„Jako pracodawca wiem, że rzadko kiedy korzystam z urzędów pracy, bo wiem, że one czasami nie przystają do roli. Powinny zostać zlikwidowane, bo bezrobocia już nie ma” – ucinał kontrowersyjny polityk i biznesmen, Marek Jakubiak w radiowych Sygnałach Dnia. Eksperci zgadzają się, że urzędy pracy są bezbronne wobec ludzi, próbujących wyłudzać świadczenia. Jednocześnie Polska bez urzędów pracy byłaby pierwszym krajem w Europie pozbawionym systemu wsparcia bezrobotnych.
Temat wywołała szefowa rządu. – Musimy w tej chwili skoncentrować się na tym, żeby wyrównać szanse poszczególnych regionów i to będzie na pewno zadanie pani minister Rafalskiej, żeby zaktywizować te tereny, te województwa, w których w tej chwili jest najwyższe bezrobocie. (…) Bezrobocie dotyka w różnym stopniu różnych regionów – mówiła Beata Szydło.
– A ja słyszałem, że bezrobocia już nie ma – ripostował na radiowej antenie Marek Jakubiak, wiceszef klubu Kukiz '15 oraz producent piwa „Ciechan”, słynący wcześniej z sympatii dla narodowców i niechęci do Ukraińców. Po czym przeszedł do prezentacji własnego poglądu na problem. – Urzędy pracy to jest taki szalony trochę pomysł, to są urzędy, które kreują pracę poprzez zatrudnianie urzędników. Jako pracodawca wiem, że rzadko kiedy korzystam z tych urzędów pracy. Bo wiem, że one czasami nie przystają do roli – dorzucał.
– W Polsce brakuje pracowników, a nie mamy ich nadwyżkę – kontynuował poseł. Jego zdaniem, urzędy mogłyby pozostać wyłącznie tam, gdzie byłyby jeszcze potrzebne. – Specjalne urzędy pracy są zbędnym elementem życia politycznego, bo tam są po prostu zatrudnione tysiące osób, które nas obywateli kosztują – dowodził. Część ich obowiązków powinny przejąć Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej. – Natomiast urzędy pracy, które generują koszty państwa, gdzieś w okolicach czterech miliardów złotych rocznie, powinny być po prostu zlikwidowane, bo bezrobocia już nie ma – klarował.
Urząd do bicia, urząd do niczego
Co nie znaczy, że jak bezrobocie było, urzędy otaczała jakaś szczególnie dobra aura. – Nic się tu nie dzieje. Urząd ma najgorsze wyniki w regionie. Jest tu największe bezrobocie. Trzeba specyficznych działań, żeby zapewnić pracę i aktywizować bezrobotnych – grzmiał poseł Ruchu Palikota, Bartłomiej Bodio, kiedy kilka lat temu zajechał z gospodarską wizytą do Garwolina, wówczas borykającego się z 11-procentowym bezrobociem.
– Działamy w ramach ustawy – ripostował blado szef urzędu. To samo powtarzali inni dyrektorzy UP w całej Polsce. – Liczy się to, ile ludziom pomogę, a nie statystyki. Ludzi nie da się zebrać w słupki – dorzucał.
Wkrótce później politycy postanowili zebrać jednak bezrobotnych w słupki. Służyło temu profilowanie, które rychło zraziło do urzędów tych, którzy współpracą powinni być najbardziej zainteresowani – bezrobotnych. Urzędnicy mogli bowiem przyporządkować ich do profilów: pierwszy oznaczał „osoby blisko rynku pracy i gotowe do powrotu na rynek”; drugi – „średnią gotowość do pracy i średnie oddalenie od rynku pracy”, wreszcie trzeci – „osoby oddalone znacznie od rynku pracy lub niegotowe do podjęcia zatrudnienia”. Trudno się dziwić, że osoby, które trafiły do drugiej i trzeciej z kategorii były niezadowolone z werdyktu urzędników.
Rozbrat już tylko się pogłębiał. – Niechęć do urzędów pracy może być związana z brakiem indywidualnego podejścia do potrzeb petentów, nieracjonalnym wydatkowaniem funduszy oraz ofertą szkoleń niedostosowaną do potrzeb lokalnych rynków pracy, a w rezultacie: nieefektywnością tych funduszy – smagali urzędników eksperci Pracodawców RP.
Bezrobocie miejscowo nieistniejące
Teoretycznie życie rozwiązało problem. W zeszłym roku bezrobocie w Polsce co miesiąc biło rekordy niskiego poziomu. Aż do grudnia, kiedy były minimalnie wyższe niż w listopadzie: z 8,2 proc. wzrosło do 8,3 proc. – Ten wzrost nastąpił w jedenastu województwach – informowała minister pracy Elżbieta Rafalska na początku stycznia. – Najsilniej, bo o 0,4 proc., w województwie kujawsko-pomorskim – dorzucała.
– Dotychczasowe dane rzeczywiście napawały optymizmem: można było snuć przypuszczenia, że tego bezrobocia nie jest dużo, że jest bliskie granicy bezrobocia dobrowolnego – mówi w rozmowie z INN:Poland Aleksandra Wesołowska z portalu praca.pl. Rzeczywiście, w miastach takich jak Poznań czy Warszawa, właściwie już tej granicy sięgnęło: bezrobotnych jest w tych metropoliach zaledwie 2 i 2,8 proc. potencjalnych uczestników rynku pracy. – Tam sytuacja z punktu widzenia pracowników jest niemalże idealna – kwituje.
Ale jest też druga strona medalu: w miejscowościach takich jak Kętrzyn, Braniewo czy Szydłowiec bezrobocie wciąż daleko przebija pułap 20 procent – od 23,3 proc. w tym pierwszym po 27,9 proc. w ostatnim. – Z pewnością w tym przypadku nie możemy mówić o osobach, które nie chcą pracować, albo korzystają z jakichś innych form wsparcia. Bez względu na to, czy w grę wchodzi też zasiłek 500+, czy nie, w małych ośrodkach trudniej o pracę. Są tam osoby, które pracować chcą, tylko pracy znaleźć nie mogą. Gdyby przeniosły się do dużych miast, może byłyby w lepszej sytuacji. Ale dobrze wiemy, że to często niemożliwe – mówi Wesołowska.
Fundamentalne założenie Jakubiaka – że bezrobocia w Polsce nie ma – jest więc dalekie od realiów, przynajmniej tych w promieniu kilku kilometrów od Sejmu.
Skasować PUP czy ubezpieczenie?
Ekspertka Instytutu Polityki Społecznej, dr Grażyna Spytek-Bandurska, właściwie nie przypomina sobie kraju w Europie, w którym nie funkcjonowałby system analogiczny do polskich urzędów pracy. – W każdym są instytucje rynku pracy, pomocy społecznej, wsparcia socjalnego. Różnią się zakresem działalności i jej rodzajem – podkreśla w rozmowie z INN:Poland. Bo też bez względu na poziom bezrobocia ludzie pracę znajdują i ją tracą, tak na Zachodzie, jak i w Polsce. Nie wszyscy są w stanie samodzielnie, poprzez ogłoszenia czy znajomych znaleźć nową. – Szukają tej pracy na różne sposoby, w tym korzystają z publicznych służb zatrudnienia, z ofert związanych z aktywizowaniem, z możliwości korzystania z ubezpieczenia – mówi ekspertka.
Z tym ostatnim wiąże się jednak jedna z najbardziej uciążliwych patologii systemu urzędów pracy nad Wisłą: rzesza osób pozornie bezrobotnych, żyjących z zarobków uzyskiwanych w szarej strefie, a od urzędu pracy oczekujących zapewnienia ubezpieczenia zdrowotnego. – Zamiast kasować urzędy pracy, może należy się zastanowić nad trudną, ale ważną decyzją: co zrobić z ubezpieczeniem zdrowotnym. Jeżeli nabycie statusu bezrobotnego nie wiązałoby się automatycznie z posiadaniem ubezpieczenia zdrowotnego, motywacja osób pracujących w szarej strefie do rejestrowania się mogłaby być znacznie mniejsza – dowodzi Spytek-Bandurska. W urzędach zrobiło by się luźniej, a urzędnicy mogli by się skoncentrować na tych petentach, którzy rzeczywiście pracy szukają. A całą reformę można by nazwać uszczelnieniem systemu.
– W tym momencie również koszty obsługi administracyjnej uległyby zmianie – nawiązuje do wypowiedzi Jakubiaka ekspertka. – Bo też rzeczywiście plagą są duże obciążenia biurokratyczne, dużo administracji związanej z rejestrowaniem, wyrejestrowaniem, sporządzeniem statystyk itp. - dodaje. W rezultacie kuleje również współpraca z pracodawcami, o której wspomniał zarówno Jakubiak, jak i eksperci Pracodawców RP.
Wstępem do zmian ma być znowelizowana ustawa o promocji zatrudnienia, nad którą pracuje ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej. Zdaniem Spytek-Bandurskiej, już w poprzednich latach poszczególne nowelizacje miały na celu usprawnienie pracy UP: ta bieżąca ma jeszcze bardziej motywować urzędników do zaangażowania w sprawy petentów zamiast w tworzenie statystyk. A przede wszystkim... ma wyrwać urzędy pracy samorządom i przekazać je w gestię rządu. – Uważamy, że jeżeli – jako rząd, ministerstwo – odpowiadamy za sytuację na rynku pracy, to też chcemy mieć większy wpływ, z jednej strony na wydawanie środków, ale też na inne działania, które będą podejmowane – tłumaczył wiceminister pracy Stanisław Szwed.
– Podstawą jest kwestia powiązania elementów motywacyjnych z pracą, jaką wykonują ludzie z urzędów: oferowaniem bezrobotnym różnych form aktywności zawodowej, aktywizacji, a jednocześnie prowadzić do trwałego zatrudnienia – mówi ekspertka Instytutu Polityki Społecznej, choć jednocześnie powątpiewa w możliwość stworzenia w ten sposób dużej liczby trwałych miejsc pracy.
– W wielu przypadkach urzędy pracy mają skrępowane ręce. Nie są w stanie pomagać, bo ustawa w jakimś momencie im to uniemożliwia – stwierdził wiceminister Szwed. – Położymy nacisk na zastosowanie programów specjalnych, w sytuacjach wymagających wsparcia urząd pracy będzie miał szansę udzielić pomocy – dowodził. A zatem urzędnicy mają mieć więcej luzu, a z drugiej strony ministerstwu marzą się efektywne (i efektowne) „punktowe” interwencje na rynku pracy, w szczególności w regionach najbardziej dotkniętych bezrobociem. Mission impossible? Zapewne się przekonamy. Nic jednak nie wskazuje na to, by za administracyjną zmianą miała pójść jakaś rewolucyjna zmiana jakości. Umiesz liczyć – licz na siebie.