Pochopna decyzja o zmianie pracy może być niezwykle kosztowna. Firmy zabezpieczają się przed niezdecydowanymi pracownikami za pomocą listów intencyjnych i umów przedwstępnych. Ci, podpisują dokumenty i mogą za to słono zapłacić. Nawet kilkanaście tysięcy złotych może kosztować rozwiązanie takiej umowy.
Piotr, menedżer średniego szczebla, w swojej korporacji czuł znużenie. Kiedy odebrał wiadomość od headhuntera, poczuł, że to jest odpowiedni moment na zmianę pracodawcy. Za chwilę miały minąć mu trzy lata pracy w firmie, a to oznaczało, że okres jego wypowiedzenia wydłuży się z jednego do trzech miesięcy. Wtedy przejście do innej firmy stanie się naprawdę trudne. Przez pięcioetapowy proces rekrutacji przebrnął z powodzeniem. Na koniec musiał podpisać list intencyjny, w którym przyszły pracodawca gwarantował mu zatrudnienie na wynegocjowanych warunkach. Piotr zaś zobowiązał się do tego, że jeśli zrezygnuje, poniesie koszty rekrutacji w wysokości jednej miesięcznej pensji brutto. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że po rozmowie z dotychczasowym przełożonym – Piotr zdecydował się jednak zostać. Powoli zaczęło do niego docierać, że wpadł w pułapkę.
– Wiem, że to brzmi niepoważnie, że zmieniam już podjętą decyzję, ale znacząco zmieniły się okoliczności w firmie. Tu nawet nie chodzi o pieniądze, bo te są podobne – opowiada Piotr w rozmowie z INN:Poland. – Okazało się, że wkrótce zniknie większość rzeczy, które mnie frustrowały w ostatnim czasie. Chodzi też o kwestie personalne – Piotr nie chce zdradzać zbyt wiele. Dostał od swojego pracodawcy jasny komunikat, że firmie zależy na jego zatrzymaniu i gotowa jest na zmiany. Takie podejście sprawiło tylko, że Piotr poczuł, że jest w pułapce i chce się wycofać z podpisanej umowy. Ale jak się okazuje wcale nie musi to być łatwe.
List intencyjny
– Jako kierownik ds. rekrutacji spotkałam z sytuacjami, kiedy po podpisaniu takiego listu i odczekaniu trzech miesięcy, kandydat stwierdzał, że jednak się nie zdecyduje, bo w jego dotychczasowej pracy zaproponowali mu podwyżkę albo lepszy samochód. Mogło mi być wtedy, w imieniu przyszłego pracodawcy, co najwyżej przykro – mówi dla INN:Poland Monika Pardus, która pracowała w dziale personalnym dużej firmy ubezpieczeniowej. – List intencyjny, sam w sobie, może spowodować konsekwencje prawne jedynie dla firmy, jeśli ta się wycofa, ale nie dla kandydata. Nigdy nie spotkałam się z wpisanymi tam karami. Jeśli jednak ktoś coś takiego podpisał, nie podlega to pod prawo pracy – wyjaśnia.
W polskim prawie konstrukcja listu intencyjnego nie jest jeszcze uregulowana, brak w tej sprawie orzecznictwa. W praktyce to znaczy, że nie pracodawca nie może zaskarżyć zaskarżenia zobowiązania. Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 6 października 2011r. (V CSK 425/10) stwierdził, że list intencyjny wyraża jedynie wolę zawarcia umowy. Co innego z umową przedwstępną, z którym często jest mylony.
Umowa przedwstępna
– Pracownika nie można zmusić do podjęcia zatrudnienia. W tej sytuacji można sprawdzić czy doszło do zawarcia przedwstępnej umowy o pracę, czyli czy list intencyjny zawiera np. rodzaj umowy, jaką zamierzają strony zawrzeć, rodzaj świadczonej na tej podstawie pracy, miejsce jej wykonywania, wymiar czasu pracy, warunki płacowe oraz termin, w którym zostanie podpisana umowa właściwa – komentuje dla INN:Poland sytuację Piotra Katarzyna Wilga z GoldenLine. – Jeżeli tak, to na tej podstawie pracodawca może ewentualnie domagać się zwrotu kosztów, które poniósł licząc na zatrudnienie lub przygotowując miejsce pracy. Nic więcej – kończy.
– Generalnie chodzi o to, że we wszelkiego typu roszczeniach trzeba najpierw udowodnić poniesienie szkody, a to jest bardzo trudne. Problem ten rozwiązuje wpisanie do umowy kary umownej – mówi Monika Pardus. – O ile w listach intencyjnych nie stosuje się tego typu zapisów, to w umowach przedwstępnych występują one już często – wyjaśnia.
Eksperci od rekrutacji zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt całej sytuacji. Informacja o niezdecydowanym kandydacie na pewno „pójdzie w świat”. Z drugiej strony u obecnego pracodawcy również nieco nadszarpnął kredyt zaufania.
– Umowy przedwstępne i listy intencyjne stosujemy w zasadzie w dwóch sytuacjach. Kiedy nie wiemy, kiedy kandydat będzie mógł do nas przyjść, bo uczestniczy w jakichś projektach i kiedy nie wie, w jakim terminie uda mu się rozwiązać umowę z przyszłym pracodawcą. Dlatego wpisujemy ostateczną datę podjęcia zatrudnienia – tłumaczy w rozmowie z INN:Poland menedżerka HR z dużej międzynarodowej korporacji. – Zazwyczaj, jak jesteśmy dogadani, to podpisujemy po prostu umowę. Ale przez kilkanaście lat, tylko raz czy dwa razy zdarzyło mi się, że kandydat w międzyczasie się rozmyślił – kończy.
– Wedle mojej oceny, umowy przedwstępne są ostatnio rosnącym trendem. Sprzyja temu rynek pracownika – ocenia w rozmowie z INN:Poland Ewa Mazurczyk-Jankowska, ekspert HR i Employer Brandingu. – Coraz więcej firm, szczególnie tych międzynarodowych podpisuje takie zobowiązania. Jeśli wyłączyć stażystów i praktykantów, to zdarza się, że nawet 95 procent umów jest poprzedzonych takim dokumentem – dodaje.
A jaki jest finał historii Pana Piotra? Po pierwsze sprawdził, co podpisał. Okazało się, że była to jednak umowa przedwstępna. Swojemu pracodawcy złożył propozycję „wykupienia” kary umownej. W zawieszeniu czeka na decyzję. I wciąż się zastanawia, czy właśnie jego świetnie rozwijająca się kariera, nie weszła w ostry zakręt.