Scenariusz jest powtarzalny do bólu: ziemia zatrzęsła się niespodziewanie, w środku nocy. W ciągu kilkudziesięciu sekund kilka miasteczek obróciło się w ruinę, a pod gruzami utknęły setki ludzi. Włosi, a w ślad za nimi naukowcy z całego świata, pewnie za chwilę powtórzą raz jeszcze: wstrząsów nie da się przewidzieć. Tylko specjaliści od nowych technologii przekonują, że może być inaczej.
3.36 w nocy, środkowe Włochy. Wstrząs o magnitudzie 6,2 stopni w skali Richtera obudził mieszkańców regionu Perugia niespodziewanie, bez jakichkolwiek wcześniejszych oznak nadchodzącego kataklizmu. Potem nastąpiło kilkadziesiąt wstrząsów wtórnych, z których najsilniejszy – ledwie 20 minut po głównym – siłą niewiele mu ustępował. W miejscowości Amatrice runęła niemal połowa domów, o ironio, głównie na zachód od głównej ulicy miasteczka. Do środowego popołudnia Włosi doliczyli się co najmniej 60 ofiar śmiertelnych, wciąż poszukiwano 150 osób. Wstrząsy były odczuwalne w całych centralnych Włoszech, od Bolonii po Neapol.
Było to najsilniejsze trzęsienie ziemi od 2009 roku, kiedy to ziemia zatrzęsła się w okolicach miejscowości L'Aquila. Zginęło wówczas około trzystu osób, a w następstwie kataklizmu włoskie sądy skazały za zaniedbania sześciu naukowców i urzędników, których oskarżono o nieumyślne doprowadzenie do śmierci. Rzecz w tym, że trzęsieniu sprzed siedmiu lat towarzyszyło kilka tysięcy (!) wstrząsów przed i po kataklizmie. Na głowy włoskich sejsmologów posypał się wówczas grad obelg – ich zaniedbania miały doprowadzić do tego, że mieszkańcy L'Aquili zostali zaskoczeni nadciągającym dramatem.
Zagregować pół miliona twittów
Doświadczeniom Włochów daleko do tego, co przeżył Ahmad Wani. Jedenaście lat temu jego rodzinny dom w pakistańskiej części spornej prowincji Kaszmir obrócił się niemal w perzynę. Wstrząsy miały siłę 7,6 stopnia w skali Richtera, co w zacofanym regionie oznaczało niemal całkowite zniszczenie setek miejscowości i śmierć około 70 tysięcy mieszkańców. Wani nie ucierpiał, ale stał się świadkiem prowadzonej w fatalnych warunkach i we wszechogarniającym chaosie akcji ratunkowej.
Osiem lat później Wani wylądował na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w Stanach Zjednoczonych – Uniwersytecie Stanforda. Postanowił podsumować całą uzyskaną wcześniej wiedzę z obszaru machine learning i inżynierii, by stworzyć algorytmy, które pozwolą oszacować lokalizację i rozmiar strat, do jakich mógłby doprowadzić potencjalny kataklizm. W ten sposób zrodziła się firma One Concern.
Na platformie Waniego – noszącej nazwę Seismic Concern – zbierane są dane ze źródeł publicznych i prywatnych na temat najbardziej zagrożonych wstrząsami miejsc na świecie. Są tam informacje stricte geograficzne, ale też dotyczące gruntów, zbiorników wodnych, struktury gleby, ich wieku i wpływu, jaki wywarły na nie wcześniejsze trzęsienia ziemi. Seismic Concern zbiera też dane o aktywności ludności na danym terenie, by wskazać potencjalnym ratownikom miejsca o priorytetowym znaczeniu. Algorytm uwzględnia też rytm dnia i życia mieszkańców – np. gdyby trzęsienie ziemi przydarzyło się w godzinach porannych w dniu roboczym – platforma wybierze jako priorytetowe zadanie ewakuację szkół.
– W krytycznych chwilach po kataklizmie ma 80-85-procentową skuteczność – opowiadał Wani w jednym z wywiadów. Chodzi o wskazywanie newralgicznych miejsc, gdzie należy rzucić ratowników. Ale to dopiero początek. Wani chciałby skorzystać z potęgi mediów społecznościowych, by móc „agregować” około setki tysięcy twittów (około pół miliona w przypadku trzęsienia o sile 6,5 stopnia w skali Richtera), jakie pojawiają się w sieci w pierwszych minutach po dramacie. Wszystkie one – dzięki analizie big data – stworzą pewne charakterystyczne „zdjęcie” sytuacji, dają też całościowe pojęcie o sile i charakterze trzęsienia.
Przewidzieli wszystko?
Sztuka jednak polega na tym, żeby skutecznie kataklizm przewidzieć, a nie po nim posprzątać. Chodzi o ocalenie ludzkiego życia (przeszło 13 tysięcy ofiar śmiertelnych rocznie), 5 milionów poszkodowanych oraz 12 miliardów dolarów strat, jakie ponosi gospodarka. Z analityką predyktywną starają się więc mierzyć firmy takie, jak amerykański start-up Terra Seismic – który sięga po dane zbierane przez satelity. Założyciele firmy mieli ambicję prognozować wstrząsy z 90-procentową skutecznością i osiągnęli już pewne sukcesy: udało im się przepowiedzieć m.in. trzęsienie na indonezyjskiej wyspie Sumatra w lutym ub.r.
– W wielu przypadkach jesteśmy w stanie przewidzieć wstrząsy w okresie od jednego do trzydziestu dni przed ich wystąpieniem – mówił amerykańskim dziennikarzom Oleg Elshin, szef Terra Seismic. Powoływał się przy tym na przypadki niedawnych trzęsień ziemi w Chile, Meksyku czy wspomnianego już kataklizmu na Sumatrze.
Problem jednak w tym, że dane satelitarne to ten sam rodzaj informacji, którego bezskutecznie od dekad próbowali używać – w tym samym celu – sejsmolodzy nie parający się big data. I ekspertyzy Terra Seismic najwyraźniej nie wzbudzają większego zaufania specjalistów: firma zlikwidowała kilka miesięcy temu witrynę, na której publikowała swoje prognozy, a na „macierzystych” stronach internetowych publikuje tylko szczątkowe informacje o sobie.
Nic dziwnego. – Przewidywanie trzęsień ziemi to Święty Graal świata nauki – kwituje jeden ze specjalistów. Jeżeli jakakolwiek firma sprostałaby takiemu wyzwaniu, a rezultaty jej pracy zostałyby potwierdzone w praktyce, stałaby się potęgą w świecie nauki. Niestety, do tego jeszcze chyba długa droga. Pozostaje budować mocniejsze budynki.