Ta firma okazała się pułapką na poszukujących pracy: ich przygoda miała się kończyć powrotem do bezrobocia i cieńszym portfelem. Po artykule opublikowanym pod koniec stycznia na stronach INN:Poland na temat poznańskiej firmy Capital Innovation zaczęliśmy dostawać maile i telefony od jej byłych i obecnych pracowników. Z ich opowieści wyłania się obraz miejsca, w którym pracownikom i klientom sprzedaje się iluzje i marzenia, a zderzenie z realiami jest twarde i brutalne. O ironio, wydaje się, że na działalności Capital Innovation najbardziej poszkodowani są pracownicy, a nie klienci. Prezes firmy odrzuca jednak oskarżenia swoich podwładnych. „W żadnym stopniu nie odpowiadają realiom stosowanym w Capital Innovation” – odpowiada na nasze pytania.
Ale po kolei. „Capital Innovation jest mulitagencją, pełni rolę pośrednika finansowego wpisanego do rejestru agentów ubezpieczeniowych w KNF” – odpowiada na nasze pytania prezes poznańskiej firmy, Łukasz Szulc. Innymi słowy, jak pisaliśmy wcześniej: Capital Innovation specjalizuje się w pośrednictwie w sprzedaży produktów finansowych innych – zazwyczaj dużych – graczy. W ofercie spółki są produkty finansowe m.in. towarzystw Generali, MetLife, BZ WBK.
Jakie to produkty? „Ubezpieczenia na życie, kredyty, produkty inwestycyjne, programy emerytalne, pakiety medyczne , IKE, IKZE” – podsumowuje prezes Szulc. – Przede wszystkim polisolokaty, szacuję, że to jakieś 90 proc. podpisywanych w firmie umów – twierdzi natomiast jeden z byłych pracowników spółki. Polisolokaty, które – ze względu na nie najlepsze skojarzenia na polskim rynku finansowych – jej pracownicy mają określać w rozmowach z klientami terminem „platforma oszczędnościowa”. Na nasze pytanie, czy „platforma oszczędnościowa” oznacza po prostu „polisolokatę”, prezes odpowiada wymijająco. – Używając nazwy platforma oszczędnościowa, mamy na myśli produkty systematycznego oszczędzania ukierunkowane na cele długofalowe, głównie emerytalne – odpisuje.
Zwał, jak zwał. Handel polisolokatami nie jest nad Wisłą nielegalny. Działalność multiagencji również. Problem polega na tym, że codzienność w Capital Innovation daleko odbiega od tego, czego dowiaduje się o firmie osoba przychodząca tam do pracy. Ale znowuż: po kolei.
Prestiżowe biuro na godziny
– Znalazłam ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników do Capital Innovation na portalu OLX – opowiada nam pani Monika (imię zmienione – przyp. red.). – Obiecywali pensję rzędu 5 tysięcy złotych podstawy plus prowizja – mówi. Nic zdrożnego, chociaż niektóre z osób relacjonujących swoją „karierę” w Capital Innovation, twierdzą, że firma ukrywała się czasem w anonsach pod inną nazwą lub nie definiowała dokładnie, jaką działalnością się zajmuje. – Zwykle są to ogłoszenia bez nazwy firmy i bez branży, aby nie zniechęcać tych, którym rynek finansów wydaje się całkowicie nieodpowiedni. Bywało też, że ogłoszenia były całkowicie mylące: informowały o poszukiwaniu handlowców i kierowników sprzedaży np. do poznańskich centrów handlowych – opowiada nam chcący zachować anonimowość były pracownik firmy, który zaczął opisywać działalność firmy na portalu wykop.pl, używając nicka „elektromagnes”.
Firma odcina się od tych zarzutów. – Nasza firma poszukuje pracowników na większości dostępnych portali rekrutacyjnych, używając jedynie prawdziwych i rzetelnych danych na temat potencjalnego zatrudnienia – skomentował Łukasz Szulc. Ale też o tym, ilu pracowników zatrudnia firma i jaka jest rotacja, informować nie chciał. – Dane o zatrudnieniu stanowią wewnętrzne informacje firmy i nie odbiegają one od średniej rynkowej dla branży – skwitował lakonicznie.
Jeżeli wziąć jednak pod uwagę, że z INN:Poland skontaktowało się przynajmniej sześć osób, które miały do czynienia z firmą w ciągu ostatniego roku, można śmiało przyjąć, że rotacja jest duża. Capital Innovation potrafi zresztą zrobić wrażenie: firma przedstawia się jako duży i doświadczony gracz na rynku finansowym, ma relatywnie elegancko przygotowaną witrynę internetową (choć niewiele mówiącą o działalności czy osiągnięciach firmy), rekrutowanych przyjmuje też w prestiżowym biurowcu Andersia Business Centre przy poznańskiej ulicy Andersa (aczkolwiek byli pracownicy twierdzą, że wynajmuje tam niewielką salkę na godziny, a na co dzień działa w mniej spektakularnej kamienicy).
Byłam taka szczęśliwa
– Na spotkaniu najpierw poproszono mnie o wypełnienie ankiety, a następnie zaproszono na rozmowę – opowiada nam jeden z rozmówców, nazwijmy go G. – Ankiety nie musiałem kończyć, gdyż gdy usłyszano, że potrafię szybko zdobywać nowe kontakty, bo jestem otwartą osobą, powiedziano mi: normalnie dzwonimy do wszystkich na drugi dzień, z informacją o przejściu do drugiego etapu, ale co do pana nie mam żadnych wątpliwości, więc już teraz zapraszam na drugi etap. Studenta, który dopiero wkracza na rynek pracy, takie słowa naprawdę potrafiły omamić – kwituje.
I mamiły. – Byłam taka szczęśliwa, kiedy usłyszałam, że przechodzę na kolejny etap rekrutacji, a potem na kolejny – pani Monika, gdy w połowie ubiegłego roku podejmowała pracę w Capital Innovation, nawet nie była jeszcze na studiach. – Wszystko wyglądało, jak z bajki. Nawet zdjęcia z wyjazdów integracyjnych. Jak się potem zorientowałam na wszystkich było wyłącznie tych kilka osób, które realnie tam pracują, a nikogo kto dołączyłby z takiej rekrutacji, jak moja – dodaje. Drugi etap to test „kwalifikacji zawodowych”, trzeci etap – powtórka z informacji o firmie przekazanych podczas poprzednich spotkań.
„Elektromagnes” uważa, że w ten sposób firma poluje na niedoświadczonych i naiwnych. – Rekrutacja ma trzy etapy, na każdym długie testy, których nikt nawet nie sprawdza, prezentacje przedstawiające gigantyczne zarobki i ogólną sielankę w branży. Wszystko po to, by sprawić wrażenie elitarności – opisuje. Jego zdaniem "targetem" są młodzi ludzie, głównie w wieku 20-25 lat, którymi łatwiej manipulować. – Dodam, że rekrutacja jest ciągła i praktycznie każdego tygodnia odbywają się kolejne trzy etapy. Myślę, że średnio każdego miesiąca zaczyna od 10 do 15 osób – stwierdza.
Szkolenie, które jest. Ale jakby go nie było
Tworzenie iluzji, że „jesteśmy świetni”, a „nasz zespół jest dynamiczny i kreatywny”, to jednak grzech powszechny biznesu. Nieco bardziej wyrafinowane pułapki mają się kryć w momencie, gdy rekrutacja – który to proces z powodzeniem pokonują wszyscy chętni – dobiega końca. – Bez wahania podpisałem list intencyjny, w którym umieszczono zapis o tym, że jeśli jednak zrezygnuję, to będę musiał pokryć koszt 150 zł za przygotowanie dla mnie materiałów szkoleniowych (które, jak się okazało, były zwykłymi kserówkami) – relacjonuje G. – Po zebraniu wszystkich dokumentów przedstawiono mi umowę, w której widniała kwota 500 złotych, które trzeba pokryć, jeśli przerwie się szkolenie, które oni sami wycenili na 3000 złotych – dorzuca. Innymi słowy koszty szkolenia pokrywają pracownik – w kwocie 500 zł – i pracodawca (pozostałe 2500 zł).
I tu trzeba uściślić: Capital Innovation po procesie rekrutacji ma przystępować do zaplanowanych na trzy miesiące szkoleń zatrudnianych właśnie pracowników. Szkolenie ma obejmować część teoretyczną i praktyczną. O pierwszej niewiele wiadomo, poza tym, że trwa tydzień. Druga sprowadza się już do spotkań z klientami, których listę chętny musi przedstawić sam – to przede wszystkim krewni i znajomi osoby, aspirującej do miana pracownika. – Musieliśmy sporządzić listę 50 osób, z którymi możemy się skontaktować w ramach ćwiczeń praktycznych, by z nimi przeprowadzić „spotkanie szkoleniowe” – podkreśla G.
Wspomniana kwota 500 złotych ma być rzekomo zaliczką na szkolenie, którego całkowity koszt jest szacowany na 3000 złotych. Brakujące 2500 złotych ma wykładać firma – jeżeli ktoś zrezygnuje w trakcie nadchodzących trzech miesięcy, będzie musiał firmie zwrócić wyłożoną przez nią kwotę. – Szkolenie kosztuje 3000 zł ze względu na konieczność zdania końcowego egzaminu państwowego na licencję w KNF – podsumowuje „elektromagnes”. – O tym, czym ma być ten egzamin i co ma dawać pracownikowi, nikt tak naprawdę jasno nie mówi – dorzuca.
Tak czy inaczej, zapis taki ma trafiać do umów-zleceń, jakie pracownicy podpisują z firmą na okres „szkolenia” (dopiero zwieńczenie szkolenia ma skutkować podpisaniem umowy o pracę). Jedynie jednostronne zwolnienie przez firmę zwalnia szkolonego z tego zobowiązania, wówczas przepada tylko "kaucja", czyli wspomniany 500-złotowy udział w kosztach szkolenia. – Już po dwóch czy trzech tygodniach wiedziałam, że nie zagrzeję tam miejsca – mówi pani Monika. – Pogodziłam się już z utratą tych 500 złotych – dorzuca. Historię opłat i szkoleń prezes Szulc podsumowuje krótko. – Jednym z typów szkoleń są szkolenia wymagane przez Komisję Nadzoru Finansowego do wykonywania czynności agencyjnych, za które firma nie pobiera żadnej opłaty – kwituje.
Najnowocześniejsza forma inwestycji
Jeśli zatem nasi rozmówcy kłamią, robią to dosyć zgodnym chórem. Ich zarzuty można sprowadzić do prostego scenariusza: wpędziwszy chętnych w opłaty i wydatki (o których za chwilę), Capital Innovation zaczyna naciskać na pozyskanie klientów, sprzedaż „platform oszczędnościowych” i dostarczenie odpowiedniej liczby podpisanych umów, na podstawie których firma wypłaci prowizję – której wysokości jednak nikt wcześniej nie podał, nie mówiąc o uzgadnianiu czegokolwiek z pracownikami.
– Dopiero od trzeciego tygodnia zrobiło się ciężko – opowiada G. o okresie szkolenia. – Naciskano nas, że musimy umówić 15 spotkań w pięć dni, trzy dziennie, nie wliczając w to drugich spotkań (czyli tych, na których klient już nie ogląda prezentacji, lecz jest negocjowana umowa). W efekcie dawało to 20-25 spotkań przez pięć dni! Już wtedy nasza grupa szkoleniowa skurczyła się o połowę. Szkoda, że już wtedy nie uciekłem. Gdy zareagowałem, że fizycznie nie da się tego zrobić, żeby przeprowadzić 20 spotkań w 5 dni, chodząc jeszcze na szkolenia z samego rana, Łukasz Szulc rozpisał mi godzinówkę: spotkanie co półtorej godziny, aż do godz. 21. „I co, nie da się?” zapytał – ucina G. Według niego, wszystkie wydatki związane ze spotkaniami mieli pokrywać we własnym zakresie szkoleni, choć „elektromagnes” dowodzi też, że spotkania miały się odbywać „pod okiem managera”.
Pryska w końcu pierwotna, sielankowa atmosfera sukcesu. Pierwotnie służy ona do zachęcenia rekrutów do pracy, potem służy temu, by tym gorliwiej zachęcali kolejne osoby do kupowania "platform oszczędnościowych". Byli pracownicy Capital Innovation twierdzą, że opowieść o „najnowocześniejszej formie inwestycji” ma trafiać do laików. Podkoloryzowana narracja nie tylko pozwala podejść klienta, czasem na „platformy oszczędnościowe” skuszą się też sami świeżo upieczeni „pracownicy”. Inna sprawa, że porównania Capital Innovation z Amber Gold, jakie pojawiły się na stronach portalu wykop.pl, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – produkty w ofercie poznańskiej spółki są legalne, a Komisja Nadzoru Finansowego nie odnotowała skarg na firmę.
– Jeśli ktoś sobie radzi w miarę dobrze, to potrafi przez 2-3 tygodnie żyć w pięknej bajce – podsumowuje ten etap pracy „elektromagnes”. – Są zebrania, wręczane nagrody, wieszane na ścianach dyplomy, oklaski, filmy i gadki motywacyjne. Jednak sporo osób sobie nie radzi nawet ze znajomymi. Na każdego przychodzi prędzej czy później kryzys, bo znajomi się kończą i trzeba dzwonić i umawiać się z obcymi. Nawet jeśli są to osoby „z polecenia”, to i tak zwykle niechętne do spotykania się z handlowcem. Jeśli prezes i manager danego pracownika uznają, że ten jest perspektywiczny, to starają się przetrzymać go, pomagając w znalezieniu kontaktów albo wypłacając zaliczki przed wypłatą. Natomiast, jeśli ktoś nie wypełnia planu „szkoleniowego” (czyli niestety większość), to zwykle jest wzywany na dywanik i robi się mniej przyjemnie – dodaje.
Uśmiechnij się, już po wszystkim
G. twierdzi, że po kilku tygodniach spotkań nie zarobił nic, stracił tylko 500 złotych. – Nawet jeśli coś się sprzeda, ale nie odbędzie odpowiedniej liczby spotkań, pieniądze są wstrzymywane do kolejnej wypłaty. Stąd olbrzymi nacisk pracowników na swoich znajomych i krewnych, którzy – nawet jeśli potencjalnie niezainteresowani – często decydują się po prostu pomóc komuś w dopuszczeniu do egzaminu – dorzuca „elektromagnes”.
Z "5000 złotych podstawy" ostatecznie robi się kilkadziesiąt, góra kilkaset. – Rzadko się zdarza, żeby ktoś przekroczył 1000 złotych. Po odliczeniu kosztów zostaje śmieszna kwota – przelicza „elektromagnes”. Zresztą, według niego, średnio chętni zagrzewają w firmie góra trzy-cztery tygodnie. W tym czasie wpłacają 500 złotych kaucji na szkolenie, otrzymują prowizje o nieokreślonej wysokości, wisi nad nimi konieczność spłaty wspomnianej już kwoty 2500 złotych (firma oferuje ponoć możliwość „spłaty” tego „długu” poprzez przyprowadzenie stosownej liczby klientów). W firmie pozostają też numery telefonów przyniesione przez naiwnych.
Jak wygląda rozstanie z Capital Innovation? – Powiedziałem o moich wątpliwościach oraz, że chcę rozwiązać umowę za porozumieniem stron – wspomina G. Nie było takiej opcji, firma zagroziła roszczeniem na wspomniane 2500 złotych. Ostatecznie stanęło jedynie na przepadnięciu 500-złotowej kaucji. – Zgodziłem się na to, bo lepsze to niż 3000 złotych, którymi mnie straszył [prezes firmy – przyp. red.]. Kazał mi również napisać oświadczenie, że nie będę miał do Capital Innovation żadnych roszczeń finansowych ani niefinansowych, bo „inaczej nasza firma będzie miała roszczenia do Ciebie, a wiadomo co się z tym wiąże”. Tak zastraszony dawno nie byłem. Podpisałbym wszystko, byle skończyć z nimi współpracę. Podsumował naszą rozmowę słowami, których nie zapomnę jeszcze długo: uśmiechnij się, już po wszystkim. Gdy wyszedłem z ich biura, nigdy nie czułem się taki wolny, jak wtedy – ucina G.
Tłum wyciągnął widły
Ile w tych relacjach prawdy? Tego raczej nie dowiemy się w Capital Innovation. – Informacje o zarobkach i kluczowych warunkach współpracy, podobnie jak informacje o zatrudnieniu stanowią wewnętrzną informację firmy, jednocześnie nie odbiegają od standardowych warunków w branży. Jednocześnie chciałbym Pana poinformować, że tak wrażliwe dane są atrakcyjną informacją dla naszej konkurencji, dlatego nie możemy ich ujawniać – odpowiedział na nasze pytanie o wynagrodzenia Łukasz Szulc.
Spotkania? – Każdy nasz współpracownik w ramach zawartej umowy, indywidualnie we własnym zakresie, organizuje sobie spotkania z potencjalnymi klientami. Co więcej, firma w żaden sposób nie ingeruje w miejsce, czas i relacje z potencjalnym klientem – dorzucał. Opowieści o atmosferze, naciskach na poddawanych szkoleniom pracowników, groźbach zwrotu zmarnowanych przez firmę na szkolenie pieniądzach prezes również podsumował krótko. – Powyższe stwierdzenia w żadnym stopniu nie odpowiada realiom stosowanym w Capital Innovation. Wszelkie zasady reguluję umowa zawarta pomiędzy firmą a współpracownikiem [pisownia oryg. – przyp. red.] – komentował, zaznaczając też, że „Capital Innovation nie ma żadnych sporów prawnych”.
Z drugiej jednak strony byli i obecni pracownicy spółki przemawiają niemalże jednym głosem – model biznesowy tej firmy wydaje się być oparty na stosowaniu rozmaitych sztuczek, skłaniających potencjalnych rekrutów do używania formalnych i nieformalnych sposobów zdobycia podpisanych umów. Ba, zasłaniając się tajemnicą firmową Capital Innovation raczej nie ułatwi dochodzenia prawdy: na pierwsze informacje, jakie pojawiły się na portalu wykop.pl firma miała zareagować pozwami o ujawnianie wewnętrznych druków firmowych (chodziło o ulotkę, jaką posługuje się poznańska spółka). – Trafiła się przypadkiem okazja z tą nieszczęsną ulotką, na którą pan Szulc zareagował w typowy dla siebie sposób – uzasadnia „elektromagnes” kontakt z INN:Poland. – Dlatego ruszyłem z tematem, a tłum wyciągnął widły.