W podwarszawskich Michałowicach wielkie poruszenie. W tym tygodniu warszawski Wojewódzki Sąd Administracyjny odrzucił 180 indywidualnych skarg mieszkańców miasteczka na decyzję byłego już ministra rolnictwa Stanisława Kalemby, który dwa lata temu zdecydował o zwrocie dóbr spadkobiercom hrabiny Barbary Grocholskiej, w tym Michałowic. Mieszkańcy boją się o swoje domy, samorząd o budynki publiczne, wszyscy mówią o „daninie”, którą przyjdzie zapłacić.
Majątek rodu Grocholskich przepadł w 1948 roku, po wydaniu dekretu o reformie rolnej. Spadkobiercy hrabiny Barbary Grocholskiej postanowili upomnieć się o utracone dobra w 2001 roku, w pozwie uwzględniając m.in. 136 hektarów ziem, na których stoją dzisiejsze Michałowice (oraz część Raszyna) i domagając się unieważnienia decyzji z 1948 roku – wydanych przez ówczesnego wojewodę oraz ministra.
Sprawa toczyła się przez dwanaście lat – aż w 2013 r., po dwóch wcześniejszych decyzjach WSA, minister Kalemba wydał decyzję po myśli rodziny Grocholskich. Wskazał przy tym na fakt, że już przed II wojną światową zostały sporządzone dla tych gruntów plany parcelacyjne, na podstawie których ziemia rolna miała zostać podzielona na działki budowlane – a więc nie kwalifikuje się jako ziemia rolna, nie powinna podlegać reformie rolnej i powinna być traktowana, jak nieruchomości – czyli słynne w ostatnich tygodniach warszawskie kamienice.
Dla mieszkańców Michałowic nie mogło być gorszej wieści. 1700 osób, jakie żyją dziś w Michałowicach, boi się przede wszystkim o swoje domy – choć przynajmniej część z nich posiada podobno dokumenty świadczące o odkupieniu działek od rodu Grocholskich. Ale w grę wchodzą też budynki użyteczności publicznej: w Michałowicach jest to szkoła, lokalny ośrodek zdrowia, przedszkole, bank, biblioteka, a wreszcie – kościół i cmentarz parafialny.
– Wszyscy żyją w stresie. Obawiają się utraty swoich domów. Problem dotyczy trzech czwartych naszej wsi – mówił „Życiu Warszawy” wójt Michałowic, Krzysztof Grabka. – Już od dawna podczas sprzedaży nieruchomości notariusze robią zastrzeżenia w aktach notarialnych, że są one obciążone roszczeniami reprywatyzacyjnymi – kwitował.
Adwokaci hrabiego Henryka Grocholskiego, który firmuje starania rodziny o odzyskanie dawnego majątku, zapewniają, że nie mają zamiaru wyrzucać mieszkańców z domów. Już dwa lata temu, w specjalnym liście hrabia poinformował michałowiczan, że rodzina odzyskała ziemie przodków, bezprawnie odebrane przez komunistów. W tej chwili chodzi jednak najprawdopodobniej wyłącznie o odszkodowanie, wycenione przez prawników reprezentujących hrabiego na, bagatela, półtora miliarda złotych.
Komunikat enigmatyczny, kwitowany żartami, że teraz wszyscy będą chłopami pańszczyźnianymi. Obawy podsyca fakt, że hrabia Grocholski pełni też funkcję prezesa Związku Szlachty Polskiej, a jego współpracownikiem w Związku jest książę Hubert Massalski (sekretarz ZSP), który współpracował też z Markiem M., negatywnym bohaterem reprywatyzacji w Warszawie.
Na ostatnią rozprawę w sądzie stawiło się zamiast kilkudziesięciu – półtora tysiąca ludzi. Po trochu niepotrzebnie, gdyż WSA nie zajmował się indywidualnymi przypadkami i nie rozpatrywał umów, które mają uzasadniać prawa mieszkańców Michałowic do ziemi, na której postawili domy. WSA zajmował się wyłącznie decyzją ministra Kalemby – i uznał ją za uzasadnioną. Czy to precedens, który otworzy drogę do podobnych roszczeń – raczej nie, ale o tym dopiero się przekonamy.