– „Podróż Smokiem Diplodokiem” to projekt pionierski – mówi w rozmowie z INNPoland Wojciech Wawszczyk, reżyser, animator, scenarzysta i rysownik. – Będziemy mieć „polskie Toy Story”? – dopytuję. – Do tego zmierzamy – stwierdza Maks Sikora, który wspólnie z Wawszczykiem zarządza warszawskim studiem animacji Human Ark.
Studiując biografię Wawszczyka, który jest głównym reżyserem i scenarzystą „Diplodoka”, można nawet w to uwierzyć. Urodzony w Cieszynie, studiował animację na łódzkiej filmówce i odbył stypendium na prestiżowym Filmakademie Baden-Württemberg w Ludwigsburgu. – – Podczas studiów zrobiłem kilka filmów, które przez trzy lata z rzędu pokazywane były na j SIGGRAPH, czyli dużej i bardzo prestiżowej konferencji związanej z efektami specjalnymi i animacją w USA. Spośród 2-3 tysięcy zgłaszanych projektów do pokazów wybierano około trzydziestu. Ja dostałem się tam trzy razy z rzędu i za każdym razem moje filmy były nagradzane! – mówi Wojciech Wawszczyk.
Doświadczenie ze Stanów
Filmy Wawszczyka można było zobaczyć na wspomnianej konferencji między innymi obok pokazu efektów specjalnych z „Fight Club” czy teledysku „Björk”. – Te pokazy oglądają “duże ryby” z branży – opowiada Wawszczyk. Po jednej z konferencji otrzymał telefon z propozycją pracy. Dwa miesiące później wylądował w Los Angeles i rozpoczął pracę w studiu Digital Domain. – Współanimowałem tam filmy „Ja, robot” czy „Aeon Flux”. Później pracowałem dla Disneya przy krótkim filmie z okazji urodzin Disneya – mówi rozmówca. Przyszło mu również zarządzać 20-osobowym studiem w Bombaju podczas prac nad animacjami do „Fight Club: The Game”. – Teraz to samo studio zatrudnia 1800 osób – dodaje Wawszczyk.
– W Stanach Zjednoczonych odkryłem, że najciekawsze efekty zawsze przynosi praca zespołowa. Tamtejsze studia to gigantyczne machiny, ale gdyby wyjąć z nich choćby jednego animatora, to machina by stanęła – mówi Wojciech Wawszczyk. – W tamtych czasach animacja w Polsce opierała się na „generalistach”, czyli osobach, które robiły wszystko. Ale animacja komputerowa to bardzo rozległy temat i wymaga fachowców wąsko wyspecjalizowanych w poszczególnych jej etapach, ponieważ osoby do wszystkiego na pewnym etapie zaawansowania prac robią się jednak osobami do niczego – tłumaczy rozmówca. Z czasem rozwiązania ze Stanów wprowadził w studiu Human Ark.
Wawszczyk nie pracuje w Human Ark od samego początku. Podobnie jak współzarządzający studiem Maks Sikora. Jak tam trafili? – W Human Ark kończył się wielki projekt pod tytułem „Świteź” – mówi Sikora. „Świteź”, na podstawie ballady Mickiewicza, to aż 7 lat pracy, 27 tysięcy klatek i 21 minut filmu. Sikora miał znaleźć dla studia nową drogę.
W tym samym okresie, w 2010 roku, i w tym samym budynku przy ulicy Czerniakowskiej, zespół, którym kierował Wawszczyk kończył prace nad „Jeżem Jerzym” – animacją na podstawie komiksów Rafała Skarżyckiego i Tomka Leśniaka. Właściciele Human Ark byli zresztą koproducentami wspomnianego filmu, a Wawszczyk wcześniej pracował jako główny animator przy „Świtezi” Kamila Polaka. Wojciech Wawszczyk spędzał w studiu coraz więcej czasu pracując przy kolejnych zleceniach i w końcu został w nim na stałe. Wraz z Maksem Sikorą i Kamilem Polakiem, reżyserem „Świtezi” stworzyli zarząd.
Poszukiwania drogi
– Założyciele studia zastanawiali się, w którą stronę rozwijać działalność studia . Ostatecznie zmierzyliśmy się z tym wspólnie – mówi Maks Sikora. Firma zmieniła profil swojej działalności i zbudowała nową strategię rozwoju wykorzystując potencjał związanych z nią artystów.
Zarządzający studiem stwierdzają, że „Świteź” Kamila Polaka była wbrew pozorom bardzo dobrym startem firmy. – Zazwyczaj polega to na budowaniu instytucji, która potrafi się utrzymać, a dopiero potem zabiera się za filmy artystyczne i festiwalowe. Tutaj było odwrotnie. „Świteź” paradoksalnie pomogła nam wejść na rynek komercyjny. Odwiedzając domy mediowe i agencje mieliśmy świetny film, który pokazaywał, na co nas stać – mówi Sikora.
Od tamtej pory Human Ark tworzy animowane reklamy Orange z Sercem i Rozumem, parówek Berlinek, sieci telekomunikacyjnej Plush czy sklepów Żabka. W pracy ma pomagać system wprowadzony w studiu, który polega na ścisłych specjalizacjach pracowników: grafików koncepcyjnych, riggerów, kompozytorów itd.
– Wprowadzony przez nas system pracy oparty o specjalistów z każdego działu ułatwia nam robienie dużych projektów. Drobne zmiany i tak często muszą przejść przez wszystkie działy – mówi Wawszczyk. – To trochę jak na taśmie fabrycznej. Fala pracy idzie z działu do działu – dodaje Sikora.
Filmowa pasja
Studio może dobierać sobie klientów i projekty komercyjne względem własnych upodobań i swobody artystycznej czy przedstawianej fabuły, ale reklamy to jednak nie to samo, co praca nad własnymi produkcjami. – Ciągnie nas do filmów – stwierdza Wawszczyk. Problemem w Polsce ma być jednak sposób finansowania filmów i seriali.
– Nie bez powodów nie powstał w Polsce jeszcze film w stylu Pixara. To jest niewiarygodnie drogie, ale i niewiarygodnie trudne – mówi Wawszczyk. – Animacja to często żmudna i powolna praca. A mimo wszystko, patrząc na historię polskiego kina, jednymi z najlepszych towarów eksportowych są właśnie polskie animacje: „Reksio”, „Bolek i Lolek”, itd. do tej pory bardzo dobrze się sprzedają, z tym, że zaczęły przynosić zwrot dopiero po 15-20 latach od powstania. Dlatego w tej branży trzeba mieć cierpliwość – tłumaczy.
Tymczasem polscy twórcy mogą liczyć jednie na środki publiczne z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Środki o wiele niższe niż wymagane do powstania poważnego filmu animowanego .– TVP od 2007 prawie w ogóle nie wsparła animacji dla dzieci. Bardziej opłacalne dla nich jest inwestowania w programy rozrywkowe, dzięki którym mogą liczyć na szybko zwrot inwestycji poprzez sprzedaż reklam, niż angażowanie się w długoterminowe projekty, takie jak animacja, których efekty będą widoczne za kilka, kilkanaście lat – tłumaczy Wojciech Wawszczyk. – Z kolei inwestorzy prywatni bardzo się boją, bo nie mają ani jednego dobrego przykładu polskiego filmu animowanego, na którym mogliby się oprzeć. Ten rodzaj inwestycji nie jest jeszcze znany i popularny w Polsce, ponieważ, jak dotąd nikt nie miał odwagi na taki krok. Dlatego inwestują w komedie romantyczne. W ten sposób powstaje błędne koło – dodaje Maks Sikora.
"Podróż Smokiem Diplodokiem"
Pomysł na film na podstawie komiksów Tadeusza Baranowskiego zrodził się w mojej głowie jeszcze zanim trafiłem do Human Ark. – Noszę go w sobie od kilkunastu lat. Byłem jeszcze na studiach, gdy poznałem Tadeusza Baranowskiego. Prowadziliśmy nawet wtedy wstępne rozmowy, ale nie miałem warunków, by się za to zabrać – mówi Wawszczyk, reżyser „Podróży smokiem Diplodokiem”.
Prace nad filmem ruszyły około trzech lat temu. – I potrwają jeszcze cztery lata – mówi Wawszczyk. – Oczywiście pojawią się komentarze, że w Polsce robią to 7 lat, a Pixar wypuszcza nowy film co roku. Trzeba jednak mieć świadomość, że duże studia amerykańskie też robią filmy po kilka, a nawet kilkanaście lat, ale robią je na zakładkę, po kilka projektów jednocześnie, nad którymi pracuje tysiące ludzi. Spośród tych projektów wybierane są te najlepsze, w które się inwestuje czas, pieniądze i prace ludzi, tworząc finalne wersje kasowych filmów– słyszę od reżysera.
W tym momencie kończą się prace nad scenariuszem „Podróży smokiem Diplodokiem”, były już pierwsze próby animacyjne, powstały setki projektów plastycznych. – Dopiero teraz jesteśmy gotowi, by zbierać duże pieniądze na ten projekt. Jeśli wszystko się uda, w przyszłym roku ruszymy z regularnym, kosztownym i złożonym procesem produkcyjnym – mówi Wawszczyk. Według studia nikt inny w Polsce nie pracuje nad projektem tych rozmiarów.
Dość niecodzienne było już podejście do prac nad scenariuszem. Zamiast jednego scenarzysty nad „Diplodokiem” pracował cały zespół. – Spotykaliśmy się co tydzień nawet w dziewięć osób i dyskutowaliśmy na temat filmu. Każdy z nas czytał komiksy Baranowskiego inaczej, każdy widział w nich coś innego – mówi Wawszczyk. Ta grupa stworzyła pierwszą wersję scenariusza, która trafiła do brytyjskiego script doctora (konsultanta scenariuszowego). Osoba z innego kręgu kulturowego inaczej mogła spojrzeć na tekst. Po jego uwagach, kolejna wersja scenariusza napisana została przez amerykańskiego scenarzystę z 25-letnim doświadczeniem ze studiów animacyjnych. Po kolejnych uwagach Wawszczyk stworzył jego obecną, jak na razie finalną wersję i znów scenariusz trafił do Stanów. – Zależy nam na dobrych, amerykańskich dialogach – mówi Wawszczyk.
– Bardzo wiele osób, kluczowych w powstawaniu „Diplodoka” to spełnieni artyści „następnego pokolenia” czytelników wychowanych na komiksach Baranowskiego. W tym sensie dla nas to mocno sentymentalna produkcja – mówi Wawszczyk. Obok niego nad filmem pracują tak zasłużeni komiksiarze jak chociażby Tomek Leśniak czy Michał “Śledziu” Śledziński.
Dream team
Reżyser przyznaje, że jeszcze jednym plusem jest to, że jest jedną z nielicznych w Polsce osób, które mają za sobą stworzenie pełnometrażowego filmu animowanego, czyli wspomnianego już „Jeża Jerzego”. – Mogłem wyciągnąć wnioski – mówi. Jakie? – Pierwsza rzecz, to uniwersalna historia. „Jeż Jerzy” był bardzo lokalny, polski. Takie było założenie i bardzo dobrze nam się to udało, bo sprzedaliśmy 130 tysięcy kinowych biletów w Polsce, ale z kolei film nie był w ogóle dystrybuowany za granicą. Aż tak dobrze nam się udało zrobić film „lokalny” - żartuje Wawszczyk. Chociaż otrzymał nagrodę, m.in. na Brooklyn Film Festival, był świetnie przyjęty na festiwalach w Azji – słyszę od Wawszczyka.
Pozostałymi rzeczami ma być skierowanie filmu do grupy wiekowej 6-9 lat, a także zmiana techniki animacji. – Myślimy najpierw o rynkach zagranicznych. Film oryginalnie będzie w języku angielskim, a potem stworzymy polski dubbing – mówi reżyser.
Wawszczyk zaznacza, że w Polsce istnieje niecałe 20 poważnych studiów animacji. – Więcej można znaleźć w średniej wielkości niemieckim mieście – tłumaczy. Nowe studia to nowe zagrożenie na rynku komercyjnym, ale tym bardziej zmusza je to do szukania swojej drogi na innych polach. – 5-10 lat temu firmy walczyły głównie o zlecenia reklamowe, ale dziś reklama to nie wszystko, rynek - choć wciąż młody - jest znacznie spokojniejszy. Firmy coraz częściej poszukują własnych projektów. Coraz bardziej liczy się oryginalność i jakość– mówi Wawszczyk.