Wraz z Nowym Rokiem Francja wprowadziła domniemaną zgodę obywateli na oddawanie organów i tkanek po śmierci. Żeby się z tego programu wypisać, trzeba złożyć specjalną deklarację. Do tej pory podpisało ją prawdopodobnie około 150 tysięcy z 66 milionów Francuzów.
Program zakłada, że każda dorosła osoba, która umrze, wyraża zgodę na przekazanie swoich organów i tkanek – bez względu na stanowisko rodziny czy partnerów. W ten sposób Francuzi usuwają największą blokadę dla
transplantacji organów np. osób, które zginęły w wypadkach, czyli właśnie akceptację krewnych.
W tym przypadku Francuzi byli wyjątkowo jednomyślni: w ankietach aż 80 proc. mieszkańców kraju deklarowało chęć przekazania – w razie śmierci – swoich organów potrzebującym. Jednocześnie około 40 proc. ankietowanych stwierdzało, że nie oddałoby
narządów swoich zmarłych krewnych. Ostatecznie w rejestrze, w którym trzeba zadeklarować brak swojej zgody na pośmiertną transplantację danych, zapisało się około 150 tysięcy osób. Wiosną ubiegłego roku szacowano liczbę osób
oczekujących na przeszczepy na 19 tysięcy osób.
Czy narzucanie domniemanej zgody było konieczne? Z badań wynika, że w tej sprawie społeczeństwa są bierne: tam, gdzie domniemana zgoda już obowiązuje, w rejestrach swoją odmowę zgłaszają z reguły nieliczni – podobnie, jak nad Sekwaną. Z kolei tam, gdzie dawcy muszą się rejestrować, również nie ma oblężenia chętnych. W Wielkiej Brytanii poparcie dla pośmiertnego wykorzystania organów przekracza 90 proc., a zarejestrowanych dawców jest ledwie 30 proc. W USA z kolei w zależności od miejsca – mieszkańcy Alaski w 80 proc. wyrazili już zgodę na donacje, natomiast w Nowym Jorku odsetek dawców nie przekracza 12 proc.