Zaczęło się od drobnych. Najpierw sprzedali sześć batonów. Wzięła je zaprzyjaźniona kawiarnia, w której Alicja rysowała napisy reklamowe po pięć złotych za słowo. Paweł kolejne sześć wstawił do barku przy ściance wspinaczkowej, gdzie ćwiczył. Dziś co miesiąc produkują 12 tysięcy „Batonów Warszawskich”, a Akademicki Związek Sportowy uczynił je oficjalnymi suplementami dla swoich reprezentacji. W tym czasie Alicja i Paweł rozwinęli firmę, rzucili korpo i… wzięli ślub.
– Moja mama powiedziała, że para, zanim weźmie ślub, powinna przez rok wspólnie prowadzić firmę i utrzymać ją rentowną. Rodzina przecież też musi działać – mówi Paweł Malicki w rozmowie z INN:Poland. – Tworzenie Batona Warszawskiego bardzo nas zbliżyło. Wiele razy byliśmy w bardzo ostrych warunkach, musieliśmy się nauczyć rozwiązywać problemy razem – dodaje.
Nic dziwnego. Przez półtora roku pracowali na etatach, a wieczorami spotykali się, by tworzyć swój produkt. Często piekli je do trzeciej w nocy, by na dziewiątą być normalnie w pracy. Czasem nawet nie opłacało im się wracać do domu i spali na polówce w zakładzie.
– Jak założyliśmy firmę, ja miałem 25 lat i pracowałem w międzynarodowej korporacji jako analityk umów najmu. Nudna rutynowa praca. Miałem kilka godzin, by wyciągnąć najważniejsze punkty z wielostronicowych umów najmu i zreferować je po angielsku. Codziennie to samo – opowiada Paweł. – Zarabiałem nawet całkiem nieźle, ale źle się czułem w tym korporacyjnym świecie ciągłej kontroli. Kolejne raporty, toole, tabelki. Tyle, że przynajmniej miałem pieniądze, żeby uruchomić produkcję – dodaje.
Teraz sam prowadzi tabelki i rysuje wykresy, na których rosną słupki. Czterokrotne zwiększenie mocy produkcyjnych w ostatnim pół roku. Inwestycje idące w dziesiątki tysięcy złotych. A wszystko w małym lokalu po piekarni na Bartyckiej.
– Sami robimy wszystko od A do Ź. Księgowość, magazyn, produkcja to praktycznie manufaktura – opowiada Alicja. – Na naszej głowie jest sprzedaż. Ale i tak najtrudniejsze było stworzenie marki – dodaje.
Zanim rynek pozytywnie zareagował na nowy produkt, minęło kilkanaście miesięcy. Baton Warszawski, choć estetycznie opakowany i zaprojektowany, musiał przebijać się przez smakowe przyzwyczajenia Polaków. Dla wielu osób jest po prostu nie dość słodki.
– Przez pół roku biliśmy głową w mur. Ludzie mówili, że nasz baton smakuje jak trociny. Ale wierzyliśmy, że w końcu musi się zaskoczyć – opowiada Paweł. – Wiedzieliśmy, że mamy dobry produkt, Alicja ma zacięcie artystyczne i zrobiła do tego bardzo dobry design. Musiało zaskoczyć, choć chwilę zajęło, zanim ludzie przyzwyczaili się do tego smaku – dodaje z przekonaniem.
Produkt bezglutenowy, wegański, bez cukru i do tego „warszawski” był skazany na sukces w stolicy. Nie musieli robić badań rynkowych, zresztą nawet nie byłoby ich na nie stać. Paweł i Alicja wyczuli istnienie niszy na tyle dużej, że biznes się opłaca, a na tyle małej, że duże koncerny wciąż nie są nią zainteresowane.
– Rzeczywiście, na początku baliśmy się, że kiedy my zrobimy 100 małych kroków, przyjdzie wielka korporacja i wykona jeden wielki skok na nasz rynek – mówi Paweł Malicki. – Ponieważ zapotrzebowanie na takie produkty rośnie wręcz lawinowo, na pewno pojawią się w tym segmencie duzi gracze. Do tego czasu my chcemy być rozpoznawalni. Chyba, że przyjmiemy ofertę któregoś z inwestorów, którzy się do nas zgłaszają – dodaje z zamyśleniem.