Od kilku do kilkudziesięciu miliardów złotych – takie kwoty co roku traci Polska wskutek usilnego „optymalizowania” przez przedsiębiorstwa podatku CIT. Bezczelnie i ujmując to w swoich sprawozdaniach rocznych zarówno korporacje, jak i mniejsze firmy, wypompowują za granice kraju olbrzymią część swoich zysków, która – zgodnie z filozofią polskich przepisów – powinna trafić do budżetu. Przypomina to wlewanie wody do szeregu sit: w każdym z nich zieje wielka dziura, od urzędnika, który nie jest w stanie przebrnąć przez dokumentację w obcym języku, po brukselskie spory o suwerenność.
- Optymalizacje podatkowe w Polsce przeprowadzane są niezwykle prymitywnie. To nie są złożone procesy – dowodziła swego czasu w radiowym wywiadzie dr Irena Ożóg, była wiceminister finansów. – Niestety, nasze służby podatkowe są tutaj kompletnie bezradne. Nie wiem, z jakich powodów. Ostatnim ministrem finansów, który chciał się ostro za to zabierać, był premier Kołodko w końcu lat 90. Od tamtej pory nie widać w tym zakresie żadnej aktywności. Pole leży odłogiem – kwitowała.
Cóż, powody – w samym ministerstwie i aparacie skarbowym – można by zapewne mnożyć. – Jak biedna pani Krystyna z urzędu skarbowego usiądzie nad obligacjami szanghajskimi, to załamie ręce. A jeszcze dokumenty przyjdą w obcym języku – opisywał jeden z modnych ostatnio „instrumentów optymalizacji podatkowej” prof. Dominik Gajewski, prawnik i ekonomista z Centrum Analiz i Studiów Podatkowych SGH na łamach „Dużego Formatu”. - Azja jest teraz głównym ośrodkiem optymalizacji podatkowej z intelektualnym centrum w Kuala Lumpur. Zatrudnili najlepszych specjalistów z USA i Europy, dali im kosmiczne stawki. Wiedzą, jakie słabości ma nasza Krystyna, a jakie brytyjska Christine – dodawał.
Czego się mogą dowiedzieć. Przede wszystkim tego, że polska skarbówka koncentruje się na pozyskiwaniu podatku VAT, który stanowi fundament polskich wpływów budżetowych. A poza tym również tego, że przeciętna pani Krystyna jest przeciążona pracą: zgodnie z raportem ministerstwa finansów, którego szczegóły opublikował kilka miesięcy temu dziennik „Puls Biznesu” na przeciętnego urzędnika fiskusa przypadało 176 podatników płacących CIT i 520 innych. To oznacza 13,7 tysiąca „czynności” rocznie. Nic dziwnego, że raport rekomenduje zatrudnienie niemal 17 tysięcy nowych inspektorów – pani Krystyna może nawet nie zauważyć, że chodzi o „obligacje szanghajskie”.
Legalnie? Drogo
A że będzie miała z takimi przypadkami do czynienia, to więcej jak pewne. Prof. Gajewski doliczył się sześciuset instrumentów optymalizacji podatkowej, jest więc podaż. Popytu również nie brakuje. - W Polsce jest duże zainteresowanie optymalizacją podatkową, tylko niewielu przedsiębiorców stać na to, żeby robić to legalnie i faktycznie skutecznie – mówi w rozmowie z INN:Poland Przemysław Antas z Kancelarii Radców Prawnych i Doradców Podatkowych ANTAS.
Przy założeniu, że koszty stworzenia takiej strategii przez specjalistów mogą zaczynać się przy kwotach rzędu kilkunastu tysięcy euro, najmniejsi przedsiębiorcy odpadają. - Trzeba mieć bardzo wysoki próg dochodów, żeby to się zaczęło opłacać. Wielu małych i średnich przedsiębiorców na to nie stać. Dlatego optymalizacja podatkowa sprzyja nieuczciwej konkurencji: duży po prostu może więcej – opowiada Antas. - Mali kombinują na swoje sposoby. To może być przysłowiowa „spółka w Czechach”. Ostatecznie pozostają kombinacje z kosztami, obliczanie podatków na podstawie pustych faktur itp. Ale to już działalność nielegalna – kwituje.
Jak dorzuca, optymalizacja niejedno ma imię. - Są schematy, które polegają po prostu na uchylaniu się od opodatkowania, ukrywaniu dochodów, co jest zwyczajnie niezgodne z prawem – podkreśla. Z drugiej strony jest ta optymalizacja legalna, związana ze zjawiskiem BEPS (base erosion, profit shifting), będąca problemem w większości państw rozwiniętych. - Poza tym, nawet jeżeli spółka jest założona w Czechach i wykonuje działalność w Polsce, ma tu infrastrukturę i pracowników, to dochody mogą być przypisane do polskiego zakładu tej spółki. To nie jest tak, że samo zarejestrowanie firmy w Czechach coś daje – ucina.
Co nie znaczy, że nie warto próbować: stawki podatkowe nad Wisłą i Wełtawą formalnie są podobne, ale za to zakres potencjalnych odliczeń i tego, co można uwzględnić w kosztach – już niekoniecznie. Stąd mityczne 2 proc. podatku od zysku, jakie można by płacić u naszych południowych sąsiadów. Dla nich to w końcu zysk osiągnięty kosztem innego kraju. Co nie oznacza jednak, że wystarczy sobie założyć działalność w Czechach. - Może to inaczej wyglądać w branżach takich, jak IT, czyli bardziej oderwanych od terytorialności, a inaczej w budowlance – podsumowuje Przemysław Antas. - Wszystko zależy od tego, gdzie naprawdę jest źródło dochodu: jeżeli czeska spółka jest zarządzana z Polski, ma tu pracowników, sprzęt, obiekty – to organy skarbowe mają podstawy do zażądania podatku od dochodów, który może być przypisany do działalności w Polsce.
Bezsilny zębów zgrzyt
To, że nie wszystkim się udaje, nie znaczy jednak, że próbują nieliczni. Ba, optymalizacja stała się wręcz wyznacznikiem zaradności. Gdy Adam Góral, prezes Asseco – firmy słynącej z odprowadzania w Polsce dużych kwot w ramach CIT – zaproponował w Podkarpackim Klubie Biznesu nagradzanie przedsiębiorców odprowadzających najwięcej podatków, spotkał się z zaskakującą reakcją. - W kuluarach jednej z imprez usłyszałem potem, że ktoś ją nazwał nagrodą frajera – kwitował niedawno Góral na łamach „Wprost”.
Wystarczy spojrzeć na zestawienia płatników CIT z ubiegłego roku, jakie opublikowała na początku kwietnia „Gazeta Wyborcza”. Najwięksi płatnicy podatku od zysków to państwowe giganty: KGHM Polska Międź, PGE Dystrybucja, PKN Orlen. Dlaczego? Bo są państwowe: trudno oczekiwać, żeby polskie giganty – nawet jeśli są obsiadane po kolejnych wyborach przez menedżerów z partyjnego nadania – wyprowadzały zyski za granicę. Gorzej po stronie firm prywatnych i zagranicznych. Wśród tych drugich pozytywnie może się wyróżniać firma Jeronimo Martins, właściciel m.in. sieci Biedronka – oddał fiskusowi w 2016 r. 290 mln zł. Jednak już następny w zestawieniu Rossman rozliczył się ze 171 mln zł, znacznie dalej w dół rankingu jest też Lidl – niemal 90 mln zapłaconego podatku, trzykrotnie mniej niż Biedronka.
Innych globalnych gigantów – próżno szukać. Apple, w końcu najwartościowszy koncern świata, rozliczył się w Polsce w ubiegłym roku z raptem 2 mln złotych.
- To nie wina urzędników, aparat jest przygotowany – komentuje w rozmowie z INN:Poland Mirosław Gronicki, były minister finansów. - Natomiast przepisy w Polsce są beznadziejne. Tworzy się prawo, które można wykorzystać, więc się je wykorzystuje. I nie można za to karać, bo optymalizacja nie jest nielegalna. Podstawą wszelkiego prawa jest zasada: co nie jest zabronione, jest dozwolone – dodaje.
Gronicki nie jest optymistą. Świat, a Europa w szczególności, od dekad próbuje się bronić przed rajami podatkowymi. Gorzej, że takie raje pojawiły się na naszym własnym podwórku – w Europie są to choćby Irlandia, Luksemburg czy Szwajcaria. Do momentu wybuchu kryzysu w strefie euro ich istnienie było traktowane jak ciekawostka, czy sposób na to, by niewielkie enklawy trwały pośród oceanu silnych gospodarek. Ale odkąd gospodarki zostały zdominowane przez ponadnarodowe koncerny, mające znacznie lepszych prawników i konsultantów niż rządy, a w budżetach zaświeciło dno – europejscy przywódcy zaczęli zgrzytać zębami.
I będą tak zgrzytać, bo jak twierdzi Gronicki, szanse na przełamanie obecnego status quo są zerowe. - Nie ma mowy o tym, żeby jakiekolwiek połowiczne czy cząstkowe rozwiązanie załatwiło problem – mówi były minister finansów. - Może to zrobić jedynie wspólny system podatkowy dla całej Europy. Ale powstanie takiego systemu to mrzonka, marzenie ściętej głowy – przyznaje.
Na pocieszenie można jedynie powiedzieć, że kwota 46 mld złotych, jakie Polska ma jakoby tracić na optymalizacji podatkowej, jest – zdaniem Gronickiego – wzięta z sufitu. - Gdyby nawet założyć, że nikt nie płaci w Polsce CIT, to 46 mld wytransferowanych poza Polskę należnych podatków, oznaczałoby, że nasza gospodarka tworzy zysk co najmniej na poziomie 200 mld złotych. A jeżeli przyjmiemy, że „optymalizowana” jest co druga złotówka z zysków przedsiębiorstw, to byłby zysk rzędu 400 mld złotych. To już absurd, polska gospodarka nie tworzy takiego zysku – liczy Gronicki.
Jego zdaniem, przy przeciętnej stopie zysku w polskich przedsiębiorstwach na poziomie 10 proc., można mówić, że polska gospodarka wytwarza w sumie zysk na poziomie około 200 mld złotych, z czego 35 mld zł trafia do fiskusa jako należny CIT. Pozostaje kilka miliardów złotych, które wyparowują – do Luksemburga, Irlandii czy na Kajmany. Ale nawet jeśli w grę wchodzi tylko kilka miliardów złotych rocznie – wciąż jest o co kruszyć kopie.