Eksperci nie przebierają w słowach: „agresywna próba ratowania płynności ZUS”, „zmuszanie kolejnej grupy pracowników, żeby przechodzili do szarej strefy”, „kolejny podatek nałożony na przedsiębiorców”. Nie można powiedzieć, żeby pomysł rządu na obłożenie umów o dzieło przymusem płacenia składek miał w środowisku biznesowym wielu zwolenników. Jedyne, na co mogą w tym przypadku liczyć przedsiębiorcy, to techniczne trudności z pełnym „ozusowaniem” takich kontraktów.
Propozycja płacenia składek na ZUS od umów o dzieło pojawiła się we wnioskach rządu z przeglądu systemu emerytalnego. Nie to, żeby gabinet Beaty Szydło był pod tym względem pierwszy – poprzednia ekipa również rozważała takie środki, gdy nad Wisłą zaczęto pomstować na powszechne zatrudnianie na umowach śmieciowych. Efektem było obłożenie składkami umów-zleceń.
– Już w trakcie tamtych prac było widać, że pracodawcy szukają możliwości ucieczki przed płaceniem składki w umowy o dzieło – komentuje dziś na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” Jan Mosiński, poseł PiS. Dzisiejsza partia rządząca podchwyciła temat w kampanii – przekonując do tego, by oskładkowanie umów o dzieło było częścią jednolitego podatku. Pilotowany przez szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów, ministra Henryka Kowalczyka, projekt podatku upadł wraz z końcem zeszłego roku. Co nie znaczy jednak, że wicepremier Mateusz Morawiecki nie jest w stanie „wyjąć” z jednolitej daniny elementów, które mogą się przydać. Tym bardziej, że wraz z wprowadzeniem w życie reformy emerytalnej strumień środków płynących z rynku pracy do ZUS wyraźnie topnieje.
Półtora miliona umów
– Po części winę ponoszą sami pracodawcy, bo falandyzują prawo, biorąc jednak pod uwagę uszczelnianie systemu, nie ma innej drogi – podkreśla Mosiński, zastrzegając swój sceptycyzm wobec tego rozwiązania. Umowa o dzieło rzecz jasna jest sposobem na to, by zamawiać wykonanie określonych zadań u wybranego pracobiorcy, bez wiązania się z nim na stałe i zaciągania wobec niego obowiązków. Rzecz naturalna, jeżeli chcemy, by ktoś zaprojektował nam biuro, stworzył witrynę, napisał dla nas analizę.
„Falandyzacja”, którą wytyka biznesowi Mosiński i partia rządząca, to jednak co innego: sytuacja, w której dla obniżenia kosztów pracy przedsiębiorca zatrudnia pracownika, wykonującego mniej więcej tę samą pracę, w zbliżonym zakresie czasowym i zadaniowym. Na „dziele” pracują ochroniarze, sprzątacze, muzycy czy – jakżeby inaczej – dziennikarze. W każdej z tych branż liczą się koszty, czy to ze względu na ogromną rywalizację, sprowadzającą się do walki cenowej, czy też nie najlepszą koniunkturę w danym segmencie rynku.
Umowa o dzieło to dla przedsiębiorcy koszty nawet czterokrotnie (w niektórych przypadkach) niższe. Umowa o dzieło z perspektywy pracownika – to większe pieniądze na rękę. Jest jeszcze punkt widzenia rządu: umowa o dzieło to pieniądze, które nie trafiają do systemu podatkowego, opieki zdrowotnej, systemu emerytalnego. Całe życie na śmieciówkach oznacza emeryturę minimalną, finansowaną z budżetu.
Tyle że przedsiębiorcy wytykają, że na inne formuły zatrudnienia polskich firm nie stać. – Jakakolwiek ingerencja w rynek pracy i swobodę wybierania umów nie jest dobra – mówi INN:Poland Marcin Nowacki, dyrektor ds. publicznych w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Jego zdaniem, skoro mamy rynek pracownika – czyli taki, na którym warunki dyktują pracobiorcy, a nie pracodawcy – nie ma potrzeby obdzierać tej formy zatrudnienia z resztek obustronnej atrakcyjności finansowej. – Rząd próbuje w agresywny sposób zrobić wszystko, by wyprzeć umowy cywilnoprawne, nawet działalności jednoosobowe, z obiegu i zmusić wszystkich do zawierania umów o pracę, bazujących na archaicznym kodeksie pracy – kwituje Nowacki.
– Umów o dzieło jest całkiem dużo, około półtora miliona. To około 10 proc. zatrudnionych w Polsce – szacuje z kolei w rozmowie z INN:Poland Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club. Według niego, wprowadzenie składek od takich umów to wzrost kosztów o jakieś 20 proc. i szereg kolejnych pytań: w scenariuszu, w którym wartość umowy o dzieło zostanie powiększona o dodatkowe daniny, a składki są dwie – płacona przez pracodawcę i pracobiorcę – to czy pracodawca miałby podnieść też płacę o wysokość składki płaconej przez pracownika?
W bardziej pesymistycznym scenariuszu, pracodawca w ogóle nie reaguje: daniny spadają w całości na pracownika – po prostu wypłata „na rękę” zostaje pomniejszona o nowe zobowiązania. W końcu tu o emeryturę czy zdrowie pracobiorcy chodzi. A pracownik może to „wziąć na klatę”, albo zrezygnować z pracy.
ZUS-bankrut
Wygrany w takiej sytuacji jest jeden: Zakład Ubezpieczeń Społecznych. – Jest presja budżetowa, nie ma presji na cięcie wydatków i kosztów utrzymania państwa. Trwa więc poszukiwanie środków, które mają ratować ZUS na poziomie bieżącej płynności. Bo to już problem bieżący, a nie jakaś perspektywa „za kilka czy kilkanaście lat” – twierdzi Nowacki.
Cóż, wraz z uchwaleniem reformy systemu emerytalnego i obniżeniem wieku emerytalnego – w sytuacji, jak podkreślają nasi rozmówcy, gdy reszta Europy opóźnia przechodzenie na emeryturę, jak może – strumień środków do ZUS i systemu podatkowego topnieje i topnieć będzie, w coraz szybszym tempie. – Obniżenie wieku emerytalnego oznacza spadek dochodów, choćby z tego powodu, że zatrudnienie będzie maleć, a wydatki wzrosną wraz z pojawieniem się większej ilości emerytów. Skutki finansowe tego zabiegu szacowane są na około 10 miliardów złotych w pierwszych latach, ale z czasem urosną, może do 20 miliardów – mówi Gomułka.
– Mogę zrozumieć ministra finansów: że szuka, jak to sfinansować – podkreśla Gomułka, w końcu sam były wiceminister finansów. – Ale od początku mówiliśmy, że obniżanie progu wieku emerytalnego w Polsce będzie działaniem niezwykle szkodliwym. Próba finansowania tego przez wzrost podatków, bo to w gruncie desperacka próba podwyżki podatków, będzie miała fatalne skutki – przestrzega.
Nowacki podkreśla, że potencjalne zmiany mogą być karmieniem szarej strefy. – Osoby zatrudnione na umowach o dzieło tam, gdzie będą mogły, będą przechodzić na działalność gospodarczą i dalej świadczyć usługi. Ale i takie formy pracy, czy współpracy, bywają kwestionowane przez ZUS, krążą uzasadniające to interpretacje – twierdzi ekspert ZPP. – Przy tej presji na wzrost wynagrodzeń mogą się mnożyć sytuacje, gdzie pracownicy będą brać umowy o część etatu, pracować na całym, a a część płacy otrzymywać pod stołem. Inni mogą całkowicie przejść do szarej strefy. Tym bardziej, że mamy już w Polsce całe branże funkcjonujące w dużej mierze w szarej strefie: choćby budowlaną czy gastronomiczną. Teraz próbujemy kolejne grupy zmusić do tego, żeby przynajmniej po części przeszły do szarej strefy – dowodzi.
Zresztą, sprawa nie kończy się na zwiększaniu obciążeń. W tle bieżących sporów pojawiają się pomysły m.in. by emeryci nie mogli łączyć emerytury z dorabianiem. Innymi słowy: albo idziesz na emeryturę, albo pracujesz. Nie ma trzeciej drogi, choć dla wielu dzisiejszych emerytów dorabianie bywa względnie optymalnym środkiem uzupełniania chudych emerytur.
Pieniędzy starczy na miesiąc
Tyle, że nawet jeżeli rząd zdecyduje się ozusować umowy o dzieło, nad operacją musiałyby się pochylić najtęższe głowy, żeby znaleźć jakiś sposób na ich oskładkowanie. W umowach o dzieło nie określa się czasu trwania umowy – nie da się więc nałożyć ubezpieczenia chorobowego, nie da się więc określić, jaki zasiłek chorobowy powinien otrzymywać pracobiorca. Jak poza tym wliczyć umowę o dzieło na napisanie artykułu do stażu pracy? Dwa tygodnie czy miesiąc, jaki zamawiający pozostawił na wykonanie dzieła, czy ten dzień, w którym autor usiadł i napisał?
Realna pozostaje składka emerytalna i rentowa, byleby jak najszybciej. - Pamiętajmy, że bieżące emerytury i renty wypłacamy z bieżących wpłat – zastrzega Nowacki. – W ZUS nie ma żadnych oszczędności, żadnej nadwyżki na kontach. Jeżeli w tym miesiącu pracujący Polacy nie wpłaciliby swoich składek do ZUS, w przyszłym miesiącu nie byłoby z czego wypłacić świadczeń. Ta skala miesiąca demonstruje, jak paląca jest sprawa płynności Zakładu i jak bardzo agresywne mogą być pomysły, aby ją poprawić i utrzymać ZUS w tej sytuacji, jaką mamy po reformie emerytalnej – kwituje.