Z reguły siedzi niedaleko, biurko czy dwa dalej. Oczy zaczerwienione, nabiegłe łzami, nos w rozmaitych odcieniach buraka, jak po dekadach nadużywania wysokoprocentowych trunków. W koszu obok biurka stos papierowych chusteczek. Jest też ścieżka dźwiękowa: bulgot w nozdrzach, na przemian z regularnymi kichnięciami, czasem kaszel.
Do niedawna pracownikom wystarczała lekko podniesiona temperatura, by popędzić do lekarza i na tydzień wylądować przed telewizorem. Potrafiliśmy w ciągu tego tygodnia zrobić doroczne porządki albo nadrabiać zaległości towarzyskie z poprzednich miesięcy. W odwodzie były nieprzeczytane książki i telewizja. Wyłudzanie L4 było jedną z największych plag polskiego rynku pracy.
Dziś sytuacja się odwraca: Polacy zaczęli przychodzić do pracy mimo kiepskiego samopoczucia, a około 25 proc. ankietowanych twierdzi, że musieliby wylądować w szpitalu, żeby zgłosić się do lekarza po zwolnienie.
Nawet z grypą żołądkową
O ironio, jeśli skrzętnie się przypatrzeć, zjawisko widać w statystykach Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Niby liczba wystawianych L4 rośnie, trend jest jasno widoczny w olbrzymiej większości województw, widać to w wynikach z lat 2006-2013. A jednocześnie diametralnie zmieniają się przyczyny, dla których nie przychodzimy do pracy – dziś puste biurko oznacza kłopoty psychiczne, choroby układu kostno-stawowego (z jednej strony, to przypadłość cywilizacyjna, efekt wielogodzinnego przesiadywania za biurkiem, z drugiej – nierzadko skutkuje właśnie pobytem w szpitalu, a przynajmniej rehabilitacją), w statystykach widać też ciąże i porody.
Za to, jak się okazuje, ze statystyk znikają ludzie przeziębieni bądź z innymi chorobami układu oddechowego. Innymi słowy: przeziębieni, zagrypieni, z anginą czy zdartym gardłem – będziemy przesiadywać w biurze. Ponad 95 proc. odpytywanych w Polsce pracowników twierdzi, że zdarzyło im się być w pracy pomimo tego typu dolegliwości. A to może być dopiero wierzchołek góry lodowej – tacy Kanadyjczycy przyznają się np. do tego, że przychodzą do pracy z grypą (54 proc.) lub grypą żołądkową (42 proc.). – W większości badań prowadzonych dotychczas zjawisko to występuje u 30-50 proc. pracowników w ostatnim roku ich pracy – mówi nam z kolei Karol Wolski, psycholog biznesu. – Można zakładać, że dziś liczby te mogą być jeszcze wyższe – dodaje.
Zjawisko ma już swoją nazwę: prezenteizm. – Nie wiedziałem, że nadano temu już jakąś nazwę – śmieje się Dariusz Czeranowski, coach i szef firmy szkoleniowej. I natychmiast poważnieje. – Na podstawie moich doświadczeń mogę powiedzieć, że zjawisko to występuje dosyć często, aczkolwiek inaczej w rozmaitych grupach wiekowych. Wydaje mi się, że dotyczy ono przede wszystkim ludzi w wieku 50+. To właśnie tacy pracownicy nie nadużywają zwolnień lekarskich, są skłonni przechodzić rozmaite swoje dolegliwości, czasami również te poważniejsze niż przeziębienie – mówi.
I nie ma w tym za grosz miłości do firmy, dodajmy. – Podłoże jest ewidentnie lękowe – twierdzi Czeranowski. – Wiąże się to z obawami przed etykietą, takim daleko idącym uproszczeniem czy stereotypem, że ludzie w tym wieku zaczynają mieć kłopoty ze zdrowiem, a więc stają się mniej efektywni i bardziej kłopotliwi – dorzuca.
– Naszym zdaniem to kwestia dużych wymagań na rynku pracy – komentuje z kolei Aleksandra Wesołowska, ekspertka Praca.pl. – W większości firm dominuje taki model systemu pracy, który narzuca nam realizację pewnych określonych planów. Każdy z nas żyje ze świadomością, że jeżeli taki plan nie zostanie zrealizowany, to konsekwencje będą poważne. Często dotyczy to tej mniej regulowanej części rynku pracy, gdzie ton narzucają umowy śmieciowe, czy inne luźne formy zatrudnienia – mówi.
Zobowiązanie, strach, termin
Według niej, w takich przypadkach Polacy najzwyczajniej boją się utraty pracy. – Plan nie zostanie zrealizowany: zachorujemy, wypadniemy na tydzień z pracy, bo L4 raczej nie bierze się na jeden dzień. Przyjdzie ktoś inny, zrobi to za nas, może lepiej. Ta presja sytuacji, niekoniecznie samego pracodawcy, raczej stylu pracy, jaki narzuca – sprawia, że ludzie boją się chorować – uzupełnia Wesołowska.
Potwierdzają to np. badania Karoliny Zakrzewskiej z Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. Jej respondenci wspominali o zobowiązaniu do wykonania pracy, braku potencjalnych osób, które mogłyby ich wyręczyć. Kobiety czuły się „zobowiązane” do realizacji planu, czuły „presję na termin”. Starsi pracownicy wskazywali jako motywację do prezenteizmu – „strach”. No i taki polski smaczek: z badań Zakrzewskiej wynika, że co piątego respondenta odstraszają „kolejki do lekarza”.
– Jeśli przyjrzymy się wynikom badań w zakresie prezenteizmu, np. tych prowadzonych przez Aronssona i Gustafssona, to okazuje się, że do pójścia do pracy pomimo złego samopoczucia skłaniają nas 4 główne czynniki – wymienia Karol Wolski. – Pierwszy z nich to praca na stanowisku, na które w organizacji trudno znaleźć zastępstwo. Ryzyko prezenteizmu będzie więc mniejsze dla stanowisk szeregowych, na których firma zatrudnia kilka lub więcej osób. Wzrośnie natomiast dla stanowisk wysoce specjalistycznych oraz menedżerskich - podkreśla.
– Kolejny czynnik to presja czasu na danym stanowisku. Im większa, tym pracownicy chętniej przychodzą do pracy w złej kondycji. Trzecim czynnikiem zidentyfikowanym w badaniach są niewystarczające zasoby do wykonywania swojej pracy, a dokładnie ich czasowe występowanie np. podczas pracy z klientem takim zasobem będzie czas, jaki nasi klienci mogą nam poświęcić. Ostatnim czynnikiem, zwiększającym prawdopodobieństwo prezenteizmu, jest sytuacja finansowa pracownika. Im jest ona gorsza tym większa motywacja do pracy pomimo choroby – kwituje Wolski.
Epidemia... zniechęcenia
– W części firm absencja chorobowa jest też pewną zmienną, braną pod uwagę przy różnych premiach, bonusach. To już nie jest kryterium „jak jestem postrzegany”, tylko obiektywny wskaźnik, że coś jest nie tak. Bywa więc, że prezenteizm jest strategią bardzo racjonalną, choć niebezpieczną: dla ludzi, firm, potencjalnych klientów – podsumowuje Czeranowski.
Karol Wolski też jest przekonany, że przychodzenie do pracy z dolegliwościami kończy się fatalnie. Niedoleczone choroby będą skutkować znacznie dłuższymi zwolnieniami i kłopotami w przyszłości.
– Myślę, że długoterminowe konsekwencje to nie tylko zarażanie kolegów przy innych biurkach – zaznacza z kolei Aleksandra Wesołowska. – Osoba chora jest z pewnością mniej wydajnym pracownikiem. Jeżeli nie odpocznie, ta niższa efektywność przejawia się też przez dłuższy czas. A do tego dochodzi czynnik najistotniejszy: zniechęcenie, złe nastawienie do pracy. Pojawia się u chorego, a potem idzie już lawinowo, zarażamy nie tylko bakteriami, ale też takim nastawieniem – kwituje.
– Tu się kłania idea work-life balance, nie tylko po stronie pracodawcy, ale też pracownika – podsumowuje specjalistka Praca.pl. – „Człowieku, daj sobie odpocząć, skoncentruj się na sobie”. Tylko w ten sposób można utrzymać wysoką efektywność w dłuższej perspektywie – ucina.