Mieszko Makowski na co dzień prezesuje Fundacji Uroboros, która oferuje pomoc prawną ludziom wykluczonym i potrzebującym. W ramach rozwoju jej działalności, pochodzący z Radomia działacz postanowił założyć na swojej prywatnej posesji... własne państwo. I choć cały proces trwał kilka miesięcy, udało mu się uzyskać niezbędne dokumenty od rządu i ministerstw. Teraz planuje ubiegać się o uznanie mieszczącego się pod Radomiem Kabuto, swojego mikropaństwa, przez NATO. Gdy to zrobi, będzie mógł wydawać paszporty.
W rozmowie z INN:Poland tłumaczy, jak przebiegał ten proces, jakie były jego motywacje i dlaczego uważa, że prawo w naszym kraju jest pełne absurdów i kruczków prawnych, które chce obnażać.
Założenie własnego państwa – to brzmi dumnie. Ale też jak skomplikowany proces.
Jedną z podstaw prawnych jest traktat z Montevideo [dot. kryteriów państwowości – przyp. red.]. Ale on dotyczy tylko zajęcia ziemi niczyjej – w przypadku zajęcia terytorium na terenie Polski jest trudniej. Musiałem przejść przez szereg procedur – proklamację, akcesję, plebiscyt terytorialny, odłączenie państwa, pismo do prezydenta, który w odpowiedzi odesłał mnie po potwierdzenie do MSW, że nie naruszono integralności terytorialnej. To nie było tak proste jak w przypadku Liberlandu, gdzie wystarczyło wbić flagę w ziemię i powiedzieć „moje”. Ale się udało.
Ile czasu to zajęło?
Około pół roku. Gdybym to jednak robił teraz, myślę, że wystarczyły by dwa miesiące. Powiedzmy sobie szczerze: trudno znaleźć w Google poradnik, jak założyć państwo. Opierałem się na aktach prawnych, niektórych jeszcze sprzed drugiej wojny światowej. Co ciekawe, dalej obowiązują na terenie naszego kraju.
Czyli wykorzystał Pan możliwości, jakie daje przestarzałe prawo.
Dokładnie. To samo zrobiłem na początku tego roku, kiedy zawłaszczyłem zaświaty i zacząłem sprzedawać miejsca w Niebie i Piekle.
Skąd pomysł na secesję? Można to traktować jako wyraz niezgody na rzeczywistość?
Nie, tu nie ma żadnych motywów emocjonalnych. Zajmuję się prawem, na co dzień jestem prezesem w fundacji Uroboros, pomagającej gorzej sytuowanym obywatelom. Tworząc Kabuto, chciałem przede wszystkim podkreślić absurdy prawne, jakie występują w naszym państwie. W każdym miesiącu widzę ich tyle, że to aż niewiarygodne. Te na większą skalę obnażam, by pokazać, co można z nimi zrobić.
Jaka jest powierzchnia Kabuto?
Zależy od terenu.
Może Pan rozwinąć?
Posiadamy jeszcze ziemie obok terytorium Kanady i, w ramach umowy z Królestwem Enklawy, przy Chorwacji.
Jak Pan je zdobył?
Powiem szczerze: mnóstwo nieprzespanych nocy przed komputerem i wyszukiwanie przeróżnych sporów terytorialnych. Jednym z nich był teren o nazwie Dixon Entrance. Trybunał Arbitrażowy w 1903 roku wyznaczył go jaką ziemię niczyją i od tego czasu żadne państwo nie rościło sobie pretensji. Wtedy pojawiłem się ja – mniej więcej w tym samym czasie co w Polsce, zająłem terytorium po drugiej stronie Atlantyku. Ma ponad 70 kilometrów kwadratowych.
Pragnę podkreślić, że granice Kanady nie uległy zmianie. Zajęty teren znajduje się po północnej części wspomnianego już Dixon Entrace, którą określa tzw linia AB wyznaczona przez sąd arbitrażowy.
A jaka powierzchnia w Polsce należy do Kabuto?
W naszym kraju mamy około dwóch tysięcy metrów kwadratowych.
Jednym ze sztandarowych haseł nowego państwa jest brak religii.
Jestem ateistą i w moim prywatnym odczuciu, religia jest źródłem wielu sporów i konfliktów. Nie jestem tępicielem religii, ale na terenie moich państw nie ma miejsca na kościoły czy wywieszanie symboli religijnych.
Jakie są inne cele statutowe Kabuto?
Moje mikropaństwo służy przede wszystkim do realizacji celów mojej fundacji. Dalej pomagamy ludziom w kwestiach prawnych. Obecnie walczę o uznanie Kabuto przez NATO – jeśli się uda, będziemy mogli wydawać dokumenty międzynarodowe, takie jak paszporty. Żeby zostać obywatelem, trzeba zgodzić się, by pomagać społeczności w rozwoju, coś na zasadzie wolontariatu. Poza tym zarejestrowało się u nas już kilkanaście firm – nie pobieramy od nich żadnych podatków, ale nie dajemy też nic w zamian. Wierzymy, że tysiąc złotych miesięcznie, które normalnie poszłyby na ZUS, ludzie wolą odłożyć sobie do kieszeni, aby zabezpieczyć swoją przyszłość.
Można tak powiedzieć, bo odchodzą pośrednicy, jakimi są urzędy. Wierzymy, że ludzie są dostatecznie mądrzy, by zarządzać swoimi finansami samodzielnie.
Szczytny cel.
Wykorzystując prawo międzynarodowe i polskie, chcemy zrobić coś dobrego dla ludzi, po prostu.
Czy obecna sytuacja polityczna w naszym kraju też była motywacją?
Nie tyle polityczna, co gospodarcza. Niestety, wszystkie poprzednie rządy nic nie zrobiły z pojawiającymi się absurdami ekonomicznymi i prawnymi, a obecna władza zamiast je rozwiązać, dalej je mnoży. Kabuto to również wyraz sprzeciwu wobec polityków. Większość z nich nie ma pojęcia o prawie. Chcemy ich pokonać własną bronią. Może któryś rząd w końcu zwróci na to uwagę i coś zmieni w systemie prawnym naszego kraju – obecnie, można wsadzić do więzienia każdego obywatela na pięć lat dzięki kruczkom prawnym.
Dlaczego akurat Kabuto?
Kabuto to samurajski hełm. Chciałem, żeby nasza nazwa kojarzyła się z ochroną, bezpieczeństwem. I była też egzotyczna, żeby wyróżniała się na tle innych – nie chciałem robić kolejnego imperium Lechitów (śmiech).