Szanowni czytelnicy, proszę zapiąć pasy, wchodzimy właśnie w strefę poważnych turbulencji. Polski rynek księgarski jest na zakręcie. Ceny książek rosną, nakłady spadają, a kolejny dystrybutorzy wpadają w finansowe tarapaty. Merlin, do niedawna największy branżowy gracz w internecie, pół roku temu złożył wniosek o upadłość. Niedawno spółka EMF musiała sprzedać sklepy Smyk, aby ratować sieć Empik. Teraz do grona firm z problemami dołącza Matras, właściciel 200 księgarń na terenie całej Polski.
Wyborcza.biz donosi, że Matras zalega z czynszem, płatności za książki są również przeterminowane i spłacane w ratach, a wykonawca nowego magazynu firmy zszedł z jego budowy. Kolejnym kłopotem są poandmilionowe miesięczne raty kredytu, które firma musi spłacać. Jego upadłość zachwiałaby rynkiem, który i tak nie jest zbyt dochodowy. Nominalna średnia cena książki w Polsce wynosi ok. 10 euro i jest jedną z najniższych w Europie, średnie nakłady spadają, a sektor jest bardzo rozdrobniony – działa na nim niemal dwa tysiące aktywnych i około czterech tysięcy okazjonalnych wydawnictw.
Z kolei na rynku dystrybutorów do niedawna karty rozdawało przede wszystkim trzech graczy: Merlin, Empik i Matras. Podczas gdy dwie ostatnie firmy otwierały kolejne lokale, to liczba tradycyjnych księgarni z roku na rok spada. W wydanym przez Bibliotekę Analiz raporcie „Polski rynek książki 2015” można przeczytać następujący fragment, który najlepiej obrazuje sytuację.
„Liczba księgarń systematycznie zmniejsza się w wyniku oddziaływania wielu czynników. Oprócz ogólnej tendencji spadku zainteresowania książką, decydujący wpływ mają czynniki ekonomiczne: zbyt wysokie czynsze za wynajęcie lokali, silna konkurencja ze strony dużych podmiotów detalicznych (nie tylko sieci księgarskich, ale też sieci marketów i supermarketów), a także „wojny cenowe” wywołane przez największych graczy na rynku.”
– Powoli musimy się pogodzić z tym, że nie odzyskamy kilkuset tysięcy złotych – tak w rozmowie z INN:Poland przedstawiciel małego wydawnictwa komentuje upadłość Merlina. – To spory cios. Wolę nawet nie myśleć, co by było, gdyby teraz taka sytuacja była z Matrasem – dodaje.
Kłopoty Merlina i Matrasa oznaczają, że pozycja Empiku będzie znacząco mocniejsza. Dla wydawców to znaczy jeszcze trudniejsze negocjacje z partnerem, który może dyktować jeszcze trudniejsze warunki. Wedle naszych rozmówców, tej branży i tak nikogo nie dziwią terminy płatności po 180 dni. Wydawcy akceptowali je, licząc na efekt skali.
– Od kilku lat Matras bardzo skutecznie pracował nad zbudowaniem swojego sposobu komunikacji z czytelnikami i miał bardzo duże sukcesy. U większych wydawców ich obroty rosły rok do roku – mówi w rozmowie z INN:Poland Marcin Garliński, członek prezydium rady Polskiej Izby Książki. – Dobra konkurencja pomiędzy Matrasem, a Empikiem wprowadzała zdrową sytuację na rynku. Upadek dużego gracza uderzyłby w pierwszej kolejności w wydawców. Spowodowałby zmniejszenie planów wydawniczych, okrojenie nakładów. A, że ekonomia nie znosi pustki, to rzutowałoby na podniesienie cen książek – wyjaśnia.
Nakłady spadną, bo jeśli z rynku zniknie 200 księgarni w świetnych lokalizacjach, to tylko część klientów, ta najbardziej świadoma grupa, przeniesie swoje zakupy książek do innych miejsc. Osoby, które książki kupowały bardziej impulsywnie, przestaną to robić. Od kilku lat sieć księgarni Matras prowadziła bardzo agresywną politykę cenowąc przyciągając klientów dużymi rabatami. Nawet nowości, można było znaleźć w ofercie -25 procent. Rękawicę podjął Empik i tu można upatrywać źródeł kłopotów obu firm. EMF było w na tyle szczęśliwej sytuacji, że miało jeszcze możliwość sprzedania Smyka, aby skupić się na biznesie księgarskim. Czy Matras będzie ofiarą wojny cenowej, którą rozpoczął?
– W Wielkiej Brytanii wojny cenowe wyczyściły rynek. Na jej skutek padły wszystkie duże sieci dystrybucyjne i dopiero się odradzają – opowiada Marcin Garliński. – Jednym z elementów odbudowy rynku jest wprowadzenie ujednoliconej ceny książek. Podobne rozwiązania funkcjonują na dojrzałych rynkach księgarskich, takich jak Francja, Włochy czy Niemcy – dodaje.
Ujednolicona cena książek jest rodzajem porozumienia pomiędzy wydawcami i dystrybutorami. Reguluje ona kwestie związane nie tylko z tym, ile czytelnik będzie płacił, ale też na przykład z tym, jak długo takie ograniczenie rynku będzie obowiązywać. To rodzaj regulacji, której zadaniem jest ochrona kulturotwórczej branży. W ten sposób zrównane są szanse dużych i małych graczy.
Nieoficjanie mówi się w branży księgarskiej, że kłopoty kolejnych dużych dystrybutorów mogą skutkować próbą wprowadzenia ujednoliconej ceny książek w naszym kraju. A to dla klientów oznacza jedno. Koniec rabatów na nowości.