Twój komputer włącza się dobre pół godziny – cóż, nie będziesz przyjeżdżać do pracy pół godziny wcześniej, żeby patrzeć na leniwie pulsujące logo Windows. Po co gasić światło w kuchni, skoro za chwilę przyjdzie tu koleżanka – w końcu i tak, pół dnia siedzi tu na plotach. Nie będziesz przemierzać korytarzy w poszukiwaniu oddzielnego kosza na zużyte baterie czy szkło – jest kosz przy biurku, jest ktoś, kto go opróżni. Niech firma się martwi. Ekologia w codzienności polskiego biura to fikcja.
W domu segregujesz, w pracy rzucasz, gdzie popadnie? - Cóż, zarobiony jestem – utnie większość z nas. Realia najprostszych odruchów wskazują, że nawet tam, gdzie próbuje się zachęcać do zachowań proekologicznych – i gdzie ładuje się spore pieniądze w niezbędną do tego infrastrukturę, przynosi to co najwyżej umiarkowane efekty.
W polskich firmach ekologia jest elementem świetnie wyglądającym w raportach o praktykach CSR (zresztą, raporty takie robi może półtorej setki przedsiębiorstw – przede wszystkim oddziały wielkich zachodnich korporacji, gdzie jest to standard). „Zielone biuro” to urządzenia, nie ludzie: modernizuje się sieci cieplne, albo instaluje podwójne spłuczki w sedesach. W Danone para z kotłowni trafia do pobliskiego zakładu, w wyróżnianej za proekologiczną postawę firmie Fungopol zainstalowano energooszczędne żarówki, grzejniki panelowe, automatyka pogodowa steruje zestawem do ogrzewania budynków.
A pracownicy? Cóż, tych trzeba – powiedzmy to jasno – zmusić. Weźmy choćby biura PLL LOT: tam wystawiono drukarki i kserokopiarki na korytarze, a do skorzystania z nich – trzeba się zalogować. Można rozliczyć pracownika, można też rozliczyć cały dział firmy. Ten drugi nawet trzeba, bo działy mają co roku przedstawić projekt budżetu na materiały biurowe. Oszczędności nie są zapewne oszałamiające – chyba że w u naszego narodowego przewoźnika pracowałaby spora grupa studiujących stażystów, którzy „przycinaliby” na korzystaniu z kserokopiarek do kopiowania podręczników.
W tarnowskim Kserkomie administratorzy biur do przekazywania sobie korespondencji wewnątrz firmy po wielekroć używają tych samych kopert – a jeżeli chcesz robić notatki, bierzesz zadrukowaną z jednej strony kartkę ze stosu niepotrzebnych już wydruków. BP przekazuje takie jednostronne wydruki do przedszkoli, idzie na to ponad 200 kilo papieru rocznie. Pracownicy Banku Ochrony Środowiska – chwalebny wyjątek w codzienności polskich biur – selekcjonują śmieci: papier, plastik, szkło, baterie, odpady elektroniczne.
Pracownika można też pouczać. W sanitariatach LG Electronics wywieszono krótkie instrukcje dotyczące sposobu mycia rąk. W Jednostce Ratownictwa Chemicznego z Tarnowa z kolei wiszą pouczające tabliczki: „Oszczędzaj wodę”, „Wyłącz światło”, „Papier drukuj dwustronnie”. Nobel – może być Pokojowy – dla naukowców, którzy udowodnią, jaki wpływ te hasła mają na świadomość ekologiczną zatrudnioną. Któż bowiem przekona nas, że sedes będzie tak samo spłukany mniejszą ilością wody, jak i większą?
Weźmy tak przeczulonych na punkcie „zielonego życia” Niemców – w trakcie jednego z programów pilotażowych prowadzonych na piętnastu niemieckich uniwersytetach, respondenci z uczelnianej administracji donieśli ostatecznie, że udało się dokonać 8-procentowych oszczędności na energii elektrycznej i 1-procentowych – na energii cieplnej. Cóż, założenia autorów programu oszczędnościowego były kilkakrotnie wyższe, co nieco osłabia poczucie triumfu.
Umówmy się: rewolucyjny zapał do oszczędności panuje przede wszystkim w Brukseli. To tam – już niemal trzy lata temu – stoczono bój na śmierć i życie o regulacje dotyczące spłukiwania wody w toalecie. Wysiłek ekspertów przyniósł niezwykłe efekty: ustalono, że wolumen wody wylewającej się z rezerwuaru można podzielić na „objętość spłukania” oraz „mniejszą objętość spłukania”.
Z 60 stron raportu w tej sprawie dowiadujemy się też, jak niewiele o sobie wiemy – Holendrzy, Francuzi i Portugalczycy uważają, że 6 litrów wody ledwo wystarcza na jedno spłukanie. Dla Brytyjczyków taka sama ilość wody niemal graniczy z wystąpieniem Tamizy z brzegów.
By rozstrzygnąć pojawiające się różnice kulturowe, Komisja Europejska ustanowiła kompromis: optymalna ilość wody to 1 litr dla pisuaru oraz 5 litrów dla sedesu. Przy okazji, fundamentalne odkrycie: deski toaletowe nie mają wpływu na funkcjonalność sedesu. W tym przypadku przydałby się Nobel z ekonomii. Czy „objętość spłukania” kryje się w biurowej toalecie pod większym przyciskiem spłuczki, a „mniejsza” - pod mniejszym? Ot, temat do rozważań, jeśli ktoś wchodzi na dłużej.
Zresztą różnice kulturowe widać czasem gołym okiem, potwierdzi to każdy, komu zdarzyło się przejeżdżać przez Niemcy, a zwłaszcza Austrię. Kultura sprzątania śmieci, segregacji i dbałości – tak ekologicznej, jak i estetycznej – jest tam kompletnie inna niż w dawnych demoludach. Nad Wisłą rewolucja wydarzyła się dwa lata temu: burzliwa, ciągnąca się przez długie miesiące dyskusja o poszczególnych aspektach nowych przepisów, wywołała wstrząs: okazało się, że teraz każdy musi pomyśleć o swoich śmieciach. Paradoksalnie, okazało się też, że spora część z nas zmusi się do segregowania śmieci, zainwestuje w pojemniki i dokona jeszcze wielu wyrzeczeń, by zaoszczędzić miesięcznie sumę, za którą da się co najwyżej kupić kawę w Starbucksie.
Ta odpowiedzialność kończy się jednak tuż za drzwiami naszych mieszkań. Prosty przykład: już kilka lat temu organizacje proekologiczne trąbiły o tym, że czcionka Century Gothic pozwala zaoszczędzić 30 proc. tuszu w porównaniu do najpopularniejszych – Times New Roman czy Arial. Konia z rzędem temu, kto – w kilka lat po dokonaniu tego wiekopomnego odkrycia – wskaże korporacyjne raporty czy dokumenty instytucji państwowych przygotowane do wydruku w Century Gothic. „Większość z nas, siedząc w pracy, ignoruje naszą odpowiedzialność za środowisko, przede wszystkim ze względu na brak kontroli, odpowiedzialności czy zachęt finansowych” - kwitował niedawno brytyjski dziennik „The Guardian”. Cóż, chociaż to łączy nas z wyspiarzami.