Rynek systemów fotowoltaicznych w Polsce rośnie, a polskie firmy w ciągu ostatnich czterech lat wydarły dla siebie spory kawałek tego tortu. Jak szacuje Instytut Energetyki Odnawialnej, rynkowy udział producentów znad Wisły wzrósł od 2012 roku z 2 do 17 procent. Problem w tym, że odnawialna energia – unijny pieszczoszek – w Polsce najwyraźniej wypadła z łask.
Raport Instytutu Energetyki Odnawialnej „Rynek fotowoltaiki w Polsce 2016” nie pozostawia większych wątpliwości: rynek fotowoltaiki w Polsce rośnie, jednocześnie rośnie też udział w nim polskich producentów. W ciągu ostatnich czterech lat nasze rodzime firmy – a także ich rywale z innych krajów, przede wszystkim europejskich, ale też Japonii i USA – wyparły z niego dominujących dotąd Chińczyków. Ich udział w rynku spadł od 2012 roku z 91 do 21 proc.
Paradoksalnie, Polacy odbijają rynek pomimo faktu, że mają wyższe ceny produktów. – Nie jesteśmy w stanie konkurować cenowo – mówi INN:Poland Piotr Cieśla, prezes firmy FreeVolt, produkującej systemy fotowoltaiczne dla firmy i prywatnych odbiorców. Według niego, ceny produktów konstruowanych nad Wisłą są o dobre 10-15 procent wyższe od chińskich. Skąd zatem ten sukces?
Tropem trendu
– Być może świadomość klienta jest troszeczkę inna, może przekonał się też, że chińskie niekoniecznie znaczy „dobre”. Być może to argument dla niektórych klientów, którzy nie determinują swoich zakupów wyłącznie ceną – tłumaczy Cieśla. Jego zdaniem, sukcesy polskich firm byłyby jeszcze większe, gdyby nie fakt, że Chińczycy skutecznie omijają zaporowe cła antydumpingowe na unijnym rynku.
Nieco mniej lakonicznie tłumaczy to Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Jego zdaniem, dla odbiorców dużych systemów liczy się jakość – choćby z uwagi na fakt, że produkcja energii bywa „kontraktowana” na lata i producent nie może pozwolić sobie na awarie. – To wymóg jakości i trwałości. Wymogi tego typu powodują, że szuka się niekoniecznie najtańszego rozwiązania, tylko takiego, które niesie najmniejsze ryzyko – tłumaczy w rozmowie z INN:Poland szef IEO. Dotyczy to nie tylko dużych producentów energii, również indywidualni, drobni pasjonaci coraz częściej decydują się na polskie produkty.
Rynek napędzały też ciągnące się od 2011 roku prace nad ustawą o odnawialnych źródłach energii (OZE). – Istnieje świadomość, że istnieją „zielone” fundusze unijne, że taka energetyka będzie wspierana – mówi Wiśniewski. – W ślad za trendem zaczęły się też rozwijać polskie firmy i dziś mamy w Polsce kilku takich producentów, którzy zdecydowali się na zainwestowanie w moce produkcyjne – dodaje. Ba, w niektórych segmentach produktów – np. kolektorach słonecznych – udaje nam się zdobywać silną pozycję na całym europejskim rynku.
Jednak kluczowe znaczenie ma nasz rodzimy rynek. Z danych IEO wynika, że w tej chwili moc zainstalowana w systemach fotowoltaicznych sięga 119,2 MW. W tym 31,5 MW – czyli około jednej czwartej – to mikroinstalacje, szczególnie ważne dla polskich producentów.
Zły klimat
Problem w tym, że tutaj zaczynają się schody. – Moim zdaniem, jeszcze nigdy nie było w Polsce tak złego klimatu dla całej energetyki odnawialnej. A pracuję już w tej branży niemalże trzydzieści lat – podsumowuje Grzegorz Wiśniewski. – W tym momencie energetyka, w szczególności odnawialna, jest praktycznie w całości regulowana. Przewidywalność w tej branży jest zerowa, a rynek jest praktycznie w rękach polityków – ucina.
– Na pewno ze strony rządzących nie mamy wsparcia, wręcz przeciwnie – podsumowuje lapidarnie Piotr Cieśla. – To, co udało się osiągnąć polskim producentom, udało się nie dzięki, lecz wbrew okolicznościom. Dzięki sympatykom takiej energetyki wśród samorządowców czy prywatnych inwestorów, na pewno nie dzięki państwu – dodaje.
Jednych i drugich będzie ubywać. Duzi inwestorzy wciąż są zainteresowani niektórymi przedsięwzięciami, bo wciąż są na takie fundusze unijne. Jednak, by zaspokoić ich potrzeby, nie trzeba wiele produktów. Nadzieją dla polskich producentów mieli być – wspomniani już – drobni, indywidualni odbiorcy. Ci jednak stracili wsparcie w postaci programu Prosument i w gruncie rzeczy nie mają żadnych zachęt do tego, by inwestować w fotowoltaikę.
Pocieszenie? – Wszelkie badania socjologiczne mówią, że fotowoltaika ma w Polakach sojuszników. 80-90 procent Polaków chce, by energetyka odnawialna, w szczególności słoneczna, się rozwijała – mówi szef IEO.
Bardziej jednak niż społeczne poparcie liczą się ekonomiczne realia. A i tu może pojawić się nisza. – Polityka rządu ewidentnie prowadzi do wzrostu cen energii, zwłaszcza dla mniejszych odbiorców, małych i średnich przedsiębiorstw. W tej chwili płacą one więcej od indywidualnych obywateli, więcej nawet niż ich niemieckie odpowiedniki. Tu tworzy się rynek, taki poza „widzimisię” polityków – twierdzi Wiśniewski. Chodzi np. o nieduże firmy rolnicze, wodno-kanalizacyjne, niewielkie firmy logistyczne.
– Gdyby polscy producenci wyspecjalizowali się w dostawach dla małych i średnich firm, które wiele płacą za energię, zdobyliby stabilną niszę. Taką, w której mogliby podejmować decyzje inwestycyjne z dłuższą perspektywą – mówi szef IEO. Czyli – jest nadzieja.