Z ust premier Beaty Szydło czy Mateusza Morawieckiego padło już tyle frazesów o wspieraniu ekspansji polskich firm za granicą, że aż głowa boli. Tymczasem, jak przychodzi do konkretów, to wychodzi na jaw brak zainteresowania i autentycznej chęci do pomocy.
Kazimierz Pazgan, milioner z listy najbogatszych Polaków i jeden z największych producentów kurczaków w Europie, m.in. dostawca KFC, McDonald's czy Biedronki, ujawnia szczegóły przygotowywania wizyty premier Beaty Szydło w Indonezji. Owszem, urzędnicy szybko zorientowali się, że najciekawszy polski biznes w tym egzotycznym kraju to nowa fabryka polskiego potentata, firmy Konspol. Wypadało więc pokazać zainteresowanie władzy dla biznesu. Kilka dni temu do Pazgana telefonowano więc z kancelarii premiera.
Biznesmen daje do zrozumienia, że górnolotne sformułowania prezentowane choćby w Planie Morawieckiego rozmijają się rzeczywistością. Kiedy zapytaliśmy go, jakiej konkretnie pomocy oczekiwał, nie odpowiedział. Być może nie chciał wywoływać większej afery dyplomatycznej.
Trudno się jednak dziwić rozczarowaniu przedsiębiorcy, że zamiast autentycznego poparcia dla inwestycji, jego biznes ma być tylko tłem dla spotkania polityków. Właściwie to na plus trzeba urzędnikom zapisać, że dobrze zrobili research, kogo można by było przy okazji wizyty premier przedstawić. Według polskich dyplomatów z Dżakarty, to jedna z największych polskich inwestycji w tym kraju.
Bliżej Japonii
O co chodzi z tym pomaganiem? Świetnie pokazuje to historia tej inwestycji Konspolu. Właściciele firmy z Nowego Sącza podbój rynku drobiowego w tym kraju zapowiadali już 4 lata temu. W 2014 ruszyli z budową. – To jest niewyobrażalnie fantastyczny, wręcz wymarzony rynek. Azja to 4 mld ludzi, rynek o ogromnym potencjale konsumpcyjnym, gdzie ludzie są coraz bardziej zamożni, chcą coraz lepiej, smaczniej i zdrowiej jeść. I to jest właśnie dla nas rynek – opowiadał o inwestycji Kazimierz Pazgan.
Zakład przetwórstwa drobiu powstaje w Dżakarcie, stolicy kraju. Przedsiębiorca chce tam zainwestować w sumie 50 mln dolarów. Ma produkować mięso nie tylko na potrzeby lokalnego rynku, ale też na rynek Japonii. Kontrakt z Japończykami Konspol już ma. Fabryka, która miała stanąć blisko chłonnego i zyskownego rynku jest jeszcze nieukończona. Można się tylko domyślać, że Pazgana zalewa krew, bo aby nie zepsuć dobrze zapowiadającego interesu w Japonii dostarcza mięso z Polski, czyli wożąc produkty przez pół świata, co zajmuje 2 miesiące. Z Dżakarty towar trafiłyby do japońskich klientów w 7 dni.
Wszystko na jutro, czyli za tydzień
Indonezja to kraj, gdzie bez przychylności władz i uzgadniania biznesu na najwyższym szczeblu urzędowym, trudno zarabia się pieniądze. Umawiasz się z urzędnikiem na jutro, a zastanawiasz się, czy spotkanie dojdzie do skutku w następnym tygodniu. Barierą dostępu do rynku jest też korupcja i nieoficjalne opłaty naliczane za wszystkie zezwolenia, licencje importowe, odprawy celne itd. Pazgan choć opowiada o Indonezyjczykach wiele dobrego, doświadczył tych trudnych warunków.
Najpierw myślał, że podobnie jak w Polsce, kupi mięso z lokalnych ubojni i będzie robić z niego szynki, kiełbasy, kabanosy. Miał już działkę, podpisane listy intencyjne, partnera biznesowego do spółki. Jednak kiedy zaczął analizować sytuację na miejscu w Indonezji, to okazało się, że nie jest to takie proste. Marże lokalnych ubojni przekraczały 40 proc., podczas gdy w Europie wynoszą tylko 1-1,5 proc. Doszedł do wniosku, że potrzebuje własnej ubojni, bo kupowanie mięsa będzie dodatkowym ryzykiem. Jeśli dostawcy zmówiliby się i podnieśli ceny, to przedsięwzięcie straciłoby sens.
Tak było zaledwie rok temu. Na jesień 2015 Konspol szykował otwarcie zakładu. I znowu doszło do poślizgu. Konrad Pazgan, syn przedsiębiorcy i menedżer spółki nie chce już opowiadać o inwestycji. Odsyła do ojca. Ten nie ma czasu. Widocznie indonezyjskie marzenie wciąż okazuje się trudne do zrealizowania.
Gdy dyplomatyczne
Tymczasem, jak informuje Romuald Morawski, I Radca, Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Dżakarcie, indonezyjskie władze zaczynają wprowadzać liczne restrykcje dla zagranicznych inwestorów. Już w 2014 roku opisano 216 różnych branż i kategorii inwestycji, w których obowiązują bardzo szczegółowe ograniczenia. A to urzędnicy życzą sobie procentowego udziału lokalnej firmy w biznesie, a to przydzielają punkty za pochodzenie zagranicznego kapitału, to znów zgłaszają uwagi do lokalizacji inwestycji. Dla kontrastu możecie przeczytać , jak wita się polskich przedsiębiorców w USA.
Radca Morawski dwoi się i troi aby zdekodować ten skomplikowany system. Przy każdych targach, promocjach i spotkaniach biznesowych studzi entuzjazm przedsiębiorców: że kiedy Indonezyjczycy wysyłają na spotkanie ministra i 4 dyrektorów departamentów, to tak naprawdę to dopiero "wstępne zasygnalizowanie zainteresowania na najwyższych szczeblach i nie należy się spodziewać szybkich rezultatów".
Oczywiście, gdyby doszło do spotkania Joko Widodo, prezydenta i szefa rządu Indonezji z polską premier Beatą Szydło, problemy naszych inwestorów mogłyby zniknąć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak do tego trzeba czegoś więcej niż tylko selfie na tle fabryki.
Sympatyczny urzędnik zapytał, czy syn nie mógłby się zjawić w Indonezji, kiedy będzie tam bawić premier, i czy nie mogliby wspólnie odwiedzić budowy. Nawet nie zapytano, czy polski rząd mógłby jakoś nam pomóc przy tej inwestycji. Jak rozumiem, w grę wchodzi więc tylko okolicznościowe zdjęcie z biznesmenem do urzędniczego sztambucha. Strasznie mnie to boli.
Postanowiliśmy zbudować własną ubojnię, ale to wiązało się z zakupem nowej, większej działki z własnym ujęciem wody, odrolnieniem jej, uzyskaniem wszelkich zezwoleń. Inwestycja się przedłużała bo ziemię kupowaliśmy przez podstawionego człowieka od 45 drobnych właścicieli. Trzeba było z każdym negocjować, spisać akty notarialny. Mogliśmy to pewnie zrobić szybciej, ale wtedy zapłacilibyśmy za teren znacznie więcej.