Sieć żyje wystąpieniem prezydenta w Łęcznej. Andrzej Duda, a w ślad za nim „Gazeta Polska Codziennie”, wygarnęły przedsiębiorcom, co o nich myślą. Prezydent powiedział: – Kiedy słyszę lament, że niektóre firmy mają problem, bo pracownice się zwalniają – dlatego, że jest program 500 plus i kobiety mówią, że im się nie opłaca pracować za 1200 złotych – mówię: to bardzo dobrze, to zapłaćcie im więcej. Po prostu.
Te słowa z wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy w Łęcznej będą prawdopodobnie symbolem zmian i filozofii, jaka zaczęła obowiązywać na rynku pracy w ciągu ostatniego roku.
Za ciosem wymierzonym przedsiębiorcom przez prezydenta Dudę poszła „Gazeta Polska Codziennie”. – Przez lata pracodawcy psuli rynek, teraz narzekają i zrzucają winę na innych – można przeczytać na łamach dzisiejszego wydania dziennika. Firmy od lat oszczędzają na wynagrodzeniach, a kryzys był doskonałą wymówką, by polikwidować premie czy nagrody roczne. Zamiast etatów wypychali też pracowników do szarej strefy i umowy śmieciowe.
Aż przyszło 500+. Efekt programu? Najlepiej obrazuje go Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności przeprowadzane przez GUS. W tym roku dane są bezlitosne dla pracodawców: 150 tysięcy osób w Polsce (w okresie od marca do września) to świeżo upieczeni „bierni zawodowo”, którzy z pracy odchodzili argumentując, że mają „obowiązki rodzinne związane z prowadzeniem domu”.
Problem jednak w tym, że polska gospodarka funkcjonowała do tej pory przede wszystkim dzięki niskim kosztom pracy. Podniesienie wynagrodzeń oznacza potencjalny upadek wielu firm lub zamrożenie inwestycji.
– Na moim terenie jednego dnia pięćdziesiąt pań w jednej z fabryk złożyło wypowiedzenie. Skończyło się na tym, że przy maszynach musieli stanąć w końcu pracownicy biurowi: ci od dystrybucji, handlu czy sprzedaży. Po prostu dochody tych pań, uwzględniając zasiłek, przekroczyły pewien limit. I bardziej opłacało się rzucić pracę niż rezygnować z zasiłku – mówił w rozmowie z INN:Poland prezydent Nowej Soli, Wadim Tyszkiewicz. – Wszystko to układa się w logiczną całość: porzucanie pracy to efekt działania 500+ – kwitowała Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych. Co jednak oznaczałoby, że kobiety kosztem pracy godzą się na utratę części dochodów.
A jednak. Problem jednak nie tkwi wyłącznie w tym, że pieniądze z zasiłku rekompensują utratę dochodów. – W Radomiu duży procent osób woli pracować na czarno i brać zasiłki. Mogę to powiedzieć nawet na podstawie obserwacji wśród własnych znajomych – relacjonuje nam Michał, przedstawiciel jednej z ogólnopolskich firm, działający na Mazowszu. – W każdym z miast, w których zajmuję się biurami, widoczny jest efekt 500+ – dorzucał. Michał szukał osób na stanowisko doradcy klienta. Oferował umowę o pracę na pełnym etacie, wynagrodzenie 2000-2500 podstawy brutto „plus dwie premie do wyrobienia”, służbowe samochód i telefon, pakiet opieki medycznej.
– Chętnych, jak najbardziej, nie brakuje – kwitował Michał. – Ale... Na dziesięć-piętnaście umówionych osób zjawiają się trzy, góra cztery. Bywa, że nikt nie przyjdzie. Kosmiczne wymagania: głównie osoby, które wróciły z zagranicy, osoby młode, które nie mają doświadczenia na rynku pracy. Ich żądania finansowe są nie do spełnienia, nawet dla czołowych pracodawców – dowodził.
– Nie ma powodu komentować tego, co mówi ten czy inny polityk. Żaden polityk nie zmieni faktu, że na rynku pracy działa prawo popytu i podaży, a efekt 500+ ma tutaj charakter trzeciorzędny – mówi w rozmowie z INN:Poland Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Mamy rynek pracownika, w Warszawie praktycznie nie ma bezrobocia. Może to jeszcze nie jest taka sytuacja, jak po akcesji Polski do UE, kiedy sekretarki urządzały sobie castingi na prezesów. Pracodawcy, czy tego chcą, czy nie, będą musieli płacić więcej – podkreśla.
Według niego 500+ to tylko jeden z elementów układanki, którą tworzą m.in. setki tysięcy napływających na polski rynek pracy Ukraińców oraz zaniedbywane przez lata szkolnictwo zawodowe, co sprawia np. że nad Wisłą zaczynają stawać duże inwestycje budowlane. – Jeżeli ktoś oczekuje, że za zbliżone pieniądze kobieta będzie siedziała na kasie przez cały dzień i potem opiekowała się jeszcze trójką dzieci, to jest idiotą – dowodzi Kaźmierczak.
Jednocześnie przyznaje, że nie brakuje w Polsce firm, które mogą mieć w takich realiach kłopoty z przetrwaniem – istnieją bowiem niemal wyłącznie dzięki taniej sile roboczej. Sile, której deficyt rekompensują dziś Ukraińcy. – Jeżeli by ich zabrakło, masowo zaczęłaby padać prosta produkcja, budownictwo, rolnictwo – podsumowuje szef Związku Przedsiębiorców i Pracodawców RP.
Być może zresztą pojawiają się pierwsze symptomy tego procesu: w listopadzie opublikowano informacje o upadłości 73 przedsiębiorstw – w porównaniu do 57 takich ogłoszeń rok temu. Te informacje potwierdzają całoroczny trend: od początku roku zbankrutowało już 728 firm – co oznacza niezdolność regulowania zobowiązań wobec dostawców – w porównaniu do 686 upadłości w ub.r. Na bezrobotnym wylądowało w ten sposób około 4,5 tysiąca pracowników. Tendencja jest widoczna zwłaszcza w branży budowlanej, w firmach działających lokalnie lub regionalnie.
– Jestem przedsiębiorcą, ale ten lament rzeczywiście mnie mierzi: dla części przedsiębiorców jest dobrze tylko jak wiatr wieje w ich stronę, jak zaczyna w przeciwną – już nie jest dobrze – dodaje Kąźmierczak. Natura jednak nie cierpi próżni: jeżeli wysokie koszty pracy doprowadzą do zniknięcia z rynku firm, które istnieją tylko dzięki taniej sile roboczej, bezrobocie wzrośnie. A jeżeli wzrośnie bezrobocie, to i płace w końcu przestaną rosnąć, a może znowu spadną. Koło się zamknie.