.
Rekomendacja S, mówiąc po ludzku, brzmi: „Kredytu frankowego nie będziemy udzielali mało zamożnym, bo ryzyko kursowe ich może zabić. A do tego wszystkich będziemy namawiali do tego, żeby zadłużali się raczej w złotych, bo frank i euro są niebezpieczne. Róbmy wszystko, żeby ludzi ostrzegać”. Jaka była reakcja? Niech pan spojrzy na artykuły w gazetach i na portalach ekonomicznych. Niemal wszystkie w duchu: „wprowadzanie rekomendacji dotknęło głównie osoby o najniższych dochodach. Część z nich straciła możliwość zaciągnięcia kredytu”.
Tak? A może uchroniło przed wizją bankructwa? Politycy też nie pozostawali w tyle. Pamiętam Zytę Gilowską, były oświadczenia think tanków ekonomicznych. w sumie racjonalne, bo przecież każdy ma prawo ryzykować, dlaczego powinniśmy komuś odbierać prawo do decydowania, dlaczego ograniczamy wolność, komuna już była. I to wszystko było racjonalne, dopóki kurs franka spadał, płace rosły, oprocentowanie było niskie. Potem wszystko pękło i zaczęło się szukanie winnego, czyli kozła ofiarnego. Najfajniej byłoby zrobić winnego z Komisji Nadzoru Finansowego. Zaczęło się mówienie, że to nadzór bankowy nie dopilnował. Więc Komisja Nadzoru Finansowego przypomniała: „Myśmy ostrzegali!!!”, i opublikowała wypowiedzi krytykujące przyjęcie w 2006 roku Rekomendacji S. Wtedy kilku osobom opadły szczęki.
W 2006 roku... wiem, wiem, wprowadzono Rekomendację S. Ale ona nie mogła zatrzymać kredytów frankowych. Jeśli wprowadzono obostrzenia i okazało się, że nie masz zdolności do kredytu we frankach, to co ja jako doradca ci zaproponuję? Może wydłużymy czas kredytowania o pięć lat. Rata spadnie i zdolność będzie. Albo mówię: „Pan przyprowadzi ojca, weźmiecie kredyt razem i razem będziecie mieli zdolność”. Współkredytobiorca załatwia sprawę. Jak ktoś jest zdeterminowany, to sposób się znajdzie.
Jest to fragment nowej książki dziennikarza Pawła Reszki "Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy"(Wydawnictwo Czerwone i Czarne). Premiera książki odbędzie się 27 kwietnia. Czytaj więcej
Paweł Reszka ‒ jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy śledczych i politycznych, laureat wielu nagród. Pracował w „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku”, teraz jest związany z „Tygodnikiem Powszechnym”. Współautor (razem z Michałem Majewskim) bestsellerowych książek Daleko od Wawelu i Daleko od miłości, pokazujących kulisy Pałacu Prezydenckiego za kadencji Lecha Kaczyńskiego i rządów Donalda Tuska.