Wynalazek to wynalazek, bez względu na to, kto go dokonał – popycha świat do przodu. Niestety, to tylko pozory: przełomowe rozwiązania to fraza zarezerwowana dla mężczyzn, kobiety przebijają się w nauce ze znacznie większym trudem.
„Radzi sobie doskonale, nawet pomimo tego, że ma dwoje dzieci” – to fragment rekomendacji dla badaczki z jednego z indyjskich uniwersytetów. – Ona jest szalona! – ucinali z uśmieszkiem komentatorzy amerykańskiej stacji Fox News pytania o profesor szacownego Cornell University, która zaproponowała, by badaczki dostawały dodatkowe punkty w uniwersyteckich ewaluacjach, gdyż studenci nie przepadają za wykładowcami płci pięknej. „Na palcach można policzyć kobiety piastujące najwyższe funkcje na polskich uczelniach i zdecydowanie łatwiej je znaleźć w szkołach niepublicznych” – pisała z kolei na stronach portalu ekspertki.org Marta du Vall, politolożka związana z krakowskimi uczelniami wyższymi, prezes Fundacji „Kobiety Nauki – Polska Sieć Kobiet Nauki”.
Całkiem niezła, mimo dzieci
Seksizm w nauce? Żadna nowość. Do dziś trwają dyskusje, na ile odkrycie struktury molekularnej DNA było zasługą Rosalindy Franklin, współpracowniczki noblistów Jamesa D. Watsona, Maurice’a Wilkinsa i Francisa Cricka. Pulsary (Nobel z fizyki, 1974) miała odkryć Jocelyn Bell Burnell, w 1967 r. – jeszcze studentka, pracująca pod nadzorem Anthony’ego Hewisha i Martina Ryle’a. Znaczny udział w odkryciach noblisty w dziedzinie medycyny (1958) Joshuy Lederberga miała jego żona, Esther. W zespole badaczy nad energią jądrową – uhonorowanym niemalże w tym samym czasie Pokojowym Noblem – była również Chien-Shiung Wu, badaczka z uniwersytetu Columbia. Choć niczym nie ustępowała kolegom – przy Noblach została całkowicie pominięta.
Przykłady można by mnożyć i wyjaśniać seksizmem XIX- czy XX-wiecznym. Problem w tym, że lata płyną – i nic się nie zmienia. Przykładowo w Indiach, po przyjrzeniu się recenzjom i opiniom badań prowadzonych przez naukowców obu płci, okazało się, że badania mężczyzn bywają uznawane za „rewolucyjne”. Prace i eksperymenty prowadzone przez kobiety określano mianem „ryzykownych”. „Badania pokazują, że dla kobiet pracujących jako naukowcy, posiadanie dzieci – lub ich brak – nie ma żadnego znaczenia” – komentowała na początku kwietnia Sandhya Visweswariah z Indian Institute of Science w Bangalore.
Można to zrzucić na karb tradycyjnego seksizmu panującego na subkontynencie. Ale w najbardziej innowacyjnym kraju świata – Stanach Zjednoczonych – wcale nie jest lepiej. Skargi wspomnianej profesor Sary Pritchard z Cornell University to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Historyk Benjamin Schmidt przeanalizował 14 milionów ocen ze strony internetowej ratemyprofessor.com. Wynik? Gigantyczne różnice w ocenie naukowców-mężczyzn i naukowców-kobiet. O mężczyznach użytkownicy pisali „świetny” czy „obeznany z tematem”. O kobietach zwykle – „despotyczna”, a najlepszym przypadku „pomocna”. Amerykańskie badaczki narzekają też na utrudnienia w procesie rekrutacji do pracy, mnożenie barier w dostępie do dotacji na projekty, lekceważący stosunek kolegów po fachu, czy wreszcie – niechęć studentów, której powyższe wpisy są żywym dowodem.
Czterdziestu (ponad) na jedną
A nad Wisłą? No wiadomo, raj. Ponad połowa Polaków z wyższym wykształceniem to kobiety, 40 proc. naukowców to panie – czyli o 10 punktów więcej niż średnio w Europie. Marta du Vall dokłada jednak łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Na 180 członków rzeczywistych Polskiej Akademii Nauk są… 4 kobiety. Jeżeli 50 procent osób broniących doktoratu to kobiety, to już wśród tych, którzy dochrapali się profesury (zwyczajnej) zaledwie co piąta osoba to kobieta.
„Pomimo pewnych postępów, badaczki i naukowczynie nadal zarabiają mniej, często, aby zarabiać podobnie jak koledzy, muszą godzić się na większe obciążenia dydaktyczne. Kobiety są rzadziej promowane, co wynika zarówno z wewnętrznych uczelnianych stosunków, jak i z kulturowo-socjologicznych uwarunkowań, które rzutują choćby na poczucie pewności badaczek” – pisze du Vall. Pań brak w komisjach doradczych, w biznesie, nawet na… konferencjach naukowych.
Kobiety rezygnują z karier naukowych zarówno na poziomie końca studiów, jak i pod wpływem rozmaitych czynników – od chęci założenia rodziny po dyskryminację – na późniejszym etapie.
O dziwo, to Amerykanie proponują parytety w nauce. W Europie podejście do problemu jest ostrożniejsze, np. norweski Committee for Gender Balance in Research sugeruje podjęcie działań zarówno strukturalnych (od odpowiedniej polityki HR, tworzenia przyuniwersyteckich centrów opieki dla dzieci pracowników, tworzenie baz danych ekspertek) , jak i indywidualnych (wsparcie finansowe dla projektów firmowanych przez badaczki, programy międzynarodowej wymiany naukowej, szkolenia, projekty mentorskie).
Cóż za ryzykowny pomysł – można by złośliwie rzec.