Silnie zakorzeniony na polskim rynku gigant odzieżowy, szwedzki H&M dopuszcza się praktyki, którą trudno pochwalić. Dziennikarze odkryli, że tony ubrań, których nie udało się sprzedać, sieć wrzuca do miejskich kotłowni. Firma przyznała, że część ciuchów jest chemicznie skażona podczas produkcji.
Wszystko wyszeło na jaw dzięki dociekliwości szwedzkich dziennikarzy z telewizji SVT. Udało im się wykryć, iż tylko w 2016 roku H&M spalił w szwedzkich kotłowniach 19 ton odzieży.
Prawdopodobnie jest to tylko wierzchołek góry lodowej, bo dziennikarzom udało się sprawdzić jedynie jedną spalarnię w miejscowości Vasteras. Bliźniacze śledztwo prowadzili duńscy dziennikarze z TV2, którzy wpadli na trop kolejnych prawie 10 ton ubrań spalonych w tym kraju.
Wedle pobieżnych szacunków reporterów H&M mógł bez problemu spalić niemal 400 ton niesprzedanych ubrań. Fakt, iż firma przyznała się do tego procederu, twierdząc, że odzież była zniszczona podczas transportu, uszkodzona przez wodę lub pleśń lub zawierała dużą ilość chemikaliów. Szczególnie to ostatnie zelektryzowało opinię publiczną – nie tylko w Szwecji, ale i całej Europie.
– Pierwsze co mnie uderza, to dlaczego w tych produktach jest tyle chemikaliów, że nie można ich sprzedać? To znak czegoś, co jest moim zdaniem problematyczne – mówiła szwedzka minister środowiska, Karolina Skog.
Na dodatek nie jest to pierwszy taki wyskok sieci H&M. Już kilka lat temu amerykańskie sklepy H&M trafiły na cenzurowane po tym, jak odkryto, że niesprzedana odzież jest celowo niszczona i wyrzucana na śmietnik. Działo się to w Nowym Jorku, słynącym z dużej liczby bezdomnych, co dodatkowo postawiło H&M w złym świetle. Niszczenie ubrań po to, by nikt w nich nie chodził, zostało bardzo źle przyjęte.
Tymczasem inne firmy odzieżowe umieją sobie radzić z niesprzedanymi ubraniami w bardziej cywilizowany sposób. Kilka miesięcy temu polski gigant odzieżowy, koncern LPP (Reserved House, Mohito, Cropp i Sinsay), sprzedał hurtem zapasy starych kolekcji wartych 120 mln zł. Kupił je międzynarodowy pośrednik, który sprzeda je na rynkach, na których LPP nie ma swoich własnych sklepów.
W ten sposób marka nie straci na jakości, bo w krajach, w których sama prowadzi sprzedaż nie pojawią się już stare kolekcje. Jednocześnie zaś firma pozbyła się zapasów magazynowych, bez potrzeby ich niszczenia.
– Nowe podejście do wyprzedaży oznacza rezygnację z ponownego wprowadzania w tym okresie do sklepów starszych niż rok modeli z kolekcji pochodzących z poprzednich sezonów – mówiła wtedy Gazecie Wyborczej Marta Chlewicka, rzeczniczka prasowa LPP.
Zdaniem cytowanego przez Gazetę Piotra Hamana, wiceprezesa firmy Cursor, zajmującej się wspieraniem sprzedaży i logistyki, transakcje jak ta, którą przeprowadziło LPP, to dość powszechna praktyka producentów odzieży, którzy chcą uniknąć psucia rynku sprzedażą produktów ze starych kolekcji a jednocześnie nie widzą sensu w niszczeniu dobrych przecież ubrań.