Upadek londyńskiego City, początek rozpadu Unii Europejskiej czy jedynie ostrzegawczy zimny prysznic? A może początek lawiny, która wypchnie z Unii również i Polskę? Skutki faktycznego wyjścia Wielkiej Brytanii ze struktur UE mogą być różne. Jedno jest pewne: by do tego doszło, przeprowadzenie ogólnobrytyjskiego głosowania, to za mało. Formalnie istnieje możliwość, że rząd nie weźmie pod uwagę wyników referendum. Albo... je powtórzy.
Pewien brytyjski dziennikarz powiedział mi ostatnio, że w zasadzie – nie do końca wiadomo, do czego rząd jest naprawdę teraz zobowiązany. Prawo na Wyspach jest inne niż na kontynencie. Nasze pochodzi zwykle od Napoleona, opiera się na kodeksie napoleońskim. W Wielkiej Brytanii prawo pochodzi od „common law”, prawa zwyczajowego, konstytucja nie jest zapisana, jest to zbiór praw i respektowanych zwyczajów. I referendum jest zwoływane niesłychanie rzadko.
I tu się robi ciekawie, dlatego o zdanie – do czego w ogóle zobowiązuje Davida Camerona referendum w sprawie Bremain/Brexit – zapytaliśmy ekspertów do spraw unijnych i stosunków międzynarodowych.
Czy premier, który ostatnio z eurosceptyka został jednak euroentuzjastą, mógłby po prostu nie posłuchać wyników głosowania mieszkańców Wysp? – Zgadza się. Z punktu widzenia prawnego można by pewnie szukać rożnych kombinacji – mówi dr Małgorzata Bonikowska – prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych. – Ale z punktu widzenia funkcjonowania demokratycznego państwa jest niewyobrażalne, by rząd czy parlament zagłosował przeciw woli większości narodu. To byłoby zaprzeczenie demokracji – przyznaje.
To samo pytanie zadaliśmy kolejnemu rozmówcy, wieloletniemu pracownikowi BBC. Czy rząd może nie posłuchać wyników referendum? – Nie jest to pewne, ale pominięcie głosu ludu wywołałoby ogromny kryzys polityczny, ponieważ starłyby się dwie wielkie siły, referendum i parlament – powiedział redakcji Inn:Poland Eugeniusz Smolar, ekspert Centrum Stosunków Międzynarodowych. Wyjaśnił, że w systemie brytyjskim parlament ma ostateczne słowo, może wszystko. – Natomiast, gdyby naród opowiedział się za wyjściem, to wtedy parlament musi się tym zająć, ponieważ będą tego konsekwencje prawne niemal we wszystkich dziedzinach życia.
Ale co oznacza dokładnie zająć? Omówić, czy „wysłać wypowiedzenie” Unii? – Niektórzy komentatorzy podpowiadają, że jeśli wyniki będą bardzo zbliżone, to parlament może nie dostosować się do wyników. Parlament może wszystko, to jest najwyższa władza polityczna – podkreśla ekspert CSM.
Kto powiedział, że można pytać tylko raz?
Nieposłuchanie referendum nie mieści się w głowach demokratów, choć być może natrafiliśmy na lukę prawną. Jednak inne scenariusze są jeszcze bardziej prawdopodobne. Wynik referendum nie spełnia naszych oczekiwań, więc... powtórzmy je.
– To co natomiast może się zdarzyć, to bardzo powolne wychodzenie Wielkiej Brytanii z UE, a podczas tego procesu próba powtórzenia referendum. W historii Unii Europejskiej były już takie przypadki. Wychodzi się bowiem z założenia, że to bardzo poważna decyzja, więc czasem warto zapytać społeczeństwa jeszcze raz. W Wielkiej Brytanii jest jeszcze kwestia Szkocji, która jest zdecydowanie prounijna. To może być więc pretekstem do powtórzenia referendum, bo Szkoci będą woleli oderwać się od Zjednoczonego Królestwa niż od Unii Europejskiej. A Anglicy nie chcą niepodległości Szkocji i mogliby zagłosować za zostaniem w Unii Europejskiej, gdyby miała być zagrożona spójność terytorialna ich państwa.– podsuwa kolejny pomysł dr Bonikowska. Jej zdaniem, gdyby doszło do Brexitu, rozkład głosów będzie bardzo dokładnie analizowany – jak głosowano w Szkocji, Północnej Irlandii, Anglii. I do tego można potem dostosować pytania w referendum.
Ewentualne powtórzenie referendum znowu ułatwia... brak przepisów. Wyjście z Unii Europejskiej przewiduje wprawdzie art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej, ale wciąż nie ma na to żadnej procedury. – Nie ma żadnej procedury wychodzenia państwa członkowskiego z Unii Europejskiej. To może trwać 5-7 a nawet 10 lat, to będzie bardzo długi proces, w którym dużo się będzie działo i dużo jeszcze się może zmienić. Chociażby UE może wprowadzić wewnętrzne reformy. Jeśli będzie Brexit, Szkoci na pewno w opowiedzą się za dalszym trwaniem w UE; wiec będzie zagrożona jedność Wielkiej Brytanii. Szkocja będzie miała świetny pretekst do uzyskania niepodległości – zauważa prezes CSM.
Ostatnie sondaże nie dają wielkich szans na zdecydowane zwycięstwo zwolenników Unii Europejskiej. Wciąż niezdecydowanym powody do poważnego zastanowienia się mogło dać morderstwo posłanki Jo Cox. 41– latka została zamordowana przez 52– letniego mężczyznę, który podczas ataku krzyczał „Britain First”. Po tej tragedii obie strony wstrzymały kampanie.
Art. 50 traktatu o UE: Wystąpienie z Unii
1. Każde Państwo Członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii.
2. Państwo Członkowskie, które podjęło decyzję o wystąpieniu, notyfikuje swój zamiar Radzie Europejskiej. W świetle wytycznych Rady Europejskiej Unia prowadzi negocjacje i zawiera z tym Państwem umowę określającą warunki jego wystąpienia, uwzględniając ramy jego przyszłych stosunków z Unią. Umowę tę negocjuje się zgodnie z artykułem 218 ustęp 3 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Jest ona zawierana w imieniu Unii przez Radę, stanowiącą większością kwalifikowaną po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego.
3. Traktaty przestają mieć zastosowanie do tego Państwa od dnia wejścia w życie umowy o wystąpieniu lub, w przypadku jej braku, dwa lata po notyfikacji, o której mowa w ustępie 2, chyba że Rada Europejska w porozumieniu z danym Państwem Członkowskim podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu.
4. Do celów ustępów 2 i 3 członek Rady Europejskiej i Rady reprezentujący występujące Państwo Członkowskie nie bierze udziału w obradach ani w podejmowaniu decyzji Rady Europejskiej i Rady dotyczących tego Państwa. Większość kwalifikowaną określa się zgodnie z artykułem 238 ustęp 3 litera b) Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
5. Jeżeli Państwo, które wystąpiło z Unii, zwraca się o ponowne przyjęcie, jego wniosek podlega procedurze, o której mowa w artykule 49.
Z pewnością nie wszyscy czytelnicy pamiętają, że nie byłby to pierwszy „exit” z Unii. W latach 80 z członkostwa zrezygnowała Grenlandia – i jakoś nie wywołało to wielkiego wstrząsu. – To prawda – przyznaje Eugeniusz Smolar. – Ale Grenlandia nie ma żadnego znaczenia gospodarczego ani strategicznego. Jej wyjścia nikt nie dostrzegł, ona to uczyniła gdy uzyskała niepodległość od Danii.
Wyjście Wielkiej Brytanii będzie miało natomiast znaczenie ogromne w każdej możliwej płaszczyźnie – strategicznej, politycznej, gospodarczej, geopolitycznej. Dlaczego więc wpadli na szalony pomysł, strasząc polityków z całej Europy? Mało kto pamięta już, że początkowo była to gra Davida Camerona, obliczona na zdobycie większego poparcia wśród wyborców. Taki ukłon. Nic z tego, eksperyment wymknął się spod kontroli. – W intencji Camerona miało być elementem przetargowym, negocjacyjnym – powiedział redakcji Inn:Poland dr Ryszard Żółtaniecki, dyplomata i wykładowca na uczelni Collegium Civitas w Warszawie. – Niestety, ono się uniezależniło. Cameron próbował temu zapobiec, ale na próżno – przyznał były ambasador.
Co się stanie z autorem całego zamieszania po przegranym referendum? Jeśli wygrają przeciwnicy członkostwa, ustąpi. Ale to będzie taki wstrząs dla całej Unii, że losy Camerona nie będą nikogo interesowały.
Czy można wyjść z Unii, ale żeby wszystko zostało po staremu? – To nie jest możliwe – twierdzi Eugeniusz Smolar. Nie tylko dlatego, że paradoks polega na tym, że WB, chcąc handlować z UE, będzie musiała i tak stosować się do wszystkich regulacji unijnych, nie mając już wpływu na proces decyzyjny. Chodzi o dobrą wolę, a raczej o chęć zajęcia zwolnionego przez Brytanię miejsca na rynkach finansowych. Czyli o pieniądze. – Ogromne znaczenie w tej całej rozgrywce ma City londyńskie, przez które przechodzi nawet 60 proc. wszystkich finansowych umów rozliczanych w euro. Nie mam najmniejszych wątpliwości, ze w chwili wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, giełdy frankfurcka albo paryska podejmą atak, żeby przejąć ten wielki biznes – mówi ekspert.
Już sam pomysł Camerona sprzed dwóch laty był krytykowany, ponieważ w zasadzie premier postawił pod głosowanie sprawę, która raz już została przegłosowana. Ale wtedy premier płynął na swojej popularności. Nie przypuszczał, że wszystko tak się zmieni. – Ten niesłychanie ryzykowny krok został źle przyjęty – przypomina ekspert CSM. – Ale gdy już Cameron złożył obietnicę w parlamencie, to musiał to przeprowadzić – i stąd mamy dzisiaj kłopot. Kłamstwo parlamentarne to jedno z największych przestępstw – mówi.
Referendum było po raz pierwszy rozpisane przez premiera Harolda Wilsona, gdy decydowano o dołączeniu do Wspólnot Europejskich. Wtedy politycy brytyjscy uznali, że wejście do UE oznacza dzielenie się suwerennością, w związku z tym naród musi się na to zgodzić. Naród jest bowiem suwerenem, czyli „władcą”. Z jednym zastrzeżeniem. – To parlament jest najwyższą władzą, oprócz królowej, która rzecz jasna panuje, ale nie rządzi – dodaje.
Czy królowa musi teraz bezradnie patrzeć na wybory swojego narodu? Tak. W dodatku, niespecjalnie dzielić się swoim zdaniem na tematy polityczne. Podobno, gdy David Cameron zdradził, że królowa „westchnęła z ulgą" na wiadomość o przegranym przez szkockich nacjonalistów referendum w 2014 r., niedyskrecję premiera uznano za skandal.
Referendum jest fatalnie oceniane przez ekspertów. Ze względu na formę jego przeprowadzenia, na niezwykle poważne konsekwencje. Decydują Brytyjczycy – a płacić będzie cała Unia. W każdym razie – Polska na pewno. – Jeśli Wielka Brytania postanowi wyjść, tego się należy bać, bo to wywoła bardziej antypolskie w Brukseli – przyznaje Piotr Kaczyński, niezależny ekspert ds. Unii Europejskiej . Jego zdaniem, Polska i Węgry, które teraz oportunistycznie grają na nastrojach antyunijnych swoich społeczeństw, mogą zostać wypchnięte z Unii, gdy „stare” kraje unijne stwierdzą, że Unia to jednak tylko strefa euro.
Jan Zielonka, profesor Studiów Europejskich na Uniwersytecie w Oksfordzie, powiedział w wywiadzie dla Kultury Liberalnej, że referendum w sprawie Brexitu z festiwalu demokracji stało się festiwalem szaleństwa. Decyzja o jego rozpisaniu była olbrzymim błędem Camerona, ponieważ jest ono najmniej inteligentnym sposobem podejmowania decyzji demokratycznych. „Jest mechanizmem konfrontacyjnym i konfliktogennym, jedna strona wszystko wygrywa, a druga ponosi całkowitą klęskę” – powiedział w wywiadzie.
Pytanie w referendum jest, wbrew pozorom, dużo poważniejsze. Nie chodzi o wspólnotę unijną, tylko o problemy narastające co najmniej od wejścia do Unii nowych krajów. – Zwolennicy Brexitu także oskarżają zwolenników Bremain o sprzeniewierzenie się interesom Wielkiej Brytanii. Silny argument za Brexitem to odzyskanie kontroli i tożsamości. Tożsamość narodowa jest dla nich bardzo istotna. To jest polityka, tu jest mnóstwo demagogii – przyznaje dr Żółtaniecki.
Brexit a sprawa Polska? Mamy nieco za uszami
Eugeniusz Smolar jest z kolei zdania, że do rosnącej popularności Brexitu przyczyniła się m.in. wielka imigracja z… Polski. – Choć mówi się o niezależności, chodzi o to, że struktura socjalna została zagrożona masową migracją. Robotnicy są zaniepokojeni, ponieważ Chorwaci, Polacy etc są gotowi pracować za niższą stawkę. Pod ogromnym ciśnieniem społecznym są takie usługi społeczne jak szpitale i szkoły – mówi i wyjaśnia, że rząd nie był w stanie zaspokoić potrzeb tak gwałtownie rosnących.
Poprzednie powojenne fale migracji, np. ludności karaibskiej w latach 50., potem ludności pakistańskiej i hinduskiej, rozkładały się na lata. – Teraz mieliśmy do czynienia z napływem ponad miliona Polaków, większość nadal tam mieszka. Do tego kilkaset tysięcy obywateli innych państw UE, też np. Francuzów. Ta fala sprawiła, że władze lokalne nie miały możliwości zaspokojenia potrzeb mieszkańców – wyjaśnia Smolar.
Na pytanie o to, co jest motorem Brexitu, dr Żółtaniecki odpowiada, że powszechne niezadowolenie społeczeństwa. – Trzeba to wziąć pod uwagę, bo tak samo u nas, w Polsce, jak i w Hiszpanii i innych krajach, są ludzie niezadowoleni z obecnego biegu spraw. Demagogia pada na grunt rzeczywistych lęków, musimy je rozumieć. Żeby uratować Unię, musimy wysłuchać tych lęków, nawet gdy są nieracjonalne. Nie można każdego, kto wyraża swój strach, nawet umiarkowany, nazywać od razu ksenofobem – mówi dr Żółtaniecki.
Referendum może być impulsem, który otrzeźwi urzędników brukselskiej. – Żyją w iluzorycznym świecie, że wszystko jest w porządku, tylko jacyś źli ludzie protestują – zauważa dr Żółtaniecki. – Proszę zwrócić uwagę, że żyjemy w krajach, gdy absurdy stają się realne. Gdyby ktoś pani dwa lata powiedział, ze Rosja zajmie Krym a Wielka Brytania wyjdzie z UE, powiedziałaby pani, że to fantasta. A tymczasem wyścig zbrojeń jest faktem – dodaje.