Z końcem ubiegłego tygodnia na szefów Evercode, niczym grom z jasnego nieba, „spadł” wyrok ZUS. Inspektorzy zdecydowali, że jedna z pracownic firmy nie ma prawa do części przysługującego jej formalnie zasiłku macierzyńskiego. Z mętnie napisanego uzasadnienia wynika, że Zakład postanowił kierować się „sprawiedliwością społeczną”. To początek formalnej batalii między firmą a instytucją, tymczasem pracownica w ostatnią sobotę urodziła dziecko i wciąż jest pozbawiona – zarówno zasiłku, jak i możliwości skorzystania ze wsparcia własnej firmy.
Bohaterka tego zamieszania została zatrudniona dziewięć miesięcy temu. ZUS najwyraźniej uznał, że dostała pracę – i związaną z nią płacę rzędu 8 tys złotych – wyłącznie po to, by naciągnąć państwo na wysoki zasiłek macierzyński. O tym, co właściwie wydarzyło się w firmie Evercode, rozmawiamy z jej szefem, Sebastianem Skrzyneckim, który w weekend opublikował na swoim profilu na Facebooku komentarz do tej sytuacji. Na jego wpis odpowiedziało kilkaset osób, ale wieści o sporze Evercode z ZUS zataczają coraz szersze kręgi.
W piątek dostał pan decyzję ZUS w sprawie pańskiej pracownicy, w sobotę urodziła ona dziecko, w niedzielę internet rozgrzał się do czerwoności na wieść o tej historii. Sytuacja jest, jak to się mówi, dynamiczna.
Tak, rzeczywiście. Ale jesteśmy cały czas w kontakcie z naszą koleżanką i próbujemy ustalić jakiś plan działania. Dostaliśmy też mnóstwo ofert pomocy, m.in. w potencjalnym procesie, jaki moglibyśmy wytoczyć ZUS. Na razie jednak, po przeanalizowaniu sprawy z naszymi prawnikami, uznaliśmy, że skorzystamy z możliwości, o jakiej ZUS wspomina w swojej decyzji: odwołaniu do prezesa Zakładu.
Oczekuje pan, że szef tej instytucji uzna, iż jego podwładni popełnili błąd? A co ważniejsze, czy oni popełnili błąd? Przecież, jeżeli ktoś realnie wykonuje jakąś pracę w firmie, pozostawia mnóstwo śladów, codziennie.
Oczywiście. Musieliśmy pokazać dowody, że ta pani rzeczywiście u nas pracowała – i pokazaliśmy je. To jednak nie była kontrola na miejscu, wysyłaliśmy im dokumentację...
I co z niej wynikało?
Że pani jest asystentką zarządu ds. wrażliwych. Na przykład, w sytuacjach, kiedy podpisujemy bardzo duże kontrakty, to ona weryfikowała naszych partnerów pod różnym kątem – moderując pracę prawników, wykonując research na ich temat, wykorzystując rozmaite agencje, które mogą udzielić informacji. Dzięki niej, siadając do negocjacji, mieliśmy już niezbędne tło sprawy, na podstawie którego mogliśmy szacować ryzyka związane z podpisaniem takiej umowy. W świecie biznesu bywa różnie, wiedza o tym, z kim mamy do czynienia, odgrywa olbrzymią rolę. A wcześniej mieliśmy na tym polu różne doświadczenia.
Ale w tej sytuacji wszystko powinno być jasne: zachowuje się korespondencja pracownicy z zarządem, z wymienionymi przez pana źródłami informacji. Takich spraw nie załatwia się przecież „na gębę”.
I tak było. Wymienialiśmy informacje pocztą elektroniczną, czy w takim wewnątrzfirmowym systemie ERP – do wglądu tylko dla zarządu. Jest cała korespondencja: pytania, odpowiedzi, uwagi, sugestie. Normalna robota po prostu.
No, nie wiem, czy taka normalna. Jak ktoś nie pracuje, to mu się należy zwykle jakiś minimalny zasiłek, jak ktoś pracuje – to taki, który wynika „z rozdzielnika”. A tutaj ZUS uznał, że zasiłek trzeba obciąć o połowę. To może wasza pracownica trochę pracowała, a trochę nie?
Też się nad tym zastanawialiśmy. Nie wiem, jak to rozumieć. Pismo z ZUS jest krótkie: wzmianka o ustawie, na podstawie której działa Zakład. Potem uzasadnienie – w naszym przypadku, że pani nie była potrzebna. Oficjalnie stanowisko naszej koleżanki zostało określone jako asystentka zarządu – może to ją w jakiś sposób zaszufladkowało? Może ktoś w Zakładzie uznał, że asystentki zarządu nie zarabiają po prostu 8 tysięcy złotych, nie patrząc w ogóle na to, czym nasza pracownica się zajmowała?
Jest też drugi trop: ZUS powołuje się na konkretny wyrok NSA, pozwalający Zakładowi kwestionować wynagrodzenie, jeżeli uzna, że doszło do nadużycia lub ze względu na sprawiedliwość społeczną. Rozumiem, że gdyby nas podejrzewali o nadużycie, złożyliby wniosek do sądu. Pozostaje więc sprawiedliwość społeczna: i pytanie, cóż to jest ta sprawiedliwość i dlaczego pensja naszej koleżanki miałaby być niesprawiedliwa. Ja nie potrafię powiedzieć, co jaka płaca jest sprawiedliwa lub niesprawiedliwa społecznie.
Na koniec zostaliśmy pouczeni o możliwości odwołania się do prezesa ZUS. Podejrzewam więc, że to standardowe pismo i jakiś standardowy schemat redukowania świadczeń o połowę. No bo dlaczego nie o jedną albo dwie trzecie?
No i co teraz zrobicie? Jak się odwołacie, ZUS w ogóle wstrzyma wypłatę świadczenia do momentu wyjaśnienia sporu. Jak zaczniecie dopłacać do świadczenia z Zakładu, ZUS może równie dobrze uznać, że świadczenie się nie należy – przecież pani normalnie zarabia...
Zastanawiamy się właśnie, jak to zrobić, żeby nie wejść w konflikt z prawem. Musimy to rozwiązać i to rozwiązać legalnie, mamy swoich prawników i osoby, które zaoferowały swoją pomoc bezinteresownie. Póki co, nasza pracownica w ogóle nie otrzymała żadnych pieniędzy z ZUS, nawet tej pomniejszonej kwoty. Więc musimy to szybko rozwiązać. Myślimy też, żeby zainicjować jakąś dyskusję o takich przypadkach.
Jak długo zatem świeżo upieczona mama chce być na macierzyńskim?
Urodziła zaledwie kilka dni temu, pewnie jakoś normalnie...
Jakoś? Nie rozmawialiście państwo o jej planach wcześniej?
Szczerze mówiąc, nie. Jesteśmy przekonani po prostu, że wróci jak najszybciej. Może to dziwne, że tego nie ustalaliśmy, ale nie czujemy, żebyśmy się musieli jakoś sztywno dogadywać.
Wystąpię jako adwokat diabła zatem. W latach 2012-2015 ZUS odmówił wypłaty świadczeń 8 tysiącom ciężarnych kobiet. Podobno wystarczy z odpowiednim wyprzedzeniem założyć firmę lub zatrudnić się na wysoko opłacanym stanowisku, żeby przez kolejne miesiące odbierać wysokie świadczenia. Ponoć rekordzistki wyciągnęły z ZUS nawet po 300 tysięcy złotych. Dziwi się pan ZUS?
Nie, to nie jest kwestia zdziwienia. Każdy ma prawo bronić swoich interesów, zwłaszcza ZUS. Wiemy dokładnie, jak to wygląda, a w dyskusjach pod wpisami wymienia się przykłady „za” i „przeciw”. Nie czuję się zatem jakoś wyjątkowo źle potraktowany przez Zakład. Sądzę, że inspektorzy mają tysiące powodów z przeszłości, by postępować tak, jak postępują. Natomiast sądzę, że mamy do czynienia z pewną wadą – wadą systemową. Pytanie, co trzeba zrobić, żeby ją usunąć.
No właśnie. Co?
Nie mam pewności, co zrobić, choć wydaje mi się, że rozumiem, jak to działa. Gdy wrzucałem tego sobotniego posta na profil na Facebooku, dzieliłem się kolejnym zdarzeniem, jakie jako przedsiębiorcy mi się przydarzyło. Okazało się nagle, że trafiłem w jakiś czuły, rozpalający wielkie emocje punkt: w sumie półtora tysiąca komentarzy, od wsparcia po podejrzenia o oszustwo.
W efekcie zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać: każdy z nas ma swoją robotę, zakładam, że inspektorzy ZUS również starają się wykonywać swoją jak najlepiej, trudno też winić choćby np. prezesa ZUS. Jednocześnie funkcjonujemy w pewnym ekosystemie...
Szeroki kontekst...
Tak. Jestem informatykiem, od wielu lat projektuję systemy informatyczne, widzę różnicę między społeczeństwem a państwem. Społeczeństwo czy kraj, to my, miejsce i ludzie. Państwo to zbiór: struktur, procesów, przepisów, reguł, instytucji, aktorów i obywateli. Funkcjonuje jak system informatyczny i jeżeli przestaje działać, bo pojawia się błąd, to dzieje się tak dlatego, że wcześniej dokonano złej analizy, złego zdefiniowania wymagań, niedookreślenia celów.
I wydaje mi się, że nie ma dobrze zdefiniowanego celu dla ZUS. Gdyby został zdefiniowany, wszystkie procedury byłyby skrojone pod tym kątem, cel byłby znany i akceptowany społecznie. A teraz jest wiele celów, w tym choćby ta sprawiedliwość społeczna, czy lojalność wobec kolejnych pokoleń, byśmy i my, i one, mogli żyć godnie. Celów jest tak wiele, że bywają sprzeczne.
I chce pan to zmienić?
Na początek chciałbym zainicjować dyskusję. Zaprosić prezesa ZUS, prawników, przedsiębiorców – choćby tych, którzy komentowali sprawę w mediach społecznościowych, ludzi mediów. Sama zmiana to byłby proces na pokolenia, mimo wszystko państwo nie jest systemem informatycznym. Z drugiej strony, nie mam też jakichś wielkich nadziei – w przeszłości wiele było dyskusji, które po jakimś czasie zamierały. Ale to nie znaczy, że nie należy spróbować jeszcze raz.