Traktowanie nadwagi smalcem – tak można zwięźle podsumować dietę ketogenną, która znajduje dziś wielu zwolenników. Sprowadza się ona do menu bogatego w tłuszcze, które docelowo ma sprawiać, że osoby korzystające z tejże diety chudną. I może nawet rzeczywiście tak jest, tyle że osoby korzystające z tej diety wystawiają się na ryzyko, z którego nie zdają sobie sprawy.
„Dieta ketogenna to nie dieta odchudzająca, ale lecznicza i dla takich celów ją wymyślono” - kwituje prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Jak podkreśla, dieta ta całkowicie eliminuje węglowodany, na rzecz tłuszczu i białek. Jedzenie ich sprawia, że w organizmie powstają duże ilości tzw. ciał ketonowych, które z kolei oddziałują dobroczynnie na centralny układ nerwowy.
Jednak to nie oznacza, że można ją traktować jako dobry środek na odchudzanie. „Wszystkie diety, które wykluczają jakąś grupę produktów, są szkodliwe z założenia, bo tylko różnorodność słuyży naszemu organizmowi” - mówi ekspertka. Z kilkuset rozmaitych substancji, jakie można znaleźć w jedzeniu, około sześćdziesięciu to składniki niezbędne, których ludzki organizm sam nie wytworzy.
Zdaniem prof. Kozłowskiej-Wojciechowskiej, w przypadku diety ketogennej tłuszcze z jedzenia z czasem zaczynają być magazynowane w naczyniach krwionośnych – a to wcześniej czy później oznacza ryzyko chorób układu krążenia. „Owszem, można na tej diecie zeszczupleć, ale co z tego, skoro zachorujemy na zawał?” - pyta retorycznie badaczka. Dodaje też, że analogiczną konsekwencją mogą być stany zapalne prowadzące do zmian miażdżycowych i nowotworowych, paradoksalnie dochodzi też do stłuszczenia wątroby.
Ludzie bywają jednak głusi na krytykę metod przynoszących widoczne efekty. „Bardzo często osoby stosujące te wymyślne diety zamieniają się w ich wyznawców, bardzo restrykcyjnie i fundamentalistycznie podchodzących do przestrzegania reżimu. Nie pozwalają sobie na jakiekolwiek odstępstwo od niego” - podsumowuje badaczka.