Zaczęło się niewinnie: od zaczerwienionego gardła córki. Skończyło się wyjazdem z kraju, kilkudziesięcioma tysiącami długu, niekończącymi się telefonami od windykatorów i złamanym życiem. Dziś pani Bożena chciałaby ogłosić upadłość konsumencką, a poproszony przez nas ekspert radzi, co powinni zrobic inni, którzy znajdą się w takiej, nie do pozazdroszczenia, sytuacji.
Córka pani Bożeny złapała wirusa. – Wydawało się, że to zwykłe przeziębienie. A tu 39 stopni gorączki, ból głowy. Poszliśmy do jednego lekarza, ale nie przyniosło to efektu. Potem do drugiego. Zaczęliśmy na własną rękę chodzić do prywatnych specjalistów. I tak się to ciągnęło z miesiąca na miesiąc, dwa dni w szkole, reszta tygodnia w domu – wspomina dzisiaj w rozmowie z INN:Poland.
Jesteśmy odpadem medycznym
To nie wszystko. Pani Bożena pracowała w jednym ze szpitali w mieście wojewódzkim jako salowa. - Dużo się tam, oczywiście, nie zarabiało: jakieś siedemset złotych na rękę. Dyrektor mówił o nas, że jesteśmy odpadem medycznym – wzdycha nasza rozmówczyni. – Małe zarobki, drogie leczenie. Ale mówiłam sobie: jakoś to będzie. Jak nie było mnie już stać z poborów na badania czy wizyty u lekarzy, to szłam po pożyczkę: raz sto, raz dwieście. Znowu badania, wymaz – 100, 200. Na NFZ trzeba czekać? No to prywatnie. Irydolog, też po 150 złotych za wizytę, wypisywał takie leki na odporność, po jakieś 600-700 złotych kosztowały. W ciągu pięciu lat uzbierało się... - zawiesza głos i liczy w milczeniu.
No właśnie. 70 tysięcy złotych w ciągu pięciu lat. Góra długów rosła niepostrzeżenie. Kredyt, pożyczka gotówkowa, chwilówki, debet na karcie. W rozmowie wracają nazwy banków, których od kilku lat już nie ma – Dominet, AIG, jakiś SKOK. - Do SKOK trafiały moje pobory, ciągle debetowałam, to panie poszły mi na rękę. Zwiększyły mi debet, żebym mogła wyjąć o te dwieście złotych więcej – mówi pani Bożena.
A przecież życie nie przestało płynąć. Mieszkanie, jedzenie, opłaty, dojazdy. – Odwaliłam taki numer, że nie przyznałam się mężowi. Myślałam, że dam radę, on się nie angażował w leczenie córki, więc robiłam to wszystko na własną rękę. Najwyżej znajdę jakąś drugą pracę – przyznaje nasza rozmówczyni. – Jak się zorientowałam, że nie dam rady, było już jakieś 30 tysięcy. Przyznałam się. Rozpętała się afera, okazało się, że on też miał jakieś swoje drobne kredyciki, na auto, na coś tam jeszcze. Jak zrobiliśmy kredyt konsolidacyjny, wyszło tego 80 tysięcy – podsumowuje.
Połowę tego pani Bożenie i jej mężowi udało się spłacić. Udało się znaleźć drugą pracę, lepiej płatną, bo w prywatnej klinice. Ale góra długów nie malał – bo też, gdy brakowało na coś, dochodziły kolejne pożyczki, choćby na święta. W końcu pani Bożenie wysiadł kręgosłup, wylądowała na rocznym zwolnieniu rehabilitacyjnym. – Wiadomo, zarobki zrobiły się groszowe, wkrótce na plecy wskoczyli mi komornicy. Trochę ich pospłacałam, trochę brałam od rodziców. Po stówce czy dwie spłacałam niektóre kredyty. Jakieś tam ugody były – przypomina sobie.
Cztery lata temu pani Bożena postanowiła wyjechać z Polski. Wiadomo, otwierały się drzwi na kolejne rynki – zwłaszcza ten sąsiedni, w Niemczech. Dziś jest w Wielkiej Brytanii, wciąż zadłużona na ponad sześćdziesiąt tysięcy złotych. - Ja bym nawet zaokrągliła do siedemdziesięciu – poprawia w rozmowie. - Wydzwaniają do mnie non stop, miewam dni, kiedy jest po kilkanaście połączeń. A ledwie we wrześniu miałam wesele córki. To co ja powiem rodzinie? „Nie zrobię, bo mam długi”? - kwituje.
Byle nie magiczna fasola
Dziś pani Bożena myśli o ogłoszeniu upadłości konsumenckiej. - Nie można sobie mówić: wezmę pięćset, albo tysiąc. To kręcenie sznurka a własną szyję. Te odsetki, ukryte koszty, użeranie się z tymi firmami – mówi.
A choroba córki? - Pięć lat tego było, w końcu siostra mówi: idź do takiej znajomej laryngolog. Zrób konsultacje, pojechaliśmy, a pani doktor mówi: nie ma już rozmowy o żadnym leczeniu. Po prostu trzeba usunąć migdałki. Poprzednia lekarka, taki doświadczony pediatra, w kółko dawała jakieś antybiotyki, i te migdałki po prostu zgniły. Wszystkie migdałki usunęliśmy – podsumowuje.
Dziś pani Bożenie marzy się upadłość konsumencka, nowy początek. I ma na to całkiem spore szanse, jak ocenia mecenas Mateusz Medyński z kancelarii Zimmerman i Wspólnicy. - Sąd oddali wniosek o ogłoszenie upadłości, jeżeli do niej przyczyniliśmy się z własnej winy, albo wskutek rażącego niedbalstwa. Chodzi o decyzje, których przeciętny człowiek o przeciętnym wykształceniu w życiu by nie podjął – podkreśla ekspert w rozmowie z INN:Poland. - W przypadku orzecznictwa polskich sądów, kwestie medyczne są całkowicie wyłączone z takiego podejścia. Oczywiście, jakbyśmy wydali mnóstwo pieniędzy na jakąś magiczną fasolę, byłby poważny problem, żeby się z tego wybronić. Ale jeżeli wydaliśmy mnóstwo pieniędzy, bo ktoś z rodziny miał poważne kłopoty ze zdrowiem, nikt tego nie podważy – dodaje.
Oznacza to, że jeżeli pożyczki i kredyty, jakie pani Bożena zaciągała na lewo i prawo przez kilka lat były rzeczywiście związane z próbą wybrnięcia z kłopotów zdrowotnych córki – sąd powinien uznać to za dopuszczalne uzasadnienie dla oddłużenia naszej rozmówczyni. - To byłoby do wybronienia i sąd by taką upadłość raczej ogłosił – podkreśla Mateusz Medyński.
Musimy jednak pamiętać, że upadłość konsumencka to utrata całego majątku – zastrzega ekspert. - Jeżeli pani Bożena ma mieszkanie, własnościowe czy spółdzielczo-własnościowe, to zostanie ono sprzedane w toku postępowania. Tego się nie da uniknąć. Można zawrzeć układ z wierzycielami, ale jeżeli jest ich więcej niż trzech, czterech – zwykle nie udaje się zawrzeć żadnego układu i trzeba ich przymusić, żeby uczestniczyli w postępowaniu, choćby doprowadzając do upadłości konsumenckiej – podkreśla mec. Medyński.
Według niego, sądy nie chcą – i nie będą – dyskutować o tym, co było zasadne lub nie, dla ratowania zdrowia członka rodziny. Nie będą też kwestionować decyzji osoby ogłaszającej upadłość konsumencką. - Nie jest też przeszkodą brak jakiegokolwiek majątku. Zgodnie z nowymi przepisami, jeżeli nie można pokryć kosztów z majątku, to tymczasowo koszty te ponosi Skarb Państwa, kosztem wnioskodawcy jest co najwyżej 30 złotych na wniosek o ogłoszenie upadłości – podkreśla Mateusz Medyński.
Rzeczy, o których warto pamiętać
Ze statystyk wynika, że upadłość konsumencka staje się w Polsce coraz popularniejszym sposobem na wyjście z długów. Nie każdy jednak i nie we wszystkich okolicznościach przepisy dotyczące tej formy bankructwa mają zastosowanie. Na naszą prośbę mecenas Medyński sformułował kilka najważniejszych rad dla osób, rozważających ogłoszenie upadłości konsumenckiej.
1. Działalność gospodarcza To pierwszy problem, który pojawia się bardzo często. Upadłość konsumencka nie rozróżnia między pochodzeniem długów, tzn. można zrestrukturyzować też długi z okresu prowadzenia działalności gospodarczej. Konieczne jest jednak spełnienie pewnych kryteriów: żeby móc ogłosić upadłość konsumencką, musimy mieć zamkniętą i wyrejestrowaną działalność gospodarczą, a także – w momencie, kiedy ją zamykaliśmy, musieliśmy być wypłacalni. Sąd będzie się bowiem przyglądał, czy nie próbujemy uciec w upadłość konsumencką wyłącznie przed długami z upadłości gospodarczej – co w praktyce dosyć często się zdarza.
Dlatego upadłość dla przedsiębiorców, tych jednoosobowych, jest trudniejsza, bardziej kosztowna, wymaga więcej wysiłku. Sądy wiedzą, że ludzie próbują rozliczyć swoje długi z działalności gospodarczej jako działalność konsumencką – i przynajmniej te warszawskie – próbują temu przeciwdziałać.
Powinniśmy być w stanie przynajmniej wytłumaczyć, że kiedy zamykaliśmy działalność, nie byliśmy zobowiązani do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości. Jeżeli nie jesteśmy w stanie tego wykazać, pozostaje ostatnia deska ratunku – sąd ma katalog okoliczności, które każą odrzucić wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Ale tylko dwie (zawinione doprowadzenie do niewypłacalności i rażące niedbalstwo) to okoliczności powodujące bezwzględne odrzucenie wniosku – wszystkie pozostałe sąd może pominąć, jeżeli dojdzie do wniosku, że z powodów humanitarnych tak będzie lepiej.
2. Tylko prawda was uratuje Jeżeli w trakcie postępowania wychodzą na jaw okoliczności, które zatailiśmy przed sądem, postępowanie może zostać w każdej chwili umorzone. A sędzia, gdy zorientuje się, że coś mataczymy lub zatailiśmy, może zablokować możliwość złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości na następne dziesięć lat.
Traktujmy więc postępowanie, jak spowiedź. Przygotujmy się z wszystkiego. Nie mamy dokładnych kwot? Napiszmy do komorników, ile tego jest. Jeżeli ktoś do nas wydzwania i pewnie jest wierzycielem, a nie przysłał żadnego pisma – wspomnijmy o nim, „jest jeszcze taki i taki, twierdzi, że jest naszym wierzycielem”. Sąd nie będzie robił problemu z braku dokładnej dokumentacji – konsumenci nie mają takiego obowiązku. Ale jeżeli przyłapie nas na zatajeniu czegoś... to już zupełnie inna historia.
Widzimy to w praktyce, te „no tak, zapomniałem”. To „zapomniałem” często oznacza być albo nie być dla postępowania. Lepiej więc zrobić solidny rachunek sumienia i wystąpić z pozycji: „wiemy, że zrobiliśmy to źle, ale bez pomocy sądu nie damy sobie rady”. W sytuacjach takich, gdy np. dłużnik – spłacając dług według wysokości zarobków – nie wypłaciłby się do końca życia, to wystarcza.
3. Dokumentacja Najczęściej dokumentów brakuje, więc ktokolwiek do nas wydzwania – banki, komornicy, wierzyciele – niech przyślą nam informacje i zestawienie należności. Im więcej roboty wykonamy za syndyka, tym lepiej. Sąd przychylnie patrzy na takie sytuacje.
4. Porada prawna Nasza kancelaria ma swój dział zajmujący się upadłościami konsumenckimi, ale nie ukrywam, że stawki kancelarii nie są najniższe. Tyle że najczęściej postępowania, w których uczestniczymy, to postępowania z jakimś elementem spornym, np. poważniejszym majątkiem do rozliczenia. Dla osób, które chcą się oddłużyć, ale pieniądze na prawników są dla nich problemem, najlepsze będzie inne wyjście.
Jeżeli żyjemy w jakimś mieście akademickim – czyli mamy w okolicy jakiś uniwersytet – większość uczelni prowadzi coś, co nazywa się „kliniką prawa”, „poradnią”, „biurem usług prawnych”. Tam studenci z wyższych roczników, pod kierunkiem wykładowców, udzielają darmowych porad prawnych. To będzie najlepszy sposób – dzięki temu można się przynajmniej dowiedzieć, jak wygląda nasza sytuacja prawna. To również skuteczna pomoc, gdy nie mamy pieniędzy, albo sprawa jest prosta.
Jeśli jednak stać nas na prawnika, weźmy go. Laikom procedury zawsze wydadzą się skomplikowane. W sytuacji, kiedy mamy większy dług, albo większy majątek, warto wziąć prawnika na cały okres trwania postępowania – to może być rok czy dwa. Im więcej roboty on dla nas wykona, tym większa szansa, że sąd i syndyk przychylą się do naszych pomysłów – nie mówiąc o tym, że ich pomysły też trzeba temperować. Spójrzmy po prostu na nasz dług: jeżeli to 30-40 tysięcy, rzeczywiście, nie warto może dokładać do prawnika. Ale jeżeli to 100-200 tysięcy, to już zaczyna być przeliczalne, lepiej wydać te 2 tysiące.