Najmłodszy polski multimilioner – to określenie przylgnęło do Roberta Grynia, właściciela firmy Codewise. Bardzo ważny jest dla niego wizerunek. Na tyle, że zdecydował się na wykupienie reklam na Instagramie. Co reklamuje? Siebie.
Robert Gryn jest z pokolenia 30-latków. Trafił w tym roku na listę 100 najbogatszych Polaków magazynu Forbes (miejsce 57) z majątkiem wycenianym na 710 mln złotych.
Niedawno w rozmowie z INN:Poland przyznał, że duże sumy inwestuje w wizerunek marki. Na stoisko na targach potrafi wydać milion złotych. Ale irytację wielu internautów budzi fakt, że sporo wydaje na reklamowanie samego siebie.
Nawet kiedy w 2016 roku jego firma Codewise ruszyła z kampanią rekrutacyjną, motyw przewodni mógł być tylko jeden – wizerunek szefa. Na krakowskim Hotelu Forum zawisł olbrzymi baner z popiersiem Gryna i napisem "Don't be a corporate slave. Join Poland's fastest growing startup".
– Ciężko mi oceniać, czy dobrze robi. Ale ludzie dzielą się na dwa typy. Jeden nie lubi nachalnej reklamy i nie będzie jej lubił w żadnym wydaniu. Drugiemu to z kolei absolutnie nie przeszkadza. Widać to na przykładzie Mateusza Grzesiaka. Jedni go nie kupują, inni uważają, że robi super, pokazując się ze swoim majątkiem. A nawet tego szukają, uważając, że jak robi takie rzeczy, to musi mieć z tego efekty. Z Grynem jest podobnie. Pan Robert pokazuje ile zarobił na swoich działaniach, buduje swoją pozycję – mówi w rozmowie z INN:Poland Monika Czaplicka, właścicielka i szefowa agencji interaktywnej Wobuzz.
– Świadomie, bo wszystkie największe firmy mają jakąś twarz, która za nimi stoi. Mieliśmy Steve’a Jobsa w Apple, Billa Gatesa w Microsofcie. Zawsze musi być jakiś wizjoner stojący za dużą marką, bo trudno ją budować bez niego. Swego czasu nawet Coca-Cola miała swoich wizjonerów, choć nie tak popularnych – dodaje Czaplicka.
Tego samego zdjęcia Robert Gryn używa do wielu celów, znajdziemy je na jego Facebooku i Instagramie. Nic dziwnego, sporo w nie zainwestował. Autorem zdjęcia jest jeden z najsłynniejszych polskich fotografów Jacek Poremba, który pracuje z największymi polskimi gwiazdami i reklamodawcami.
Wydaje się, że głównym zajęciem Grynia jest promowanie siebie na Instagramie. Ciągle przybywa tam fotek, robionych głównie „z rąsi”. Robert Gryn na siłowni prezentuje swój sześciopak, Gryn pod palmami, na plaży, na ringu, w śmigłowcu, w prywatnym samolocie, trzyma w rękach małą lamę, obserwuje wieloryby… Są też jachty, piękne kobiety i szybkie samochody. Pytamy Monikę Czaplicką, czy takie działania nie zniechęcają klientów i kontrahentów.
– Zależy od tego z jakimi ludźmi robi interesy i na jakim poziomie. Mogą być to spółki, które korzystają z ich narzędzi, widzą, że są skuteczne, i jest im obojętne, czy pan Robert był na Bahamach czy w biurze w Krakowie. Innych może to zniechęcać i wybiorą kogoś, kto jest bardziej profesjonalny i będzie miał inny wizerunek. Dla innych może to być przyciągające, jeśli ktoś ma podobne aspiracje. No ale jeśli ktoś jest dyrektorem duże spółki to nie musi do niczego aspirować, bo ma podobne możliwości. Więc po prostu zależy, czy ktoś coś takiego lubi, czy nie i czy dogadują się na podobnym poziomie – mówi nam.
Gryn w zamiłowaniu do fotografowania siebie nieco przypomina innego słynnego (ponoć) bogacza, Dana Bilzeriana. Bilzerian stał się słynny po serii sesji zdjęciowych i filmów, w których imprezuje w towarzystwie bardzo skąpo odzianych modelek, jakby jutra miało nie być. Leje się szampan, z nieba spadają dziesiątki zestrzelonych dronów, dziewczyny pozują w wyuzdanych pozach. Gryn to nie Bilzerian, zresztą nie wydaje się, by zamierzał iść jego śladem, ale wyraźnie stara się wzbudzić i podtrzymać zainteresowanie swoją osobą.
– Może to jest jakiś jego wyróżnik, bo raczej nie ma on konkurencji w budowaniu wizerunku takiego trochę playboy’a. A jak widzimy na przykład na filmie Iron Man, ludzie mogą to lubić. Pytanie czy w pewnym momencie nie przesadzi, bo urokiem tego filmowego Iron Mana jest to, że jest Robertem Downey’em Juniorem, jest dowcipny i robi coś dobrego dla świata. A pan Robert niekoniecznie, choć trudno ocenić jak to będzie wyglądało za jakiś czas – mówi szefowa Wobuzza.
Doszło do tego, że Robert Gryn wykupuje sponsorowane posty na Instagramie, w których reklamuje oczywiście siebie. Wystarczy polubić sponsorowany post, by wygrać możliwość porozmawiania z Robertem Grynem przez kwadrans. Czy robi dobrze?
– Pytanie na czym mu zależy: czy to jest gra na wspólną bramkę i pokazywanie fajności swojej i firmy? Czy Robert Gryn gra na siebie, bo każdy kapitał, który sobie teraz wypracuje, będzie jego kapitałem również na przyszłość. Jeśli na przykład wyjdzie z tej spółki albo założy coś nowego, to cała wartość będzie skupiona wokół niego, a nie firmy. Może łatwo spakować walizki i powiedzieć, że to on jest super i jego ludzie kochają. Ja nie jestem fanką takiego marketingu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że niektórym to absolutnie nie przeszkadza. I może być gratką, że mogą wygrać 15 minut rozmowy – mówi Monika Czaplicka.
Nie da się ukryć, że wyskakujący zewsząd Robert Gryn budzi dość mieszane odczucia internautów. Według jednych jest to dość nachalna promocja jego wizerunku, drudzy niezbyt go lubią z powodu działalności jego firmy. Jego firma, Codewise, to w dużym skrócie platforma do wciskania na ekrany naszych komputerów wyskakujących okienek z reklamami. Szybkie kliknięcie w niewłaściwy punkt sztucznie napędza ruch serwisów, których bez tego byśmy nie odwiedzili. Pop-upów – oprócz Roberta Gryna i części reklamodawców – nikt nie lubi, stąd też niezbyt pochlebna opinia internautów o działalności Codewise.
– Zdaję sobie sprawę, że jego sposób komunikacji jest raczej skierowany do mniejszych i średnich firm, które mogą mieć poczucie, że da się na tym zarobić, że da się zarobić na start-upach. A to ma znaczenie, bo wiele z nich pada, zaś Robert Gryn jest przykładem na to, że da się zrobić dobrą firmę i zarabiać. On po prostu pokazuje im efekty swojej pracy. Niektórzy pokazują je profesjonalnie, opowiadają i pokazują case study, a on robi to po swojemu, na swój sposób – twierdzi Czaplicka.