Pamiętasz rok 2006? Do kin wchodziło „300”, pół Polski słuchało Kalwiego i Remiego, a Zinedine Zidane nokautował z główki Marco Materazziego w finale Mistrzostw Świata w Niemczech. Dawno temu, nie? I właśnie wtedy – w przed iPhone'owym świecie – trzech chłopaków z Łodzi opracowało swoją pierwszą aplikację mobilną, z której dziś korzysta kilkaset tysięcy osób.
W innym świecie Filip Miłoszewski, Piotrek Wójciki i Kamil Janiszewski poznali się jeszcze na Politechnice Łódzkiej. Po kilku latach studiów postanowili wyjechać razem na Erasmusa do brytyjskiego Coventry. I te kilkanaście miesięcy spędzonych na Wyspach okazało się punktem zwrotnym w ich życiu. – Zanim dostaliśmy się na stypendium,byliśmy trójką klasycznych informatycznych geeków bez porywczych planów na przyszłość. Nikt z nas nie myślał o założeniu własnej firmy, chcieliśmy tylko spokojnie pracować na etacie. Przy okazji zarabiając niezłe pieniądze – śmieje się Miłoszewski.
Co więc zmienił pobyt w Wielkiej Brytanii? – Tam zupełnie wywróciło się nasze myślenie. W Polsce uczyliśmy się wyłącznie twardych kompetencji informatycznych. I okej, świetnie radziliśmy sobie z kodowaniem i programowaniem. Ale absolutnie nie potrafiliśmy przełożyć naszej wiedzy na praktykę biznesową, czego właśnie nauczyliśmy się w Coventry. Na Wyspach wymagano bowiem, żebyśmy nie tyle tworzyli funkcjonalne programy czy aplikacje, lecz także opracowywali biznes plany dla naszych „produktów”. „Bo przecież na końcu zawsze liczy sprzedaż, prawda?” – powtarzali nam wykładowcy. A żeby się tego wszystkiego nauczyć musieliśmy chodzić na obowiązkowy kurs z podstaw e-commerce czy przejrzeć setki stron skryptu o budowaniu użytecznych aplikacji – tłumaczy Filip.
Prekursorzy
Więc po powrocie do Polski chłopaki wiedzieli , że studenckie projekty można wykorzystać w praktyce, a nie tylko zapisywać gdzieś głęboko na dysku C. I tak właśnie powstał prototyp Listonica, który opracowali jeszcze na ostatnim roku studiów. Ale skąd właściwie wziął się pomysł na „interaktywną listę zakupów”? – To też skutek Erasmusa – opowiada Miłoszewski – mieszkając bowiem za granicą często robiliśmy wspólne zakupy. I już po kilku miesiącach zorientowaliśmy, że tradycyjne listy "sprawunków" po prostu nie dają rady. Bo zaraz jeden dzwonił do drugiego, że zapomniał dopisać ulubionych płatków, a potem jeszcze w lodówce psuło się mleko, bo okazywało się, że trzeci pije tylko odtłuszczone, a ktoś kupił 3.2 proc. Zdecydowaliśmy się więc pomóc podobnym do siebie w przyszłości i stworzyliśmy prototypową aplikację z mobilną listę zakupów.
Zgodnie z brytyjskim wzorcem rozpisali sobie ambitny model biznesowy i wytyczyli cele sprzedażowe na kilka najbliższych lat. Mieli tylko jeden problem – był rok 2006, więc rynek smartofonów praktycznie nie istniał. Dlatego porzucili "mobile" i założyli garażową firmę informatyczną, zajmująca się głównie programowaniem serwisów internetowych. O swojej aplikacji jednak do końca nie zapomnieli.
Nie być smutnym informatykiem
Wiedzieli, że chcąc dalej rozwijać swój program muszą znaleźć inwestora. Tyle że kilka lat temu ze świecą można było szukać osób gotowych wyłożyć własne pieniądze na finansowanie biznesowych eksperymentów, a tak wtedy w Polsce traktowano startupy. Żeby więc zostać w jakikolwiek sposób zauważonym wysyłali Listonic z jednego konkursu na drugi. I właśnie podczas rywalizacji w Centrum Innowacji Uniwersytetu Łódzkiego aplikację chłopaków dostrzegł fundusz venture capital.
– Czym przyciągnęliśmy uwagę inwestora? Myślę, że najzwyczajniej w świecie potrafiliśmy się dobrze sprzedać.Szczególnie biorąc pod uwagę, że mówimy roku 2008, potrafiliśmy pokazać, że poza produktem mamy sensowny model biznesowy i pomysł na budowanie wzrostu. Poza tym rozmawiając z przedstawicielami funduszu zamiast skupiać się na technologii mówiliśmy o biznesie, często odnosząc się do inspiracji ze Stanów. Spodziewali się trzech koderów, więc to wszystko naprawdę ich zaskoczyło – podkreśla Miłoszewski.
Kto to kupi!?!
Dzięki inwestorowi chłopaki mogli wreszcie zacząć działać z pełną parą. Pierwszą, gotową do wdrożenia, wersję aplikacji opracowali w 2009 roku. W Polsce właśnie debiutował pierwszy telefon z Androidem, a iPhone uchodził za drogą zabawkę dla geeków. Królowała Nokia, a rynek aplikacji mobilnych właściwie wciąż nie istniał. To czemu właściwie się udało? – Byliśmy jednymi z prekursorów aplikacji mobilnych w Polsce. Gdy w drugiej połowie 2011 smartfony zaczęły robić się popularne (inaczej mówiąc sprzedawane za złotówkę) mieliśmy sporą bazę wiedzy i apki na wszystkie popularne systemy –przekonuje Filip.
Coś jeszcze? – Zaczęliśmy odpowiednio wcześnie sprzedawać reklamy w naszej aplikacji. Wiedzieliśmy bowiem, że inaczej Listonic na siebie nie zarobi. Tyle że na początku oferowaliśmy produkt pełen niedoskonałości, przynajmniej tak się nam wydawało. Pamiętam, jak niekomfortowo czuliśmy się, przygotowując ofertę reklamową w momencie gdy nasza lista zakupów miała jedynie 20 tyś. użytkowników. A jednak Indykpol - pierwsza firma której ją zaprezentowaliśmy - dała się przekonać. To było niesamowite. Okazało się bowiem, że reklamowanie się w aplikacji mobilnej było wtedy (2010 rok) szalenie awangardowym rozwiązaniem. Firmy traktowały to nie tylko jako sposób na dotarcie do bardzo atrakcyjnej grupy użytkowników smartfonów, ale i jako pierwsze testy marketingu mobilnego – wyjaśnia Miłoszewski.
Dziś oprócz Indykpola partnerami aplikacji są w większości firmy spożywcze między innymi Danone, Lubella, Tchibo, Nestle, Kamis. Ale Listonic współpracuje również z Durexem, Cyfrą +i MasterCard.
Szpinak tylko z pomiodrami
A jak właściwie działa sama aplikacja? – Podstawowy system polega na sporządzaniu listy zakupów, która jest później automatycznie dzielona na odpowiednie podgrupy – nabiał, warzywa czy napoje. Wszystko po to, żeby w sklepie unikać ciągłych powrotów na przykład do działu chemii, bo przypomniało się o kupieniu proszku do prania czy do słodyczy, bo zapomniało się o czekoladzie. Oczywiście, rozwiązaliśmy również nasz Erasumsowy problem - każdą listę można wygodnie współdzielić ze znajomymi lub członkami rodziny. Z czasem dodaliśmy do Listonica kolejne opcje i teraz jednym kliknięciem możemy zamienić przepis ze znanego bloga kulinarnego na gotową listę zakupów. Wciąż rozwijamy się również reklamowo. Daliśmy naszym użytkownikom możliwość przeglądania promocji z supermarketów i cały czas zwiększamy ilość dostępnych sklepów.
Listonic chce stać się globalną marką, jak twierdzi bowiem Miłoszewski aplikacje do codziennych zakupów to wciąż otwarty rynek, gdzie nie ma wyraźnego światowego lidera, jak w przypadku większości innych kategorii. – W ostatnim czasie skupiliśmy wysiłki aby nasza lista zakupów na Androidzie nie miała sobie równych, czego efektem jest ponad dwukrotny wzrost pobrań, wyróżnienie od Google i masa pozytywnego feedbacku. Mamy też w planach kilka rozwiązań które zmienią sposób w jaki robimy zakupy – mówi.
Jakich? – Chcemy, żeby Listonic korzystał coraz więcej ze sztucznej inteligencji – analizował historię zakupów, sugerował produkty sezonowe czy wyszukiwał najlepsze promocyjne oferty. Dodatkowo zaczynamy wyświetlać porady zakupowe dla naszych użytkowników. Na przykład pokazujemy, że szpinak warto jeść z pomidorem, bo wtedy najlepiej wchłania się żelazo. W założeniu bowiem Listonic ma nie być tylko listą zakupową, ale inteligentnym doradcą dla świadomego konsumenta – kończył Miłoszewski.