Eksmitowano ich z biura, przez miesiąc nie wypłacali wypłat. Mimo to zespół został przy nich. Wtedy przekonali się, że są na dobrej drodze. Takie były początki firmy Migam.org – start-up, który wygrał polską edycję międzynarodowego konkursu „Chivas – The Venture”. O trudnych początkach rozmawiamy z Agnieszką Osytek, która w firmie pełni rolę Global Managera. Ale jak to w start-upie, zajmuje się wszystkim. Z tłumaczeniem z języka migowego włącznie.
Jesteście start-upem. Osiągnęliście już break even?
Kilka razy…. Cały czas inwestujemy. U nas póki co jest wszystko w oparciu o człowieka. Mamy duży team i duże koszty. Więc jak tylko wychodzimy na zero, to inwestujemy w rozwój.
Były jakieś dołki?
Tak. Mieliśmy taki ciężki moment, że nas eksmitowano z biura. Kolejny miesiąc byliśmy bez wypłat. Pracowaliśmy gościnnie w pokoju konferencyjnym u zaprzyjaźnionego start-upu. Wtedy się przekonałam, że skoro nikt nie odszedł w tej sytuacji z zespołu, to był dla mnie sygnał. Zdecydowałam się wziąć 50 tysięcy złotych prywatnego kredytu na te zaległe i przyszłe płace. Więcej nie mogłam dostać bez historii kredytowej. I wtedy poczułam odpowiedzialność za firmę. To były kluczowe pieniądze.
Kiedy odzyskasz te pieniądze?
Może jak wygramy „Chivas – The Venture”? (śmiech) Może jak będzie IPO (pierwsza oferta publiczna) na giełdzie w Londynie. Nasz CEO – Przemek Kuśmierek – ma taki plan, żeby w ciągu trzech lat od chwili, gdy uzyskamy finansowanie na stworzenie naszego automatycznego tłumacza, wejść na parkiet.
Na jakim etapie są prace nad automatycznym tłumaczem?
Kiedy powstał pomysł automatycznego tłumacza zaczęliśmy od prac nad Kinectem, ale docelowo miało być to rozwiązanie na komórki. Liczymy na to, że dostaniemy grant na dalszy rozwój. Kolejnym krokiem ma być przejście w wirtualnym tłumaczu z Kinecta, na kamerę RGB, rozpoznanie głębi ruchu. Jest to wypracowane przez naukowców z krakowskiego AGH za grant z NCBR. Stworzyli rozwiązanie, ale mają barierę rynkową. Nie mają co z tym zrobić i nie mogą pozyskiwać danych, by rozwijać system. Nam by się przydało zamienić Kinecta na kamerę. Powstała idealna kompozycja małżeńska.
Czym więc jest teraz Migam?
Migam jest łącznikiem. Nie chodzi tylko o danie narzędzia do komunikacji, ale też integrowania społeczności. To jest kwestia otwierania głów po jednej i po drugiej stronie, burzenia stereotypów. Edukujemy rynek o potrzebach komunikacyjnych.
W jaki sposób Migam znalazło swój pomysł na biznes?
Sławek Łuczywek, który dołączył cztery lata temu jako lektor języka migowego wskazał błędy, które Migam wcześniej popełniało, bo nie miało osoby głuchej w zespole. Na przykład używano niewłaściwego języka – systemu językowo-migowego zamiast Polskiego Języka Migowego. Sławek wskazał też, że dla niego, jako osoby niesłyszącej, największą potrzebą był dostęp do tłumacza języka migowego. Wtedy wdrożyliśmy ze Sławkiem tę usługę.
A to są różne języki migowe?
W Polsce funkcjonują dwa systemy. To wynika z tego, że w edukacji był zakaz używania języka migowego. Dzieci głuche uczono artykułowania i odczytywania mowy z ust. Na przerwach dostawały linijką po rękach za miganie. Jak zniesiono ten zakaz, to profesor Szczepankowski wypracował taki kompromis – system językowo-migowy. Wzbogacony dodatkowymi znakami o charakterze funkcyjnym, gramatycznym. Podstawił to pod gramatykę mówioną. Dla osób głuchych to nie jest naturalny sposób komunikacji.
Ile jest w Polsce osób, które używają języka?
Nie ma wiarygodnych statystyk. WHO mówi na świecie o 72 milionach, czyli statystycznie jeden procent populacji to osoby głuche. W Polsce, wedle najnowszych badań, niesłyszących jest 460 tysięcy. Bariera komunikacji dotyczy nie tylko osób głuchych, ale też ich rodzin, przyjaciół. Jeśli chcą załatwić zwykłe rzeczy w sklepie, urzędzie, zazwyczaj szukają takiego łącznika. Jeśli w rodzinie takim tłumaczem jest dziecko, które pomaga głuchym rodzicom załatwić sprawę w urzędzie, to często pani urzędniczka krzyczy na dziecko. Zanim weszły komórki, to osoby głuche funkcjonowały tylko w swojej najbliższej społeczności. Najwyżej wysyłali sobie listy.
Jak Migam rozwiązuje problemy z komunikacją osób głuchych i słyszących?
Głusi są mocno zdezaktywizowani. Oni nie czują, że są osobami niepełnosprawnymi, bo poza słyszeniem mogą wszystko. Ale brak słuchu nie oznacza, że się nie komunikują. Mają tylko bariery takie, że z tytułu orzecznictwa wielu prac nie mogą wykonywać. Funkcjonują więc jak niepełnosprawni, bo nie mogą pracować. Pracodawcy też się boją osób głuchych. Wychodzą z założenia, że już i tak mają problem z dogadaniem się ze słyszącymi. Z kolei w kontakcie z korporacjami uczymy ich, jak obsłużyć głuchego klienta, ale też trochę robimy pranie mózgu, żeby nie bali się zatrudniać osoby niesłyszące.
Zaczęło się to w Stanach. My zobaczyliśmy filmik, że się otworzyli na głuchych kierowców. Dostosowali aplikację. Zamiast sygnału dźwiękowego – świetlny. Pasażer dostaje informację, że kierowca jest głuchy, więc musi wpisać lokalizację i kontakt jest tylko SMS-owy.
Mieliście jakiś udział przy tych działaniach?
My się wtedy odezwaliśmy do firmy w Polsce, że mamy aplikację, do której możemy wprowadzić guzik UBER i wtedy, jeśli kierowca z pasażerem będą chcieli pogadać, ustalić trasę, to mogą to zrobić przez naszego tłumacza. Ale to będzie też rozwiązanie dla głuchych pasażerów. Uber podszedł do tego fantastycznie, chciał żeby osoby, które są wykluczone, mogły u nich pracować bez żadnych barier.
Wdrożyliście też swój system wspomagający obsługę osób głuchych w salonach Samsunga….
Oni dostrzegli w tym dużą wartość, że jako firma mają dodatkową korzyść dla klienta. Dostosowali kilka salonów, jako wzorowy pokazywali salon w warszawskim centrum handlowym – Arkadia. W wybranych salonach i serwisach pracownicy mają tablet i w razie potrzeby łączą się z naszym tłumaczem. Ale klient może też połączyć się z nim przez stronę WWW. Mamy jedną dedykowaną osobę. Samsung wszedł jako partner technologiczny. Kiedy skończymy automatycznego tłumacza, są otwarci na pilotaż w ich salonie.
Ale pewnie nie zawsze jest tak różowo?
Tu ING jest ciekawym przypadkiem. Zdecydowali się na nieśmiały pilotaż w dwóch salonach. Ale po kilku miesiącach okazało się, że efekty są bardzo małe. Choć pracownicy jeździli do szkół dla Głuchych, prowadzili edukację na temat bankowości. Ale efektów nie było.
Porażka?
Wręcz przeciwnie. Pilotaż został rozszerzony na 20 oddziałów i klienci nagle zaczęli się pojawiać. Tu już można było zaobserwować szerszą perspektywę. ING zobaczył wtedy, że jest to na tyle wartościowe, że się zdecydowali na rozszerzenie współpracy na wszystkie oddziały w Polsce, stworzyliśmy wspólnie reklamę telewizyjną. Osoby głuche mają telewizory, ale jak zobaczyli reklamę dla nich, w języku migowym, bardzo miło ich to zaskoczyło.
Ile osób korzysta z migam w tym momencie?
Ściągnięć aplikacji mamy ok. 900. To są klienci indywidualni, którzy korzystają na swoich smartfonach z naszej aplikacji. Ale unikalnych IP mamy ponad 50.000. W tym są użytkownicy biznesowi. Obsługujemy ponad 80 firm.
Ilu tłumaczy pracuje w migam?
Dziesięcioro. Troje siedzi tutaj. Pozostali pracują zdalnie, z domów, rozsiani po różnych miastach. I jesteśmy na etapie poszukiwania kolejnych tłumaczy, bo projekt się rozrasta, a nie chcemy żeby były kolejki do połączenia.
Czy są podobne rozwiązania na świecie? Możecie skalować swój produkt?
W każdym kraju jest inny język migowy, ale problem jest ten sam. W Polsce nie ma ustawy o języku migowym. Wzorcowa sytuacja jest w Stanach Zjednoczonych. American Sign Language jest uznany jako język. W nim się odbywa edukacja dla osób głuchych. Dużo osób zna przynajmniej podstawy. I pieniądze rządowe idą rzeczywiście za potrzebą Głuchych, którzy czasem mają potrzebę mieć dostęp do tłumacza. Tam są cztery gigantyczne firmy podobne do naszej. Robią wideopołączenia. Ale nie muszą tego ubierać w żaden model biznesowy, bo są w 100 procentach finansowani przez państwo. Oni po prostu robią swoją robotę. My musimy się trochę wysilać.
Rok temu odezwała się do nas bułgarska fundacja. Są pod wrażeniem, bo czują, że są pięć lat do tyłu. W tym samym miejscu, w jakim migam było wtedy.
Przez ten czas zdobyliście już kilka nagród. Jak je wykorzystaliście?
Kiedy przyszłam trzy lata temu do Migam, to w biurze stało już kilka statuetek. Między innymi z Virgin Mobile Academy od Richarda Bransona. A potem przyszła eksmisja z biura. Nagrody są fajnym motywatorem, ale nie robią całej roboty za człowieka.
Czego oczekujecie po zwycięstwie w lokalnym „Chivas – The Venture”?
Wygranie konkursu lokalnego sprawiło, że zaczęło na nas patrzeć więcej oczu. Dużo wsparcia plus nagroda finansowa. W marcu miałam okazję uczestniczyć w programie akceleracyjnym. Moim wymarzonym programie, najlepszym w jakim brałam udział. Byliśmy na Uniwersytecie w Oxfordzie na wydziale Social Entrepreneurship. Potem mieliśmy warsztaty w Londynie z Brand Managerami Chivasa, którzy pokazali nam jak lokować markę na rynku, jak ją promować, jak ubrać w ciekawe wartości. To jest bardzo potrzebne dla małych przedsiębiorstw. To już jest wielka wartość.
Jakie inspiracje wyniosłaś z tych warsztatów?
Poznałam 26 przedstawicieli biznesów z całego świata. To był niesamowity tydzień. Było kilka fantastycznych projektów. Na przykład była izraelska aplikacja, która daje możliwość kontaktu z pacjentem sparaliżowanym, który jest w stanie komunikować się tylko i wyłącznie oczami. I to było rozwiązanie, które tłumaczy ruchy gałek ocznych na pełną wypowiedź.
A jak się czułaś podczas tego tygodnia?
Jestem strasznie dumna, że jesteśmy reprezentacją Polski w globalnym konkursie. Dostałam super informację zwrotną od innych CEO. Oni widzą, że to co robimy, to jest realna, namacalna zmiana w życiu. Jesteśmy po dołkach, górkach, ale ze swoim celem. Teraz jest ten etap, że chcemy żeby ludzie nas wspierali w głosowaniu.
Tak jak Michała Szpaka podczas Eurowizji?
(śmiech) Tak. Mamy taką przedsiębiorczą Eurowizję, właściwie „Globalwizję”. Mam taki plan, żeby przez najbliższe pięć tygodni temat się nie znudził. I później spośród 27 zwycięzców lokalnych które są zaproszone na finał do Nowego Jorku, jurorzy wybiorą pięciu laureatów. W tej piątce chcę być.
Jakie jest marzenie Agnieszki Osytek?
Kiedy zamykam oczy, to widzę globalny „american dream”. Słyszący się nie boją Głuchych i są otwarci na kontakt z nimi. Głusi wychodzą z domu i nie boją się kontaktu. Dzieci się uczą w języku migowym i mamy zintegrowany świat bez barier. I jeśli spotyka się słyszący z Głuchym, to wyciągają telefon, uruchamiają naszą aplikację i mogą sobie pogadać.