Zgodnie z założeniami planowanej przez ministerstwo edukacji narodowej reformy, spełni się marzenie każdego absolwenta. Przyszli pracodawcy zaangażują się w proces kształcenia, doradzą, dofinansują i przeegzaminują. A na koniec zatrudnią, zgodnie ze zgłaszanymi wcześniej potrzebami. Jak zapewnia MEN, to przyszłość szkolnictwa zawodowego.
– Będą mieli wpływ na tworzenie nowych zawodów oraz podstawy programowej. Będą uczestniczyć w programach nauczania, uwzględniając potrzeby lokalnego i regionalnego rynku pracy – to obietnice minister edukacji narodowej, Anny Zalewskiej, adresowane do przedsiębiorców. Przedstawiciele biznesu mają też mieć swój udział w nauczaniu i egzaminowaniu. Zyski? Absolwenci wyprodukowani na potrzeby lokalnego rynku pracy, niemal z gwarancją zatrudnienia.
Za jednym zamachem resort chce rozwiązać kilka problemów. Pierwszy to bezrobocie absolwentów zawodówek – ono, co prawda, było dotychczas minimalne. Z opublikowanych kilka miesięcy temu badań Laboratorium Gospodarki Cyfrowej DELab Uniwersytetu Warszawskiego, wynikało, że w ubiegłym roku 49 proc. polskich gimnazjalistów wybrało szkoły zawodowe lub technika (13 proc. te pierwsze, 36 proc. – te drugie). I był to całkiem trafny wybór: z tych samych ankiet wynika, że olbrzymia, ponad 98-procentowa większość absolwentów tych szkół ma dziś pracę. Co drugi w wyuczonym zawodzie.
Drugi problem to zła sława zawodówek. Przez długie dekady co bardziej troskliwi rodzice wręcz straszyli swoje dzieci zawodówkami, przez co szkoły takie stały się synonimem życiowej porażki i lądowania na dole społecznej i zawodowej drabiny. Ministerstwo chce połączyć szkoły zawodowe i technika w dwustopniowe szkoły branżowe, w których w ramach edukacji I stopnia uczeń uzyskiwałby tytuł np. mechanika pojazdów samochodów, a w ramach edukacji II stopnia – tytuł technika pojazdów samochodowych. Innymi słowy, szkoły branżowe zdejmą częściowo zły urok z dawnych zawodówek, a edukacja II stopnia pozwoli podejść do matury zawodowej i podjąć wyższe studia zawodowe, kończące się zdobyciem tytułu licencjata.
A przy okazji staną się również miejscem, którego dyplom ukończenia będzie stanowił definitywne potwierdzenie uzyskanych kwalifikacji. Certyfikat takiej edukacji nie będzie wzięty z sufitu, czy z czysto teoretycznych, rzadko aktualizowanych podręczników – całość kształcenia praktycznego, z egzaminem łącznie, ma się odbywać u pracodawców. W ten sposób to na pracodawcach spocznie też ciężar zapewnienia odpowiedniego zaplecza. – Uczeń będzie nabywał umiejętności zawodowe przy uwzględnieniu nowoczesnych technik i technologii stosowanych przez pracodawców – obiecuje minister Zalewska.
Czy to oznacza renesans kształcenia zawodowego? Najwyraźniej. Jeszcze w latach 70. dwie trzecie Polaków wybierało którąś z dostępnych form takiej edukacji. Dwie dekady później, po upadku komunizmu, wzrost aspiracji edukacyjnych i postępujący niż demograficzny sprawiły, że szkoły zawodowe opustoszały. Część została zamknięta, inne od kilku lat zaczynają się ponownie zapełniać.
To nie koniec. Absolwenci zawodówek, którzy jeszcze dekadę temu licznie emigrowali na Zachód w poszukiwaniu dobrze płatnych zleceń, dziś coraz lepiej radzą sobie na rodzimym rynku. – Z naszego badania wynika, że poziom zainteresowania emigracją zarobkową znacząco spada – komentuje Justyna Pokojska z Laboratorium Gospodarki Cyfrowej DELab UW. – Nadal co drugi uczeń czy absolwent szkoły technicznej rozważa wyjazd do pracy za granicę, ale zdecydowanych na to, by zrobić to w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy, jest tylko 15 proc. Pozostałe 35 proc. to osoby, które nie wykluczają takiej możliwości – dodaje.