„Byłem w Radomiu. Polskim zagłębiu smutku. W opustoszałej hurtowni po nie-wiadomo-czym zorganizowałem społeczny eksperyment, który filmowały kamery” - zaczyna opis przeprowadzonej prowokacji Rafał Betlejewski, pracujący dla kanału TTV. Rzeczywistość, którą obserwowali potem dziennikarze zza weneckich luster, przeraża.
Społeczny eksperyment z pozoru wyglądał na dosyć niewinną prowokację. Dwoje wynajętych aktorów miało przeprowadzić rozmowy kwalifikacyjne do bliżej nieokreślonej firmy z grupą poszukujących pracy radomian.
W Radomiu rynek pracownika to abstrakcja. Dlatego autorzy kontrowersyjnego programu założyli, że to miejsce, gdzie kandydaci do pracy wiele zrobią, by ją zdobyć. I nie zawiedli się.
Pięćdziesiolatek, szukający pracy jako kierowca, okazał się być byłym policjantem: z pozwoleniem na broń, kolegami wciąż w służbie, osiągnięciami zawodowymi. Aktor odgrywający prezesa oznajmił kandydatowi, że praca nie będzie „do końca legalna” i pyta „czy to będzie przeszkoda”. - Niekoniecznie – odpowiada były policjant. I wreszcie pada propozycja.
„Prezes pyta, czy gliniarz ma coś przeciw ciapatym. Gliniarz mówi, że nie, ale nie podoba mu się, żeby muzułmanie itd.” - opisuje Betlejewski. - „Prezes mówi, że trzeba będzie ich czasami przewieźć z Budapesztu lub z Chorwacji. Za kurs jest 1000 euro. Cztery kursy w miesiącu, 4000 euro miesięcznie (…) Gliniarz nie wychodzi, jest zainteresowany. (…) Prezes tłumaczy już bez ogródek, że trzeba będzie wozić ciapatych zamkniętych na pace ciężarówki. Wrzuca pan zgrzewkę wody, zamykasz pan drzwi i otwieramy dopiero tu – mówi. Jedziesz pan w pampersie, żeby się nie zatrzymywać. Sprawa nie jest legalna, ale jest niezły pieniądz. (…) Panowie żegnają się ciepłym uściskiem dłoni, a policjant wychodzi z uśmiechem”.
Dalej było tylko gorzej. Emeryt godzi się, pod przykrywką sprzątania domów, dystrybuować „nielegalne substancje” i nauczyć się robienia zastrzyków i pierwszej pomocy, na wypadek zadławienia się wymiocinami. „Trochę tęższa pani” przymuszona przez uczestników zaczyna karnie wykonywać ćwiczenia fizyczne. Młody mężczyzna – choć wygląda na przerażonego – akceptuje propozycję niedwuznacznie sugerującą, że będzie kierowcą pani prezes, a także zadba o jej potrzeby seksualne.
„Później w studiu tellewizyjnym rozmawiam z dziewczyną, która pracuje w sklepie wielkopowierzchniowym, dostaje 1400 na rękę i znosi mobbing sadystycznej kierowniczki. Pytam dlaczego? A ona mówi, że dla umowy o pracę” - opisuje Betlejewski. - „Pytam ją, czy ma marzenia. Mówi, że nie. Pytam, co czuje. Mówi, że nienawiść”.
Autorzy programu przeprosili uczestników i podkreślili, że rozumieją sytuację, w jakiej znaleźli się rozmówcy wynajetych aktorów. Część zarejestrowanych materiałów nie została wyemitowana. Jednocześnie jednak udowodnili, że „zielone wyspy”, „dobre zmiany” czy „rynek pracownika” poza garścią największych polskich metropolii są kompletną abstrakcją. Pytanie jednak, czy było warto uświadamiać to reszcie Polaków w taki sposób.