W radomskim "eksperymencie społecznym" Rafała Betlejewskiego poszkodowani są wszyscy: na głowę autora posypały się gromy, aktorzy i realizatorzy programu uchodzą w powszechnym mniemaniu za katów niewinnych ludzi, a zachowanie uczestników nie pozostawia choćby cienia nadziei: z rozmów, podczas których składano im propozycję skrajnie nielegalnej i nieetycznej pracy, nie wyszedł żaden.
„Po wszystkim mamie podsunięto zgodę na wykorzystanie wizerunku i 50 złotych” – napisał do naszej redakcji syn jednej z osób, które wzięły udział w kontrowersyjnym programie Rafała Betlejewskiego. „Jaka jest różnica między tymi, którzy żerują na taniej sile roboczej, a panem Betlejewskim, który minimalnym kosztem chciałby się promować jako sumienie narodu, obrońca uciśnionych?”
W Radomiu trudno jednak wyznaczać moralne granice. "Polskie zagłębie smutku" nie zostało zapewne wybrane przez autorów programu przypadkowo: bywały tam i takie czasy, kiedy bezrobocie sięgało pułapu 29 proc. Nawet dziś jest to 17,5 proc., dwukrotnie więcej niż w reszcie kraju. Ale najsmutniejsze było w tym eksperymencie nie upokorzenie, jakie zafundowała uczestnikom ekipa Betlejewskiego, lecz właśnie to, że nikt z uczestników nie trzasnął drzwiami, wykrzykując, że idzie na policję. Ba, dla byłego policjanta 1000 euro za kurs ciężarówką wypakowaną imigrantami wydawał się być bardzo atrakcyjną alternatywą.
Żerowanie na desperacji
– Pozytywnym efektem tego eksperymentu jest to, że ludzie zrozumieją, iż jest w Polsce wiele osób, które desperacko poszukują pracy. Że nie jest tak, że kto chce pracować, to pracę znajdzie – mówi nam Jan Hartman, filozof i bioetyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ludzie nie mają jednak wysokich standardów godnościowych. Jak ktoś nie ma z czego żyć, to zgadza się na bardzo wiele. Prawie każdy z nas w sytuacji ciężkiej opresji jest gotów na bardzo wiele, zgięcie karku, trudne kompromisy, nawet naruszanie prawa czy obyczajów. Tych niezłomnych moralnie, zwłaszcza w kategoriach moralności publicznej, przestrzegania przepisów, płacenia podatków, jest znacznie mniej. Choć ten świat społeczny ludzi istnieje być może dzięki nim – podkreśla filozof.
– Skoro z Polski wyemigrowały dwa miliony Polaków, to znaczy, że z pracą w kraju jest naprawdę źle – twierdzi z kolei w rozmowie z INN:Poland Andrzej Sadowski, szef Centrum im. Adama Smitha. – Nie można brać tej propagandy GUS i rządu o jednocyfrowym bezrobociu za dobrą monetę, bo gdyby doliczyć te dwa miliony migrantów, bezrobocie byłoby znacznie wyższe – dodaje.
Czyli jest źle, zwłaszcza w Radomiu, i trudno się dziwić bierności uczestników programu? Czy panuje w Polsce powszechne przyzwolenie na naginanie norm prawa, i czy przynosi ono takie skutki, jakich byliśmy świadkami? Tak, to jedna strona medalu. Ta, która sprawia, że uczestnicy eksperymentu – płacąc stresem, łzami w oczach i zaciskaniem zębów – biernie zgadzali się na upokorzenia czy otwarte propozycje nielegalnej pracy.
Z drugiej strony, nie w każdym przypadku chodziło o pieniądze na przetrwanie, owo „tysiąc-kilkaset”, o którym wspominał autor zarejestrowanego w Radomiu materiału oraz komentatorzy. Jeden z bohaterów eksperymentu – policjant, który zgodził się przewozić nielegalnych imigrantów za 1000 euro za kurs, cztery kursy na miesiąc – być może nie zgodziłby się na taką pracę i takie ryzyko, gdyby zaproponowano mu 400 euro za cztery kursy w miesiącu. Czy – gdyby założyć, że zamiast eksperymentu odbyła się realna rekrutacja do firmy X – po takiej rozmowie ktokolwiek złożyłby skargę na firmę (czytaj: donos), czy potraktowano by sytuację jako, mniej lub bardziej upokarzającą, normalność? Innymi słowy: wiem, że naginasz prawo i reguły, ale i ja jestem gotów ja naginać? Cóż, bieda deprawuje.
Długi cień kombinatora
Nie ulega wątpliwości, że nad Wisłą moralne reguły rynku pracy bywają niższe niż w państwach zachodnich: być może dlatego taki eksperyment w ogóle był możliwy. – Z doświadczenia życiowego można powiedzieć, że jeżeli chodzi o ogólną praworządność, szacunek dla prawa i rozmaitych słusznych norm porządku społecznego, to daleko nam do takich liderów, jak Skandynawowie czy mieszkańcy bardzo bogatych i rozwiniętych krajów Zachodu. Z drugiej strony łatwo wskazać przykłady krajów, gdzie ta kultura społeczna, praworządność, moralność publiczna są na jeszcze niższym poziomie. Zaryzykowałbym tezę, że jesteśmy pośrodku – kwituje Hartman.
– Moralność jest konsekwencją stanu, w którym można wyegzekwować swoje prawa: jeżeli w Polsce nie działają instytucje wymiaru sprawiedliwości, to przedsiębiorcy zaczynają funkcjonować w szarej strefie. Bo tam obowiązują fundamentalne zasady zaufania: gdy ktoś nie płaci, nie dotrzymuje warunków umowy, nikt mu nie da kredytu, nic nie sprzeda, nie załatwi, nie będzie dla niego pracował – sekunduje Andrzej Sadowski. – Szara strefa ma pod tym względem najbardziej radykalne reguły – ucina.
Ale nie tylko o „umowy na gębę” przecież chodzi. Nad Wisłą powszechne było choćby „kombinowanie” - od karuzel podatkowych, które drakońskimi karami chciałby obłożyć minister Zbigniew Ziobro, po drobne oszustwa na paragonach, wynoszenie materiałów z zakładów pracy, odlewanie benzyny i sto innych sposobów na drobny zarobek na boku. Dla wielu socjologów był to przez lata dowód na mentalność postkomunistyczną. Sadowski się z tym nie zgadza.
– To nie kwestia mentalności, tylko społecznej samoobrony. Jeżeli państwo było uważane za element represyjno-wrogi wobec obywatela, wartością było „nie danie mu się” w każdy możliwy sposób. Dziś postrzega się to tak, że zmieniła się fasada państwa, ale jego aparat wciąż jest dla urzędników, a nie dla ludzi – dodaje ekspert. Rynek pracy jest tego doskonałym przykładem: według Sadowskiego każda osoba wprowadzona na rynek pracy, czyli znajdująca zatrudnienie, jest obłożona 70-procentową daniną. – Tyle bowiem wynoszą wszystkie obciążenia składkami, jakie płaci się za zatrudnionego – dodaje szef Centrum im. Adama Smitha. Nie należy się zatem dziwić, że Polacy chętnie wybierają czarnorynkowe formy zatrudnienia. – Cóż, na liście rzeczy, które ludzie uważają za nieetyczne, praca na czarno znajduje się bardzo nisko – przyznaje Jan Hartman.
Pocieszenie? Cóż, może z czasem standardy moralne zaczną być bardziej rygorystyczne przestrzegane, o ile... będziemy bogatsi. – Ci, którzy dziś mają już jakieś dochody, potrafią bardzo wybrzydzać, gdy się im proponuje pracę – wzdycha Jan Hartman. – To zjawisko niemal lustrzane do wcześniejszego: gdy pracy nie masz, godzisz się na wszystko. Gdy już ją masz, zaczynasz się bardzo cenić i szanować – dodaje. Czyli: jesteśmy moralni, gdy nas na to stać?
– Nie do końca zgodzę się odnośnie sytuacji w Radomiu – skomentował realia reportażu Betlejewskiego jeden z czytelników INN:Poland w e-mailu. – Jestem odpowiedzialny za jedno z biur mojej firmy właśnie w Radomiu. Wcale nie jest łatwo znaleźć pracownika w Radomiu, a proponuję umowę o pracę, pełen etat. Wszystko jak najbardziej legalne. A chętnych brak. Jak już są, to ich wymagania są kosmiczne i nie decydują się na przyjęcie pracy – ucinał.